18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Chiny - imperium w czerwonym kolorze (10.09.2010)

Redakcja
Zakazane Miasto.
Zakazane Miasto. fot. Asia i Grzegorz Zalescy.
"Wszyscy kiedyś będziemy mówić po chińsku" - przewidywał w "Nienasyceniu" Witkacy. "Rasa żółta zaleje świat" - głosi jedna z przepowiedni Nostradamusa. "Chiny - drugą gospodarką świata" - to już realne dane makroekonomiczne podawane w stacji CNN. Wjechaliśmy do paszczy smoka, aby na własne oczy przekonać się, czy jest się czego bać.

Pekin - Hutongi kontra Ptasie Gniazdo

Gdybyśmy nie ruszali się z naszego hostelu, moglibyśmy powiedzieć, że Pekin zatrzymał się w czasie, przejmując z przyszłości jedynie samochody i skutery. Zamieszkaliśmy bowiem w dzielnicy tak zwanych hutongów, powstałych za panowania dynastii Ming w XIV-XV wieku, kiedy to całe miasto było poprzecinane wąskimi alejkami, od których odchodziła plątanina podwórzy tworzących niekończący się labirynt. Obecnie ostało się jedynie kilka przecznic położonych obok atrakcyjnego turystycznie parku Beihai. Jeśli względy ekonomiczne przeważą nad turystycznymi los ostatnich hutongów będzie przesądzony.

Sam Pekin rozwija się dynamicznie, ale nie spektakularnie. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć sterczą wieżowce i apartamentowce, które kształtem bardziej przypominają bardziej rozbudowane szeregowce z Polski lat 80-tych niż perełki architektury XXI wieku. Nowoczesności szukaliśmy więc gdzie indziej.

Aby zobaczyć najnowszą wizytówkę Pekinu, trzeba udać się do miasteczka olimpijskiego specjalną linią metra, zbudowaną na potrzeby igrzysk w 2008 roku. Stadion "Ptasie Gniazdo" i wcześniej basen a teraz aquapark "Wodny Sześcian" są głównymi atrakcjami skweru otoczonego wieżowcami. Obiekty te zwiedzałem wspólnie z tatą Asi, który jako inżynier nie mógł wyjść z podziwu nad precyzją i skalą całego przedsięwzięcia. Mnie jednak bardziej interesowały koszty, skrzętnie tuszowane przez rząd obchodzący właśnie dwulecie zorganizowania imprezy.

Poruszając się po mieście, zazdrośnie patrzyliśmy na czyste, klimatyzowane i punktualne autobusy oraz nową, rozbudowaną sieć metra. W porównaniu z polskimi cenami przejazdy miejską komunikacją są śmiesznie tanie - to największe, odnotowane przez nas osiągnięcie chińskiego komunizmu, które jednak na dłuższą metę nie może mieć ekonomicznego uzasadnienia.

Mao Zedong, Obama I Myszka Mickey

Przeświadczenie, że Chiny są bastionem zatwardziałego komunizmu na pierwszy rzut oka nie przystaje do widzianej zza okna rzeczywistości. Państwo Środka próbuje obecnie nadążyć za nowoczesnością. Kosztem tego przeżywa ideologiczną schizofrenię, spowodowaną z jednej strony wezwaniem do walki na froncie robotniczym, wypisanym na czerwonych banerach, a z drugiej strony obecnością niezliczonych sieciowych sklepów, fastfoodów i elektronicznych gadżetów. Czerwone Książeczki Mao stoją w każdym sklepie z pamiątkami obok koszulek z wizerunkiem Baracka Obamy i figurką nakręcanej Myszki Mickey. Żarty się jednak kończą przed Mauzoleum Mao na Placu Tiananmen. Podczas gdy w Moskwie do Mauzoleum Lenina można się było dostać bez problemu, tutaj trzeba pokonać kolejkę ciągnącą się wężykiem po całym placu, trzymaną w ryzach przez zastępy strażników z czerwonymi opaskami i szczekaczkami w ręku (trzeba przyznać, że gdyby nie strażnicy, Chińczycy nie znający pojęcia "kolejka", od razu zgnietliby się na śmierć).

Po godzinnym oczekiwaniu w owej kolejce dochodzi się do bramek wejściowych, gdzie detektory metalu wychwycą każdy pilniczek lub zapalniczkę, które natychmiast lądują w koszu. Po tej irytującej nieco formalności strumień ludzi kieruje się prosto do środka mauzoleum, przechodząc jeszcze przez stoiska z krótkimi broszurkami o życiu przewodniczącego oraz żółtymi chryzantemami. Te ostatnie można nieobowiązkowo nabyć za jedyne 3 yuany i złożyć pod pomnikiem Mao w holu wejściowym (przypuszczamy, że te same chryzantemy po 5 minutach "warty" pod pomnikiem wracają na stoisko by powtórzyć rundę pochwalną jeszcze kilka razy w ciągu dnia). Potem już tylko w ciszy, bez zatrzymania, tłum przechodzi przez niewielki pokój z przewodniczącym w szklanej trumnie, by po wyjściu prze tylne wrota, rozejść się spokojnie w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Miłość i zdrada w Zakazanym Mieście

Zakazane Miasto to olbrzymi areał świetnie zachowanych cesarskich wnętrz, które sprawiają wrażenie opuszczonych tylko na chwilę tuż przed nadejściem turystów. Tutaj objawiła nam się po raz pierwszy istota Chin - wszystko musi być ogromne i wyjątkowe, stworzone wysiłkiem ponad miarę ludzkich możliwości i bez względu na ludzkie cierpienie.

Zwykły śmiertelnik nigdy nie miał prawa oglądać Zakazanego Miasta (stąd właśnie pochodzi jego nazwa), dlatego tym groźniejszy wydaje się widok placów, na których władcy, otoczeni żołnierzami, słuchali raportów o stanie państwa od swoich ministrów. Wyobraźnia pobudzona zostaje jeszcze bardziej, kiedy docieramy do prawdziwego Zakazanego Miasta, mieszczącego się w pomniejszych pałacykach za strefą oficjalną, zamkniętego nawet dla najwyższych rangą urzędników. Było to bowiem miejsce odpoczynku cesarzy, ich żon oficjalnych oraz konkubin. Sale te pełne są historii i plotek, spisków, romansów i zdrad sprzed setek lat, dających obecnie pożywkę chińskim operom mydlanym, prześcigającym w zawiłości wątków nawet brazylijskie seriale.

Pikantne szczegóły z cesarskiego życia, przyćmiły wrażenie dostojności władców Chin i samego Zakazanego Miasta. Patetyczne nazwy pałacowych sal: "Sala Niebiańskiej Czystości" lub "Sala Najwyższej Harmonii" kolidują z sylwetkami cesarzy, którzy często nie zasługiwali na oddawaną im cześć. "Zazwyczaj pierwszy cesarz z dynastii gorliwie zajmował się sprawami państwa, potem było już coraz gorzej..." - przyznaje otwarcie chiński przewodnik. Ostatni cesarz z dynastii Ming, opuszczony przez wszystkich, powiesił się w cesarskim ogrodzie podczas chłopskiego powstania w 1644 roku.

Wielki Mur zrobi z ciebie mężczyznę

Wielki Mur jest jedyną budowlą na Ziemi widzianą z Kosmosu, ciągnącą się przez ponad sześć tysięcy kilometrów - to dane powszechnie publikowane w internecie. Nie zaskoczyły mnie więc fakty i liczby wypisywane w przewodnikach, tym bardziej, że na miejscu wzrokiem można objąć jedynie wycinek tej niepowtarzalnej budowli. Dopiero gdy spojrzałem na strome, postrzępione wierzchołki gór, na których stoją samotne wieże wartownicze, zrozumiałem jak niewyobrażalny muisiał być wysiłek włożony w ich zbudowanie. Mówi się, że Wielki Mur został wzniesiony na fundamentach z ludzkich kości i ciał. I pomyśleć, że właściwie nigdy nie pełnił swych obronnych funkcji.

Nie wiedzieć czemu Mao Zedong swego czasu wypowiedział słynne na całe Chiny hasło: "Ten, kto nie wspiął się na Wielki Mur, nie jest prawdziwym mężczyzną.....". Być może chciał w tym miejscu rozwinąć ruch turystyczny, ponieważ od momentu rzucenia powyższej odezwy, tłum Chińczyków wspina się codziennie (ci bardziej leniwi wjeżdżają kolejką) aby potem ze spokojem w sercu w sklepiku z pamiątkami kupić koszulkę z napisem "Wspiąłem się na Wielki Mur".
Przejęty słowami Mao mężczyzną stałem się w Mutianyu, miejscu mniej uczęszczanym przez turystów. Koszulkę - dowód oczywiście zakupiłem i trzymam przy sobie.

Łąka w centrum Pekinu

Po czym rozpoznać, że Chiny są poza granicami znanego nam świata? - po ulicy, która odbiega od europejskich, rosyjskich czy nawet mongolskich wzorców. Zaraz po wyjściu z metra otaczają nas intensywne zapachy frykasów smażonych na ulicznych straganach. Rozglądając się na boki za sprzedawcami oferującymi grillowane pazury kurczaka lub głowy kaczki (razem z dziobem rzecz jasna), uskakujemy na bok, zauważywszy w ostatniej chwili Chińczyka na bezszelestnym, elektrycznym skuterze lub trójkołowym rowerze, obładowanym niezliczonymi paczkami towaru. Chińczyk uprzedza nas o swoim niepodzielnym panowaniu na ulicy i chodniku piskliwym klaksonem, który na długo zapadnie nam w pamięć. Ochłonąwszy nieco po tym incydencie zaczynamy się zastanawiać dlaczego w środku miasta czujemy się jak na łące w letnie popołudnie? Przed nas zajechał właśnie sprzedawca świerszczy, który proponuje zakupić jeden okaz do domu aby umilał nam dzień swym jednostajnym brzęczeniem. Jeśli ruszymy dalej, z pewnością pod nasze nogi wyskoczy piesek w ubraniu od Gucciego i z fryzurą a la Tina Turner. Jego właściciel dumnie pręży się obok, zerkając zazdrośnie w stronę innego pupilka z jeszcze modniejszym uczesaniem. Nie zapomnimy również wieczornego widoku przyosiedlowego podwórka, na którym mieszkańcy spotykają się na pogaduszkach, grze w karty i obowiązkowych tańcach w rytm muzyki puszczanej z bumboxa. Starszy pan, który tańczy najlepiej jest Don Juanem wieczoru, szczelnie oblepionym przez rzeszę współpartnerek. Jeśli poczujemy pod stopami szeleszczące łuski, znaczy to, że naleźliśmy się w miejscu spotkań młodzieży, która zamiast chipsów do piwa woli dłubać kilogramy słonecznika.

Xi'an i masowa mogiła terakotowej armii

Xi'an ma takie znaczenie dla Chin jak Kraków dla Polski. To pierwsza stolica tego mocarstwa po zjednoczeniu pod wodzą Cesarza Shihuang, który wsławił się podporządkowaniem sześciu walczących ze sobą stanów, ujednoliceniem monety, zorganizowaniem języka. Z drugiej strony jednak nakazał aresztowanie wszystkich opozycjonistów i lubował się w wymyślaniu tortur dorównujących pomysłom Kuby Rozpruwacza. Shihuang chciał być wiecznie młody, wydał więc fortunę na poszukiwanie eliksiru życia. Po ścięciu kilku głów dworskich medyków zorientował się jednak, że śmierć go nie ominie i rozpoczął budowę grobowca na miarę swoich ambicji. Stwierdził przy tym, że jeśli nie może być wiecznie cesarzem na Ziemi, przeniesie swoje królestwo do Nieba, aby tam kontynuować panowanie. Do zapewnienia sobie bezpieczeństwa na "tamtym świecie" potrzebował jedynie swojej ukochanej armii, która tak wiernie służyła mu przez lata. Zebrał więc rzemieślników z całego kraju, którzy mieli wyrzeźbić w glinie żołnierzy strzegących jego mauzoleum. Aby nadać figurom ludzkie kształty, każda z twarzy Terakotowej Armii była odzwierciedleniem twarzy robotnika, pracującego przy jej rzeźbieniu. Tutaj zaczyna się najsmutniejsza część historii Terakotowej Armii. Otóż każdy robotnik po zakończeniu pracy był zabijany i wrzucany do masowego grobu, po to aby: po pierwsze - żadna twarz na postaciach żołnierzy się nie powtórzyła; po drugie aby nie ujawnić tajemnicy całego przedsięwzięcia (o którym wszyscy i tak wiedzieli). Robotnicy już podczas pracy znali swoje przeznaczenie, lecz jedyne co mogli zrobić, to wypisać imię na terakotowym wojowniku, aby chociaż w ten sposób zostawić ślad po sobie. Terakotowa Armia przez wieki "spała" zgnieciona pod zwałami ziemi. W latach siedemdziesiątych natrafiono na nią przypadkowo i jej odkrywanie trwa do tej pory. Konieczna jest rekonstrukcja i dosłownie sklejanie na nowo każdej z rzeźb. Przez ostatnie trzydzieści lat odtworzono około osiem tysięcy figurek i nikt nawet nie próbuje oszacować ich całkowitej ilości. Tajemniczości całemu miejscu dodaje fakt, że grobowiec samego cesarza nadal pozostaje zamknięty. Chińczycy obawiają się pułapek i klątw, które mogą być następstwem naruszenia spokojnego snu Cesarza Shihuang.

Na mnie Terakotowa Armia wywarła olbrzymie wrażenie nie jako osiągnięcie cywilizacyjne i bogactwo starożytnego imperium, ale jako nieme świadectwo masowego mordu na tysiącach ludzi.

Cyrk w Szaolin, a gdzie kung-fu?

Każdy, kto w dzieciństwie wpatrywał się z uwielbieniem w Bruce'a Lee czy Jean Claude Van Damme'a na hasło "Klasztor Szaolin" dostaje gęsiej skórki. To tutaj każdy dobry wojownik pod okiem mistrza ćwiczył godzinami przed ostateczną walką z czarnym charakterem. Obecnie klasztor również spełnia funkcje centrum nauki kung-fu dla setek młodych chłopców (również spoza Chin). Turysta może ich podglądać jedynie z daleka, a "show", które otrzymuje w cenie biletu jest żałosną, komercyjną maskaradą i aż przykro się z niego naśmiewać na łamach tej relacji. Dość powiedzieć, że wychodzi się z tego cyrku z poczuciem ogromnego rozczarowania. Niespodziewanie największą atrakcją tego miejsca stały się dla nas okoliczne skaliste wzniesienia, po których można bezpiecznie spacerować, chodząc po chodniku dosłownie wklejonym w pionowe, kamienne ściany. Jeśli tylko pokonacie lęk wysokości, przechadzka dostarczy niesamowitych widoków zapierających dech w piersiach. Przy pomocy wyobraźni można nawet dostrzec Bruce'a Lee w pozycji żurawia na jednej ze skalnych półek.

Polska wysyła Chalenger'a

W drodze z Pekinu do Szanghaju (przez opisywane w tej relacji Xi'an i Szaolin) towarzyszyli nam rodzice Asi wraz z kuzynką Agą, odbywając w ten sposób swoje pierwsze egzotyczne wakacje. Naszą "stację kosmiczną", lecącą dookoła świata odwiedził rodzinny Challnger przywożąc listy, ubrania i moc gorących uścisków od naszych bliskich. Kochani, dziękujemy wam za wspólną podróż i niecierpliwie czekamy na następnego Challenger'a, który przybędzie dopiero w grudniu.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Chiny - imperium w czerwonym kolorze (10.09.2010) - śląskie Nasze Miasto

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto