Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dariusz Rekosz wspomina Stanisława Mikulskiego: to był ciepły człowiek, dżentelmen i profesjonalista

Dariusz Rekosz
archiwum Dariusza Rekosza
Dariusz Rekosz wspomina Stanisława Mikulskiego. Długo zbierałem się do napisania tego tekstu. Szukałem odpowiednich słów. Kompletowałem wspomnienia. Składałem to wszystko do kupy. Ale i tak nie jestem pewien, czy uda mi się wyrazić to, co czuję po odejściu jednego z największych polskich aktorów… Jednego z najwspanialszych ludzi, którego było mi dane poznać osobiście…

Dariusz Rekosz wspomina Stanisława Mikulskiego: to był ciepły człowiek, dżentelmen i profesjonalista

Nie pamiętam dokładnie naszego pierwszego spotkania. To mógł być rok 2007, może 2008… Chyba Targi Książki w Warszawie (wówczas jeszcze w Pałacu Kultury i Nauki). Podpisywał nieśmiertelne komiksy z przygodami kapitana Hansa Klossa. Poprosiłem o autograf. Wpisał się z dedykacją na całym komplecie komiksów. Pogadaliśmy chwilę… Sprezentowałem mu mój „Szyfr Jana Matejki”. Już wówczas urodził się pomysł nagrania tej książki w wersji audio z głosem pana Staszka. Projekt, który nigdy nie zostanie zrealizowany…

Później widzieliśmy się (chociaż w biegu) w trakcie otwarcia Muzeum Hansa Klossa w Katowicach. Masa ludzi, jeszcze więcej dziennikarzy. On – jak zwykle skromny i chyba trochę zaskoczony. Nie spodziewał się, że pomysł Piotra Owcarza spotka się z takim odzewem. Onieśmieleni dziennikarze w czasie konferencji prasowej nie potrafili wydusić z siebie ani jednego pytania. Kilka dni po tej imprezie zadzwoniłem do niego. Porozmawialiśmy o „Szyfrze Jana Matejki”. Nie wykluczył współpracy.

Piotr zaproponował mi, żebym w MHK organizował spotkania z aktorami ze „Stawki…”. Zanim jesienią 2009 przyjechał Leonard Pietraszak, 1 maja tegoż roku pan Staszek obchodził swoje 80 urodziny. Pojawili się fani, znajomi, rodziny… Był roześmiany i mile zaskoczony. Oprócz Pietraszaka w Muzeum gościli także Witold Pyrkosz i Edward Linde-Lubaszenko. A już po zamknięciu placówki udało mi się zorganizować jeszcze jedno spotkanie – z Lechem Ordonem. Wszyscy oni z szacunkiem wyrażali się o swoim ekranowym koledze. Jak mantrę powtarzali, że „ta rola Klossa bardzo zaszufladkowała Staszka”, ale czułem, że chcą dopowiedzieć: „szkoda, że nie spotkało to mnie”.

Długo by pisać o samym Muzeum. Robiłem to już nie raz. Podobnie rzecz ma się z kryminałem – „Zamach na Muzeum Hansa Klossa” – który napisałem tuż po zamknięciu tejże placówki. Gdy tekst był gotowy, a wydawca zgodził się go opublikować, zapytałem pana Staszka, czy zgodziłby się wziąć udział w promocji książki, a w szczególności – być obecnym przy premierze. W pełni dogadaliśmy się w maju 2010, gdy na moje zaproszenie przyjechał do Będzina. Prowadziłem wówczas cykl spotkań po tytułem „Dariusz Rekosz pokazuje Gwiazdy”. Z przyjazdem pana Staszka był kłopot. Nie pojawił się w zaplanowanym pierwotnie terminie, bo zachorował na zapalenie krtani. Gdy do mnie zadzwonił, to nie wierzyłem, że rozmawiam z Hansem Klossem. Gdy tylko wydobrzał – dotrzymał słowa.

Przed spotkaniem zjedliśmy wspólny obiad. Między drugim daniem a deserem moje córki – Ola i Paulina – usiadły mu na kolanach. Przytulił je, jakby był ich rodzonym dziadkiem. Niesamowity widok i niesamowite doznanie. Cieszył się – był ciepły i uśmiechnięty (chociaż podróż z Warszawy do Będzina z pewnością go zmęczyła, a przed nami było jeszcze spotkanie z publicznością, a później droga powrotna). Uściskaliśmy się po spotkaniu. Obiecał, że będzie czekał na premierę „Zamachu”. Słowa dotrzymał…

W piątek – 19 listopada 2010 – przyjechał do Katowic (pociągiem) w towarzystwie Ewy Szykulskiej. Zaprosiłem ich na VII Katowickie Prezentacje Biblioteczne, gdzie na scenie sali audiowizualnej Biblioteki Śląskiej poprowadziłem rozmowę na temat literatury „dla chłopaków”. Rozmawialiśmy przede wszystkim o „Panu Samochodziku”, puszczaliśmy fragmenty filmów, śmialiśmy się do rozpuku… W czasie Prezentacji podpisywaliśmy przedpremierowe egzemplarze „Zamachu na Muzeum Hansa Klossa”. Pamiętam flesze dziennikarzy, kolejkę czytelników… Potem pojechaliśmy na skromny bankiet, aż w końcu znowu trafiliśmy na katowicki dworzec. Tutaj doszło do komicznej sytuacji. W kiosku kupowaliśmy dla siebie nawzajem różne rzeczy, ale niemal pokłóciliśmy się, kto za co ma płacić. Czy Ewa za gazetę, czy ja za papierosy, a kto za paczkę miętówek?

Tydzień później odbyła się oficjalna premiera „Zamachu”. Do Centrum Sztuki Filmowej (Kino Kosmos) w Katowicach zaprosiłem ponad 300 osób, 40 dziennikarzy i 4 stacje telewizyjne. Byli znajomi i rodzina… Były rodziny znajomych… I był ON. Przyjechał oczywiście pociągiem i niemal od razu udzielił kilku wywiadów. Potem wziął udział w przygotowanym przeze mnie show, które odbyło się na głównej sali kinowej CSF. Scenariusz zakładał 1 godzinę i 45 minut atrakcji. Tylko 6 minut poświęciliśmy… książce. A zwieńczeniem imprezy był moment, gdy pan Staszek trzymał pod pachą swoją… głowę. Gdy po głównej części premiery udaliśmy się na bankiet, zaproszeni goście mogli jeszcze obejrzeć jeden z odcinków „Stawki większej niż życie” na dużym ekranie (z taśmy 35 mm)! Efekt niesamowity!

Gdy tak teraz o tym myślę, to bankiet po premierze był chyba jedynym momentem, gdy mogliśmy się napić piwa – wspólnie. Później odwiozłem go do hotelu. Nazajutrz mieliśmy spotkanie w katowickim Empiku. Była sobota, 27 listopada 2010. Kto by pomyślał, że dokładnie 4 lata później… cała Polska będzie o nim mówiła w czasie przeszłym…

Po podpisywaniu książek i rozmowie z publicznością odwiozłem go na pociąg. Staliśmy w podziemiach katowickiego dworca czekając na ekspres do Warszawy. Staraliśmy się unikać wzroku ciekawskich podróżnych. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach – z przeszłości i o tych, które dopiero miały nastąpić. Padał mokry śnieg. Płatki były gęste i jazda samochodem nie należała do najprzyjemniejszych. Zwierzyłem Mu się, że rano zamierzam pojechać do Leszna – miałem tam zaplanowane spotkanie w ramach projektu, związanego z Panem Samochodzikiem. Przestrzegał mnie, żeby nie jechać samochodem w taką śnieżycę. Wyruszyłem około 4 nad ranem i… po 20 minutach zawróciłem do domu. Miał rację… To był wówczas pierwszy i niesamowity atak zimy. Po śniadaniu zadzwoniłem i podziękowałem za dobrą radę…

Przez cały kolejny rok (2011) promowałem „Zamach na MHK”. A właściwie jego dodruk, bo dzięki katowickiej premierze pierwszy nakład książki sprzedał się w ciągu 1,5 miesiąca. To był jak dotychczas mój „najlepszy książkowy interes”. W ciągu 2 miesięcy zarobiłem tyle, ile przy innych książkach przez 2 lata.

We wrześniu 2011 zaprosiłem pana Staszka do Sławkowa. Przyjechał oczywiście pociągiem. Do Austerii (karczmy znajdującej się na sławkowskim rynku) przywiózł nas mój szkolny przyjaciel – Rafał Ziętara. W czasie półgodzinnej podróży po raz kolejny mogłem się przekonać, jak wspaniale o pana Staszka dba jego żona. Pytała o płaszcz, o temperaturę, o obiad, o podróż, o samopoczucie… Nie da się tego opisać.

Na spotkaniu w Austerii pojawiło się ponad 150 osób. W ciągu godziny zaprezentowałem masę niesamowitych materiałów fotograficznych i filmowych, a Marek Regner (mój znajomy ilustrator) wręczył panu Staszkowi unikatowy obrazek. Było losowanie niespodzianek dla publiczności, były wywiady dla mediów, były niezapomniane wspomnienia. Że o fotkach i dedykacjach nie wspomnę. Po spotkaniu odwiozłem go na dworzec do Sosnowca. Na peronie siedzieliśmy zupełnie sami. Przyplątał się tylko jeden „fan”, który poprosił o autograf. Potem cisza… ciepło wrześniowego wieczoru… niezapomniane rozmowy…

„Jak pan myśli…” – zagadnął. – „Co mogę kupić wnukowi na urodziny? Jest perkusistą…” A chwilę później: „Niech się pan nie gniewa, że nieco obcesowo potraktowałem dziennikarzy”. Nie gniewałem się. Byłem podobnego zdania. To było męczące. Pociąg przyjechał o czasie. Pożegnaliśmy się. Wsiadł. Ekspres ruszył…

Miesiąc później – 28 października 2011 – tym razem to ja wyruszyłem pociągiem do Warszawy. Wydawca „Zamachu” zorganizował nam spotkanie w największym w Polsce salonie Empiku (Junior) – przy Marszałkowskiej. Gdy dojeżdżałem do Stolicy, zadzwonił telefon. To był pan Staszek. Pytał, czy nie mógłbym po niego podjechać (pod dom na Chmielnej) i żebyśmy razem udali się na spotkanie. Roześmieliśmy się, gdy okazało się, że jestem w pociągu. Było dość zimno, wiał nieprzyjemny wiatr, ale pan Staszek przyszedł i dzielnie towarzyszył mi na scenie. Później szepnął mi do ucha, że od dwóch dni gorączkuje i nie czuje się najlepiej. Zatkało mnie. Mimo swojego wieku, niesprzyjającej aury i nieciekawego samopoczucia – przyszedł, „zagrał swoją rolę” i z uśmiechem pozował do zdjęć. Odjeżdżałem z Warszawy pełen podziwu. Kolejny raz…

W roku 2012 częściej rozmawialiśmy telefonicznie niż na żywo. Był to rok, gdy na ekranach kin zagościł film „Hans Kloss – stawka większa niż śmierć”. Chciałbym pozytywnie wypowiedzieć się o tej produkcji, ale wizja Patryka Vegi okazała się… słaba. Kiepski scenariusz, przegadane dialogi, przeszkadzająca muzyka, źle dobrani aktorzy, fatalna charakteryzacja… Pan Staszek wyglądał na ekranie jak mocno zmęczony i sfatygowany „gruby dziadek”. Gdy w rzeczywistości był żywotnym dżentelmenem, o nienagannych manierach. Sieciówka Helios poprosiła mnie, żeby w premierowy weekend zorganizować w Katowicach niespodzianki dla widzów. W piątek 16 marca 2012 i sobotę 17-tego poprowadziłem panel dyskusyjny oraz przygotowałem prezentację multimedialną, opowiadającą „historię Klossa” – od teatru telewizji, aż do premierowego filmu. To były wyjątkowe dni…

Jesienią zakupiłem „nowego Klossa” na płycie DVD. Obejrzałem go jeszcze raz w domu. Etui powędrowało na półkę obok pakietu z osiemnastoma odcinkami „Stawki większej niż życie”, ale wiedziałem, że nigdy nie dorówna produkcji wymyślonej przez Safjana i Szypulskiego… Wówczas dotarło do mnie, że w czasie tych 4 lat (od momentu otwarcia Muzeum Hansa Klossa, do jesieni 2012) pożegnaliśmy czterech głównych twórców „Stawki…” – Andrzeja Szypulskiego, Zbigniewa Safjana, Andrzeja Konica i Janusza Morgersterna.

Będąc cały czas w kontakcie telefonicznym z panem Staszkiem, omawialiśmy kilka pomysłów, z którymi zwracały się do nas różne ośrodki kulturalne w całej Polsce (Bydgoszcz, Koło, Katowice, Kraków, Września, …). Niestety, nigdzie nie udało się pojechać – z różnych względów. Jesienią 2013 przyszedł czas na porządne wspominki. 30 września w tygodniku TeleTydzień ukazał się wyjątkowy artykuł o 45-leciu serialu „Stawka większa niż życie”. Miałem możliwość wypowiedzenia się na jego łamach. To była prawdziwa przyjemność…

Pół roku później zadzwoniłem do niego z życzeniami. 1 maja 2014 kończył 85 lat. Na moje pytanie o samopoczucie odpowiedział: „siedzę sobie w domku na wsi, moczę nogi w jeziorku, słoneczko przygrzewa… Czuję się całkiem znośnie jak na swój wiek…” – wyczułem w jego głosie, że chyba faktycznie, czuł się lepiej niż dwa lata wcześniej, gdy zmęczyła go produkcja „nowego Klossa”. Ucieszyłem się…

Gdy jesienią tego roku gościłem w Brodnicy, dyrektor tamtejszej biblioteki zaprosił mnie i pana Staszka na wyjątkowe spotkanie, które miało się odbyć wiosną 2015. Od razu zadzwoniłem do niego i zapytałem, co o tym sądzi. „Nie mówię nie” – odparł od razu. – „Nie wykluczam takiej opcji, ale nie wiem, jak będę się czuł. Dlatego proszę o telefon pod koniec marca…”

27 listopada 2014 wczesnym rankiem szykowałem się do trzech spotkań, które miałem zaplanowane w jednym z sosnowieckich gimnazjów. Z szafki wyjąłem czarną koszulkę z wizerunkiem Hansa Klossa, pamiętającą czasy katowickiego Muzeum. Gdy zacząłem się golić nadszedł SMS. Mój brat napisał: „Mikulski nie żyje”. Natychmiast włączyłem telewizor i odszukałem kanał z wiadomościami… Przez chwilę stałem jak zamurowany. Rozdzwonił się telefon, zaczęły przychodzić maile i SMS-y. Również i ja dzwoniłem do znajomych. Czułem niewypowiedziany żal, który trochę zelżał po rozmowie z Ewą Szykulską… Wspominaliśmy… Opowiadaliśmy sobie o drobnostkach… O szczegółach, które tak znakomicie wiązały się z panem Staszkiem. O tym, jakim bym człowiekiem. Nie aktorem i nie gwiazdą, ale właśnie CZŁOWIEKIEM – ciepłym, uśmiechniętym, otaczającym ludzi bezpieczną aurą, emanującym spokojem i kulturą, promieniejącym swoim dobrem, skromnością…

Pojechałem na spotkania. Każde z nich rozpocząłem od minuty ciszy i chwili zadumy. Pojawili się także dziennikarze, którym na gorąco mogłem się zwierzyć ze swoich wspomnień o panu Staszku… Czułem, że i tak nie powiem wszystkiego. Że tyle jest chwil, które się z nim wiążą, a o których trudno mówić, bo są… przeżyciami. Wspólnymi, osobistymi, bardzo intymnymi…

Odszedł wspaniały człowiek. Zawsze będę go pamiętał, jako uśmiechniętego „wujcia”, który pojawił się w moim życiu gdy miałem chyba 7-8 lat i który cieszył się, że moje dzieci siedziały mu na kolanach…

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dabrowagornicza.naszemiasto.pl Nasze Miasto