Od początku meczu GKS Katowice z GKS Bełchatów było jasne, że piłkarze gospodarzy zamierzają wykorzystać wiosenną zapaść w jaką wpadli rywale, którzy w tej rundzie zdobyli zaledwie cztery punkty, z czego trzy walkowerem. Ekipa Jerzego Brzęczka po murawie poruszała się dość żwawo i goniła cel, jakim było zrównanie się punktami z czwartym w tabeli Zagłębiem Sosnowiec. Nic więc dziwnego, że najbardziej zapracowanym człowiekiem na boisku był bramkarz gości Maciej Krakowiak, który jednak strzały zmierzające między słupki, a poprzeczkę łapał z dużą pewnością siebie.
Katowiczanie, ustawieni przez Jerzego Brżęczka wysoko, rozgrywali więc atak pozycyjny za atakiem, ale mieli sporo problemów, by podaniami przedrzeć się blisko pola karnego. Spadkowicz z ekstraklasy, skupiony na obronie, zagęścił bowiem całe przedpole, prezentując w dodatku sporą ruchliwość. Zespół gospodarzy próbował zarówno ataków środkiem, jak i akcji oskrzydlających, ale bełchatowski rygiel spełniał swoje zadanie. Problemem GieKSy były także stałe fragmenty gry - kilka rzutów rożnych wykonanych zostało w sposób przypadkowy, a właściwie nawet fatalny.
Prawdziwe emocje zabuzowały jednak w piłkarzach w 33 minucie, gdy doszło do ostrej przepychanki przy ławce rezerwowych GKS-u po tym, jak Lukas Klemenz uderzył łokciem w głowę Adriana Frańczaka. Do akcji wkroczył nawet Brzęczek, ale ostatecznie skończyło się na żółtych kartkach dla obu zawodników. Podrażniony Frańczak okazał się kluczową postacią w końcówce pierwszej połowy. Co prawda w kapitalnej sytuacji sam na sam przegrał z Krakowiakiem, ale po rzucie rożnym będącym wynikiem tej sytuacji powstało spore zamieszanie, które rozwiązał strzałem z bliska do siatki Oliver Praznovsky.
Zdobyty gol zadziałał jak odkręcony zawór i katowiczan wyraźnie opuściła część presji. W efekcie od początku drugiej połowy grali swobodniej, a Krakowiak miał jeszcze więcej zajęć. Bramkarz Bełchatowa pokazał spore umiejętności zwłaszcza przy strzale Grzegorza Goncerza i generalnie tylko jemu bardzo słabo grający goście zawdzięczali nikłą porażkę. Swoją okazję do popisania się miał jednak także Mateusz Kuchta, który po błędzie swoich kolegów z defensywy obronił zbyt słaby strzał z 5 metrów Damiana Szymańskiego.
W ostatnim kwadransie bełchatowianie zagrali już bardziej zdecydowanie, co było także efektem spuszczenia z tonu przez gospodarzy. Pytanie, czy mieliśmy do czynienia z syndromem Tomasza Adamka, hipnotyzowanego przez powolnie walczącego Erika Molinę, czy niepokojącym brakiem sił pozostaje otwarte.
GKS Katowice - GKS Bełchatów 1:0 (1:0)
1:0 Oliver Praznovsky (45)
Katowice: Kuchta - Czerwinski, Kamiński, Praznovsky, Flis (76. Iwan) - Bębenek (63. Szołtys), Leimonas, Wołkowicz (85. Zahorski), Duda, Frańczak - Goncerz.
Bełchatów: Krakowiak - Klemenz, Michalski, Cverna, Kuban - Papikyan, Witasik (46. Ploj), Rachwał (85. Flaszka), Szymański, Zapalac - Demianiuk (73. Gierszewski).
Żółte kartki: Kamiński, Praznovsky, Frańczak, Zahorski - Klemenz, Cverna.
Sędziował: Piotr Idzik (Poznań).
Widzów: 3.500.
20240417_Dawid_Wygas_Wizualizacja_stadionu_Rakowa
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?