18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Beata Pawlikowska: Nareszcie mam spokój w duszy

Joanna Leszczyńska
Beata Pawlikowska nie kryje:  Kiedy zrozumiałam, że życie zależy ode mnie,  zakasałam rękawy i zabrałam się do pracy
Beata Pawlikowska nie kryje: Kiedy zrozumiałam, że życie zależy ode mnie, zakasałam rękawy i zabrałam się do pracy FOT. BRUNO FIDRYCH / POLSKAPRESSE
Beata Pawlikowska nie boi się intymnych wyznań. Bez skrępowania mówi nam o szkole, w której uczyła się niepotrzebnych rzeczy, o gwałcie, walką z anoreksją i bulimią oraz byłym związku. Z pisarką i podróżniczką rozmawia Joanna Leszczyńska

Co jest trudniejsze: przejść amazońską puszczę lub afrykański busz czy znaleźć w sobie równowagę?

Wędrówka przez dżunglę amazońską, gdzie jest mnóstwo niebezpiecznych zwierząt, gdzie dużym zagrożeniem są choroby, gdzie śmierć grozi człowiekowi na każdym kroku, jest dokładnie tym samym, co wędrówka przez życie. W życiu jest też mnóstwo "węży" dookoła, też czyhają niebezpieczeństwa, także można wpaść w jakąś czarną dziurę. To są bardzo porównywalne doświadczenia. Jedno i drugie jest bardzo trudne. Wędrówka po prawdziwej dżungli sprawia, że później łatwiej można sobie poradzić w życiu. Kiedy człowiek jedzie sam - nie w wielkiej grupie - to musi poradzić sobie w różnych zaskakujących sytuacjach. Gdyby był w mieście, zadzwoniłby do kilku osób i różnych służb, które mogłyby mu pomóc. A kiedy wie, że nie ma do kogo zadzwonić ani nikogo, kogo może poprosić o pomoc, nagle w sobie samym znajduje siłę i mądrość. Każdy człowiek to w sobie ma. I dlatego potem w Polsce, kiedy jestem zaskoczona jakąś sytuacją, nie panikuję, instynktownie zastanawiam się, co zrobić.

Pani pierwsze podróże były ucieczką od siebie samej czy świadomym poszukiwaniem?

Jednym i drugim. Nie wiem, dlaczego dżungla amazońska była dla mnie od dzieciństwa magicznym miejscem, w którym chciałam się znaleźć. Świadomie dążyłam do tego, żeby spełnić to marzenie. Wydawało mi się, że jeżeli tam pojadę, to może wreszcie będę szczęśliwa. Choć z drugiej strony oczywiście to niemożliwe, bo miejsce nie zmienia człowieka. Jeżeli wyjedziesz z Polski na Antarktydę, to problemy zabierasz ze sobą. One nie zostaną w Polsce. Podróż może czasem zmienić coś w człowieku. Wszystko zależy od tego, jak bardzo człowiek jest w stanie wejrzeć w samego siebie.

W książce "W dżungli życia" pisze pani o trudnym dorastaniu: próbie samobójczej, anoreksji, bulimii, narkotykach, alkoholu. Dlaczego spotkało to panią, wychowywaną w pełnej rodzinie, posiadającą rodzeństwo?

Nie wiem, widać czegoś mi zabrakło. Moi rodzice byli normalnymi rodzicami. Pracowali, zajmowali się dziećmi. Na pewno nas nie zaniedbywali. Mama pracowała na dwóch etatach, zajmowała się domem i nawet szyła mi i mojej siostrze sukienki. Pamiętam, że jeździliśmy na wycieczki rowerowe, choć mało którzy rodzice mają na to czas.

Skoro wszystko było takie normalne, to skąd te problemy?

Jako nastolatka nienawidziłam siebie. Stąd była próba samobójcza, potem anoreksja, bulimia, narkotyki, alkohol. W liceum żyło się od imprezy do imprezy, upijaliśmy się do nieprzytomności. Nigdy później w życiu tyle nie piłam. Nigdy potem nie urwał mi się film, jak wtedy mi to się zdarzało. Wszystko widziałam w czarnych kolorach. Bo nie miałam poczucia własnej wartości, a z tego biorą się uzależnienia.

Czy te pani problemy w okresie dorastania nie wynikały też stąd, że w tamtych czasach nie akceptowano inności, a pani lubiła, choćby ubiorem, zaznaczyć swoją odrębność?

W szkole czułam się prześladowana. Nie znosiłam uczenia się rzeczy, które do niczego nie były mi potrzebne - chemii, wzorów fizycznych czy matematycznych. Szkoda było mojego czasu, który mogłam poświęcić na malowanie i pisanie, na rozwijanie siebie. Nie lubiłam nauczycieli, a oni nie lubili mnie. Z kilkoma wyjątkami. Na znak protestu przychodziłam do szkoły w piżamie albo z wielką złotą pacyfą na szyi. Wagarowałam. O mało nie zostałam z tego powodu wyrzucona ze szkoły. Czułam się wtedy totalnie zagubiona. Tyle ludzi było dookoła, a nikt mnie nie rozumiał. Dorośli wymagali uczenia się formułek na pamięć i pisania klasówek. Ale po co to wszystko, jeśli człowiek wewnętrznie jest rozbity i nieszczęśliwy?

Czy podejmując próbę odebrania sobie życia chciała pani zrobić komuś na złość czy naprawdę odejść?

Nie, skąd. Miałam wrażenie, że żyję w chaosie i nie umiałam dostrzec pozytywnych rzeczy, które mnie otaczały. Stąd wzięło się poczucie rozpaczy. Nie widziałam sensu, żeby dalej żyć. Z tego samego powodu wpadłam potem w anoreksję i bulimię.

Odniosłam wrażenie, że mówi pani o tym bez emocji...

Tak, bo to jest przeszłość dawno zamknięta. Wiem, dlaczego to się zdarzyło i wiem, że dzięki temu zrozumiałam kilka bardzo ważnych prawd o życiu. I jestem teraz zupełnie inną osobą. Jestem szczęśliwa. Wiem też, skąd bierze się taka choroba i co trzeba zrobić, żeby wyzdrowieć, dlatego napisałam najpierw "W dżungli życia", a potem następne książki z tej serii. Anoreksja i bulimia - podobnie jak wszystkie inne uzależnienia - to choroba emocji, która bierze się z braku poczucia własnej wartości, strachu przed życiem i koncentrowaniem się na negatywnym odbiorze ludzi i świata. Żeby z tego wyjść, trzeba uzdrowić sposób myślenia. A za tym przyjdzie zdrowienie ciała. Trzeba odnaleźć poczucie własnej wartości, polubić samego siebie, nauczyć się widzieć radość i dobre rzeczy. To jest absolutnie najważniejsze, dlatego że wtedy człowiek jest w stanie lubić również innych ludzi i otworzyć się na świat. Przestaje się chować, być agresywny albo zbyt uległy. Wtedy dopiero jest w stanie nawiązać kontakt z samym sobą i innymi ludźmi. Zmienia perspektywę patrzenia. Wcześniej patrzył przez pryzmat tego, co jest złe, czego nie lubi, co przeszkadza, krytykuje wszystko i wszystkich, a kiedy zaczyna myśleć pozytywnie, to widzi dobre rzeczy i docenia to, co ma.

Nie krępuje się pani publicznie przyznawać do tego, że jako młoda dziewczyna została zgwałcona w Londynie? I, że za ten gwałt, obwinia pani siebie, nazywając swoje zachowanie lekkomyślnością.

A nie było tak? Oczywiście, że człowiek, którego poznałam w pubie i który to zrobił, jest równie winny, dlatego że użył przemocy. Podobnie jak ja był pod wpływem marihuany i alkoholu. Mówił mi, że jest pisarzem. Nawet nie wiem, czy to była prawda. Ja mu pierwsza powiedziałam, że piszę książki, a on natychmiast to podchwycił, mówiąc: "Chodź do mnie, pokażę ci moje opowiadania". Zachowałam się jak ćma, która leci w ogień, z nadzieją, że się przy tym ogniu ogrzeje. A w konsekwencji - co zresztą było łatwe do przewidzenia - osmaliłam sobie skrzydła. Na szczęście odrosły. Byłam naiwna i potrzebowałam przyjaźni. Dlatego zgodziłam się pójść z obcym facetem w nocy do jego mieszkania.

Psycholodzy twierdzą, że gwałt to traumatyczne doświadczenie dla kobiety...

Myślę, że to jest kwestia perspektywy spojrzenia. Ja nie chcę być ofiarą. Chcę żyć i cieszyć się życiem. Takie wspomnienia to ciężki wór kamieni. Po co miałabym dźwigać go na plecach do końca życia? Przebaczyłam sobie i przebaczyłam temu mężczyźnie. Jestem wolna. Nie jestem w stanie zmienić tego, co się zdarzyło, ale była to dla mnie bardzo ważna lekcja. Wyciągnęłam z tego wnioski, dzięki którym w innych życiowych sytuacjach byłam mądrzejsza. Zrozumiałam, że życie, które jest rozpaczliwą ucieczką przed samym sobą, nie ma sensu. Bo czym jest picie alkoholu i zażywanie narkotyków, jak nie uciekaniem przed samym sobą? To tworzenie pewnej chwilowej iluzji, która ma sprawić, że brzydka prawda zniknie albo zostanie ukryta. To mnie nie interesuje. Ja chcę, żeby moja prawda była tak piękna i dobra, żebym nie musiała szukać jej w innych ludziach ani w używkach. Dlatego skoncentrowałam się na tym, żeby odkryć prawdę i być sobą. I teraz jestem sobą. I dlatego jestem szczęśliwa.

Nie obawia się pani, że będzie posądzona o ekshibicjonizm?

Nie martwię się tym. Ważniejsze dla mnie jest to, że jeśli napiszę o moim doświadczeniu i jeśli opowiem, co się za tym kryje i do czego prowadzi, to może uchronię kogoś przed niebezpieczeństwem. Codziennie dostaję kilkadziesiąt e-maili od dziewczyn i chłopaków, którzy dzisiaj są tak samo zagubieni w życiu jak ja byłam kiedyś. Nie mam żadnej innej potrzeby, by to mówić. To przecież nawet nie służy mojemu wizerunkowi. Jestem podróżnikiem, pogodną osobą, która prowadzi zdrowy tryb życia.

Mówi pani, że w życiu nie trzeba czekać, tylko działać. Jak to wyglądało w pani przypadku?

Czekanie to też syndrom bycia ofiarą. Ofiara czeka, że ktoś przyjdzie i ją wyzwoli i zmieni coś w jej życiu i sprawi, że ona wreszcie będzie szczęśliwa. Po latach oczekiwania, że ktoś zmieni moje życie, zrozumiałam, że nikt nie przyjdzie, żeby mnie ocalić. Nie istnieje wróżka ani rycerz na białym koniu. I to dobrze, że ich nie ma, bo mogliby tak samo łatwo dać, jak i odebrać swoje czary. A to, czego człowiek dokona własnymi marzeniami i czynami, jest trwałe jak skała. Kiedy więc zrozumiałam, że moje życie zależy ode mnie i tylko ja mogę i powinnam je zmienić, zakasałam rękawy i zabrałam się do pracy. Chciałam podróżować. Ale jak? Nie miałam pieniędzy ani znajomości. Postanowiłam więc zaoszczędzić. Na pierwszy bilet pieniądze zbierałam chyba przez półtora roku, odmawiając sobie wszystkiego. Nikt mi nie dał ani złotówki, a ja zresztą nikogo nie prosiłam. Odkładałam do skarbonki, bo wtedy nie miałam nawet konta w banku. Niedawno opowiadałam o tym w radiu i zadzwoniła słuchaczka, mówiąc, że ona też wcześniej litowała się nad sobą, że nie ma pieniędzy, aż wreszcie codziennie zaczęła odkładać pięć złotych. Tylko tyle. I uzbierała tyle, że w końcu wyruszyła na wyprawę swojego życia. Trzeba tylko chcieć.

Mówi pani, że lubi siebie i żyje w harmonii, ale przecież zdarzają się też w pani życiu trudne sytuacje. Kilka razy zdarzyło się pani rozstać z mężczyzną...

To zależy, z jakiej perspektywy na to się patrzy. Nie chodzi o to, żeby za wszelką cenę być z kimś, ale o to, żeby być szczęśliwym.

Nie żałuje pani ostrych słów pod adresem byłego męża Wojciecha Cejrowskiego, wypowiedzianych w "Vivie", że nie lubiła go pani?

Przekręciła pani moje słowa. Powiedziałam, że oboje byliśmy ludźmi, którzy nie potrafili lubić się nawzajem. Nie umieliśmy być dla siebie przyjaciółmi. Ja nie lubiłam jego programów w telewizji, a on moich książek. Nie potrafiliśmy się dogadać. To był związek dwojga zagubionych ludzi. I dlatego nie umieliśmy być razem szczęśliwi.

Szczęście dla pani to...

Radość z życia. Z tego, że świeci słońce, że jest niebieskie niebo. To są drobne rzeczy, ale jeżeli pani zbierze dziesięć takich drobiazgów, to nagle się okazuje, że świat jest piękny. Nie chodzi o bezmyślne cieszenie się wszystkim, ale o to, żeby dostrzegać wszędzie piękno. Być myślącym człowiekiem, uważnym w tym, co się robi. Trzeba szukać dobra w sobie, w innych i w świecie. I budować tego dobra coraz więcej i więcej. To daje szczęście.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto