Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ania Rusowicz: Każdy z nas ma rodziców, ale nikt nimi nie jest [Rozmowa MM]

REDAKCJA portalu
REDAKCJA portalu
O strachu przed śpiewaniem, ciemnych stronach ludzkiej psychiki, ...
O strachu przed śpiewaniem, ciemnych stronach ludzkiej psychiki, ... Damian Mękal / damianmekal.pl
O strachu przed śpiewaniem, ciemnych stronach ludzkiej psychiki, życiu na wsi i niecodziennych umiejętnościach zdobytych na studiach farmaceutycznych rozmawiamy z Anią Rusowicz.

Ania Rusowicz jest córką Wojciecha Kordy i Ady Rusowicz. Wydawać by się mogło, że mając takie geny, jest skazana na życie na scenie. Przez wiele lat jednak nie chciała śpiewać, jak sama mówi "bała się wejść do tego pokoju". Po dwóch nieudanych próbach przejścia przez eliminacje konkursu Eurowizji porzuciła karierę.

Powróciła w 2011 roku, kiedy na festiwalu w Opolu wystąpiła z recitalem piosenek matki. W październiku ubiegłego roku ukazała się jej druga płyta "Genesis". Dziś bez śpiewania nie wyobraża sobie życia.
Podobno mieszkasz na wsi, mało rockandrollowy klimat

Tak mieszkam, od niedawna. Ale co to znaczy mało rockandrollowy klimat? Czy mieszkanie na ósmym piętrze w wieżowcu albo na zamkniętym pięknie zaprojektowanym osiedlu warszawskim byłoby bardziej rockandrollowe?

Atmosfera dużych miast cię zmęczyła?

To nawet nie o to chodzi. Przyszedł taki moment, w którym chciałabym trochę odpocząć, złapać swój rytm. My przecież ciągle gdzieś jeździmy, podróżujemy. Wokół mnie nieustannie jest gęsto, tłumnie. Pojawia się naturalna potrzeba odreagowania. Poza tym zawsze chciałam mieszkać gdzieś z boku, na obrzeżu. Wcześniej po prostu nie było mnie na to stać. Może nadal mnie nie stać, ale od czego są banki.

Doglądasz gospodarstwa i karmisz kury?

Do ptactwa jeszcze nie doszłam. Ale wkrótce dołączy do nas drugi pies, który jest ze schroniska. Pierwszego znalazłam, gdy wracaliśmy z koncertu w Zamościu, był wychudzony i zalękniony. W planach jest poważny zwierzyniec.

Drugą płytą zrobiłaś niemałe „kuku” tym, którzy chcieli widzieć w tobie kontynuację mamy. Ciążyła ci rola „córki”?

Lubię to pytanie, bo nasuwa mi na myśl takie ludzkie pragnienie niezmienności, trwałości. Skoro coś jest dobre, po co to zmieniać? Ja jednak jestem innym człowiekiem, odrębnym bytem. Chcę przeżyć życie na swój sposób. Ludzie boją się, że coś może się skończyć, przerwać. Może chodzi o nasz strach przed przeminięciem, odejściem? Prawda jest jednak taka, że każdy z nas ma rodziców, ale nikt nimi nie jest.

Czym jest więc dla ciebie ten tytułowy „Genesis” – początek?

Dla mnie każdy dzień jest początkiem. Skoro jestem odpowiedzialna za swoje życie, oznacza to, że w każdej wybranej przeze mnie chwili mogę rozpocząć coś nowego. Dać czemuś początek.

Pierwsza płyta była, doskonałym patentem na debiut. Wiedziałam, że czy te piosenki będą takie bądź inne, to o nich i tak się będzie z wiadomych względów pisać. Dziś media nie chcą pisać o muzyce, o jej treści. Ważniejsze jest, kto z kim śpi i gdzie robi zakupy. Nawet gdyby pierwsza płyta składała się wyłącznie z moich autorskich utworów, to i tak zestawiano by je z twórczością mojej mamy. Musiało tak być.

Debiutujesz więc dopiero dziś?

Nie, nie chciałabym tak tego widzieć. Debiutancka płyta też była przeze mnie wymyślona. Ludzie tęsknili za takimi brzmieniami, dziwiło mnie, że nikt nie wraca do bigbitu. Znalazłam sobie wtedy niszę, dosyć z mojego punktu widzenia oczywistą.

Skąd więc na „Genesis” tyle psychodelii, narkotycznych ciemnych brzmień?

Człowiek składa się z różnych elementów. Czasami ujawniają się w nim te depresyjne, refleksyjne, po prostu ciemniejsze rejony. Każdy z nas doznaje smutku, radości, całej palety uczuć. Już przy nagrywaniu "Mojego big-bitu" wiedziałam, że druga płyta będzie ciemna i brudna. Te ciemnie strony zawsze we mnie były. Czekałam tylko na ich ujawnienie się. Tworzenie piosenek to proces diagnostyczny. Jak coś komponujesz, to znaczy, że to w tobie siedzi.

Mela Koteluk: Nie mam ambjicji zmieniania świata

Wytwórnia się nie przestraszała? Nie powiedzieli na odsłuchu „takiej Rusowicz to my nie chcemy”?

Skoro wydali, to chyba im się podoba. Choć rzeczywiście bali się. Zdaję sobie z tego sprawę, że im płyta jest trudniejsza tym recenzje są przychylniejsze, ale sprzedaż słabsza. Tak to niestety działa. Druga płyta jest pewną weryfikacją. Pokazuje, kto przy tobie zostanie, a kto „zajął” się tobą tylko dla nazwiska, mody czy chwilowej zachcianki. Słuchacz nie jest łatwy.

Bardzo bym chciała, żebym mojej kariery nie podsumowywała rankingiem sprzedaży, a zaufaniem, które mam nadzieje uda mi się zbudować u słuchaczy. Dlatego też wyrąbuję sobie własną ścieżkę, „my way” jak u Sinatry. Mam swój lot i albo ktoś zabiera się ze mną, albo nie.

Wracając do płyty, jak wymyśliłaś sobie Piotra Emade Waglewskiego w roli producenta?

Zacznę od tego, że wypowiedziane słowa mają znacznie większą moc od tłumionych w sobie myśli. To jest czysta magia. Jeszcze przed debiutem byłam zasłuchana w to, co robią Piotrek i Bartek, a także ich ojciec. Strasznie kręcił mnie ich styl. Marzyło mi się zrobić z nimi mój debiut, ale nie znałam ich, ja nie byłam znana – nie było czym grać. Po debiucie się odważyłam, napisałam do Piotrka, który jest bardzo radykalny w doborze projektów, w które się angażuje i zaskoczyło. Po prostu się zgodził.

Oniemiałam,kiedy dowiedziałam się, jakie nazwiska odrzucił na rzecz pracy ze mną. Piotrek wszedł w ten projekt całym sobą, po prostu „zażarło”. Zarzucił mnie całą ilością muzyki lat 60. i 70. Absolutnie się zgadzaliśmy, jeżeli kłóciliśmy – to twórczo.

Mało kto pamięta, że zaczęłaś śpiewać już dekadę temu, po czym na kilka lat zniknęłaś. Co zmusiło cię, żeby zrobić to drugie podejście?

Wtedy zamknęłam się w domu i komponowałam. Nauczyłam się wszystkiego sama, od zera, nawet takiego programu komputerowego do nagrywania. Potem przyszło zwątpienie i paradoksalnie, to właśnie w wyniku tego odpuszczenia – pojawiła się debiutancka płyta. Może za bardzo chciałam.

A nie myślałaś, żeby pójść do „normalnej pracy”? Masz przecież dyplom psychologa

Postanowiłam, że będę próbować i kiedy już wykorzystam wszystkie możliwości, powiem sobie „ok – zrobiłam wszystko, co mogę, odpuszczam”. Muzykę przecież można robić, „na boku”, „niezawodowo”, zawsze może nadejść ten moment, że zostaniesz „odkryty”. Jeżeli ma się muzykę w sobie, będzie się ją robić mimo wszystko, nie patrząc na ewentualną, nazwijmy to, karierę.

Podczas tej przerwy zrobiłaś studia?

Zawsze chciałam je zrobić. Te studia były dla mnie odkrywcze, inne. Zwłaszcza w porównaniu z farmacją, gdzie wszystko polegało na zakuwaniu. Na psychologii naprawdę się rozwinęłam. A na farmacji? Robiło się ze znajomymi amfetaminę na zapleczu. To nawet nie jest trudne, trzeba mieć tylko dobry zestaw do destylacji.

Psychologia znacznie bardziej mi odpowiadała. Zainteresowałam się sferą duchową człowieka, psyche. Chciałam być lekarzem, ale taki lekarz bierze wyniki badań i na podstawie liczb stawia diagnozę. Prawdziwe rzeczy dzieją się w głowie człowieka.

Chorą na anoreksję będzie leczyło się w celu przywrócenia masy ciała i cyklu miesiączkowego. Ale to nie jest przyczyna, ona leży w psychice. Jestem teraz na takim etapie życia, że ciągle poszukuję, więcej, głębiej. Poznawanie siebie jest bardzo ciekawe. To fascynujące, że tak naprawdę się nie znamy, swoich emocji, świadomości. Staram się, by moje piosenki dotykały różnych emocji, czasem nawet tych trudnych. Do tego chyba służy sztuka.

Zobacz także inne

rozmowy MM

Mówi się, że psychologię wybierają ludzie, którzy nie do końca mogą sobie poradzić sami ze sobą.

I to jest prawda. Potwierdzam, ale takie osoby odpadają po dwóch latach studiów. To są tylko studia, one nie rozwiążą twoich problemów. Czekają cię egzaminy i kolejka do indeksu. Ludzie, którzy idą na psychologię, bo myślą, że to pomoże w pozbieraniu swojego życia, są w błędzie.

To prawda, że jako mała dziewczynka broniłaś się przed śpiewaniem? Schizofreniczna sytuacja, patrząc na to, czym się teraz zajmujesz.

Tak, bałam się. Ale schizofreniczne byłoby to, gdybym nie śpiewała. Jeżeli mówimy o tym, co człowiek robi w życiu, to musimy przyznać, że jest to pewna droga, podczas której zbieramy szereg doświadczeń. Patrząc na moją, wiedząc, co mnie spotkało, to było to do przewidzenia. Dopiero poszukiwanie zgody w sobie, podejście w otwarty sposób do tych trudnych tematów pozwala je ujarzmić.

Bałam się śpiewać. Bałam się wejść do tego ciemnego pokoju, ale kiedy już zapaliłam w nim światło, okazało się, że nie jest tak strasznie.

A wyobrażasz sobie siebie dziś, nie jako artystkę, a np. terapeutkę?

Oczywiście. Jest mnóstwo ludzi, którzy wykonują inny zawód. Dla mnie jednak istotne jest to, żeby robić to, na czym mi zależy, a nie do czego jestem zmuszana. Bez śpiewania nie wyobrażam sobie jednak życia.

Rozmawiał Krzysiek Żyła

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto