Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Góra Żar: Tu osuwa się cała podgórska dzielnica

Jacek Drost, Łukasz Gardas
Zbocze zagrożone osunięciem
Zbocze zagrożone osunięciem Fot. Katarzyna N.
Mamy wyrwane serce! Ci, którzy byli na górze i widzieli ogrom zniszczeń, opowiadają, że wygląda to dramatycznie. Apokalipsa! - rzuca zdenerwowany Jerzy Pala z Bielska-Białej. Wczoraj rano przyjechał do Międzybrodzia Bialskiego zobaczyć, jakie zniszczenia na jego posesji poczyniło osuwisko.

Prawie 140 budynkom na zboczu góry Żar grozi zawalenie. Ziemia z osuwiska w każdej chwili może runąć do Jeziora Międzybrodzkiego, niszcząc doszczętnie wszystko, co napotka, m.in. domy, które po piątkowej ewakuacji są już wyludnione.

- Ziemia osuwa się około 25 centymetrów na dobę. Trudno przewidzieć, co się jeszcze stanie, ale sytuacja jest poważna - stwierdził wczoraj Adam Kos, wójt Czernichowa.

W sobotę na miejsce przyleciał śmigłowcem wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk. - Nie spodziewałem się aż takiego rozmiaru tragedii - przyznał.

Domy na zboczu góry to w większości letniskowe dacze mieszkańców Śląska, Zagłębia i Małopolski. Niektóre są jednak zamieszkiwane na stałe.

- Około 60 procent tych nieruchomości uległo zniszczeniu w różnym stopniu - mówi Marek Tetłak z żywieckiej Państwowej Straży Pożarnej. Na niektóre budynki pospadały łamiące się drzewa i uszkodziły dachy, w innych popękały ściany. Nie brakuje domów, które z powodu osunięcia ziemi częściowo się zapadły. Przerwane są również drogi dojazdowe.

Policja obstawiła zagrożony teren i nie dopuszcza w pobliże osuwiska osób postronnych. Wczoraj samochody straży granicznej dowoziły właścicieli do ich posesji. Mieli 15 minut na zabranie najcenniejszych rzeczy. Wcześniej musieli podpisywać oświadczenia, że są świadomi ryzyka i jadą na własną odpowiedzialność. Przy dociążeniu osuwisko może się zsunąć w kilka sekund.

- Ludzi dowożą tylko dwa samochody, więcej nie można wpuścić na zagrożony teren - stwierdził podinspektor Dariusz Lach, komendant Komisariatu Policji w Gilowicach, który koordynował akcję dowozu ludzi.

Po okolicy poruszać mogą się jedynie służby ratunkowe i specjaliści dokonujący pomiarów. Są to m.in. geolodzy, hydrolodzy, geodeci i inspektorzy nadzoru budowlanego. Dokonywana jest inwentaryzacja osuwiska. Według geologów, na skarpie jest ok. miliona metrów sześciennych ziemi. Gdyby wpadła do akwenu, poziom wody mógłby wzrosnąć nawet o pół metra.

Geolodzy mówią, że to teren od półwiecza zagrożony osunięciem

Zdążyłem wyłączyć lodówkę i pozostały sprzęt. Zapakowałem trochę ubrań. Chciałem zabrać też swojego kota, ale wystraszony uciekł do lasu - opowiada pan Zenon Pietrzak, który wczoraj dotarł do swojego domu przy ul. Łagodnej w Międzybrodziu Bialskim.

Kilkanaście innych osób ze Śląska i Małopolski czeka w kolejce, by dostać się do zagrożonego rejonu. Na ich twarzach widać potworne przygnębienie i napięcie. Niektórzy nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić, inni ukradkiem ocierają łzy z oczu.

Fakty są takie: z powodu osunięcia się ziemi około 140 budynkom na zboczu góry Żar od strony Porąbki grozi zawalenie. Większość to letniskowe dacze, należące głównie do mieszkańców Śląska, Zagłębia, Małopolski. Niektóre domy są jednak zamieszkiwane również na stałe. Potężne osuwisko, które powstało w piątek, nadal jest czynne. Ziemia w każdej chwili może runąć do Jeziora Międzybrodzkiego, niszcząc wszystko, co napotka na swojej drodze, w tym domy, które po piątkowej ewakuacji są wyludnione.

Ludzie, którzy zebrali się na drodze prowadzącej do przysiółka Łazki, gdzie doszło do gigantycznego osuwiska, chcieliby dotrzeć do swoich posesji natychmiast. Jednak policjanci zagrodzili ulicę taśmami i wpuszczają tylko tych, którzy podpisali oświadczenie, że wchodzą na własną odpowiedzialność. Ludzie wpisują się więc na listę i nerwowo zagryzając wargi, czekają na swoją kolej, bo wszyscy nie są wpuszczani od razu.

Rafał i Krystyna Moskwowie z Bielska-Białej objechali już Jezioro Międzybrodzkie. Chociaż z daleka chcieli zobaczyć swój dom. Przez moment zdawało im się, że widzieli nawet kawałek dachu. Są zrozpaczeni, bo nie wiedzą jeszcze, w jakim jest stanie. Patrząc z daleka mogli się przecież pomylić.

- Myśmy tam serce zostawili. Ile włożyliśmy pracy w ten dom... Pieściliśmy go... Poświęcaliśmy mu każdą wolną chwilę. Własnymi rękami mieszaliśmy beton, by postawić murki - opowiada łamiącym się głosem pani Krystyna. Do oczu napływają jej łzy.

Jan Pawucki z Chrzanowa niewiele mówi. Jest totalnie przybity.

- Wszystko stracone - w jego głosie słychać zniechęcenie. Na zboczu wraz z teściami ma dom, nie daczę, ale dom mieszkalny z widokiem na góry i jezioro. Masę pieniędzy wydali ostatnio na remont dachu i odnowienie elewacji. A teraz osuwisko zniszczyło wszystko.

Ewa Czarnik z Katowic wygląda tak, jakby z niej życie uszło.

- Miałam dom pięć lat i praktycznie go nie mam. Dramat - mówi z bólem. Dodaje, że zdecydowali się wybudować dom mieszkalny, wzięli kredyt, w tym roku na zewnątrz sporo rzeczy porobili.

- A teraz jestem zadłużona i chyba wszystko straciłam - mówi zrozpaczona pani Ewa.

Podinspektor Dariusz Lach, komendant Komisariatu Policji w Gilowicach, który koordynuje akcją dowozu mieszkańców do swoich posesji wyjaśnia, że na teren osuwiska mogą wjechać tylko dwa samochody. Ziemia jest tak zruszana, że nie można wpuścić wszystkich za jednym zamachem czy zwiększyć liczby pojazdów.

- Zagrożenie jest bardzo duże - mówi podinsp. Lach. Przez chwilę patrzy w niebo. Na razie świeci słońce, więc z dowozem ludzi nie ma problemu, ale pogoda w każdej chwili może się zmienić. Jeśli bowiem zacznie padać, będą musieli przerwać akcję.

Najgorsza jest ta obawa przed deszczem, bo dodatkowa ilość wody może sprawić, że wszystko zjedzie do zbiornika.

Policjant tłumaczy, że każdy dodatkowy człowiek, każdy samochód, to dodatkowe obciążenie dla terenu. Dlatego z każdej rodziny mogą pojechać tylko dwie osoby.

Ludzi wożą terenowe samochody straży granicznej. Mieszkańcy wsiadają do nich w milczeniu, jadą wąską, około 1,5-kilometrową drogą w górę. Im wyżej, tym wszystko wygląda gorzej.

Co kawałek widać popękany asfalt lub poprzesuwane betonowe płyty. Niektóre szczeliny mają kilka, inne kilkanaście centymetrów szerokości. Są bardzo głębokie. Cały teren wygląda trochę tak, jakby został dotknięty przez trzęsienie ziemi.

Z każdym metrem w górę przybywa również nienaturalnie wyglądających budynków. Już na pierwszy rzut oka widać, że coś z nimi jest nie tak. Niektóre nieco odchylone od pionu, na innych widać pęknięte ściany, powyginaną blachodachówkę, zniszczone podjazdy.

Z bliska widać już dokładnie, że osunęły się o kilkadziesiąt centymetrów. Jakby jakaś niewidzialna, gigantyczna ręka odkleiła je od gruntu i przesunęła kawałek dalej. Nad budynkami stojącymi pod szczytem pochylają się dorodne świerki. Sprawiają wrażenie drzew, które w każdej chwili mogą runąć na te domy. Zresztą stąpając po całym terenie ma się wrażenie, że wystarczy tupnąć nogą, a wszystko znajdzie się na dole, w jeziorze.

Wójt Czernichowa Adam Kos, mówi, że taka groźba jest realna.

- Z pomiarów geologów wynika, że ziemia osuwa się 25 centymetrów na dobę. Geolog wyraźnie powiedział, że to czynne osuwisko. Nawet nie chciał słyszeć o tym, że będziemy na ten teren wpuszczali mieszkańców, bo to dodatkowe dociążenie i wszystko w kilka sekund może zjechać. W tym momencie niczego nie można wykluczyć - mówi wójt Kos.

Właściciele posesji wysiadają z samochodów pograniczników, następuje krótka odprawa, po czym na piechotę idą do swoich posesji. Mają 15 minut na zabranie najcenniejszych rzeczy. Niektórzy wynoszą sprzęt RTV, ktoś zabiera buty narciarskie, ktoś pamiątkowe drobiazgi. Są jeszcze tacy, którzy robią zdjęcia lub tylko ze ściśniętym gardłem patrzą na swój dobytek.

Na osuwisku pojawiają się strażacy-ochotnicy. Zostali wezwani, bo z powodu osunięć do niektórych domów nie da się wejść. Drzwi się wypaczyły, więc muszą rozpruwać zamki lub drzwi. Jeden ze strażaków patrzy na wyludnioną kolonię domków i wzdycha: - Straszne. Nic nie da się uratować.

- Zabieramy tylko najcenniejsze rzeczy. Proszę się spieszyć. Inni czekają w kolejce - ponagla któregoś z mieszkańców jeden z pograniczników. Jego koledzy pomagają wynosić właścicielowi telewizor. On sam dźwiga plecak i reklamówki. Schodzą w dół, do samochodów.

W kolejce nie ustają dyskusje. Ludzie zastanawiają się, jak mogło dojść do osuwiska. Nie przekonuje ich wyjaśnienie, że to wszystko stało się z powodu intensywnych opadów.

- Opady opadami, ale są też poważne zaniedbania spółki leśnej, od której dzierżawimy grun-ty, na których stoją nasze domy. Osuwisko powstało, bo wybudowano drogę w poprzek zbocza. Droga podcięła stok. Gdy ją budowano, wjechał ciężki sprzęt, wycięto wiele drzew, więc cały teren został zruszany - mówi Jerzy Pala.

Bogusława Skowronek z Bytomia dorzuca: - Kto wydał zezwolenie, by zrobić taką drogę? To przez nią zmienił się odpływ wody ze stoku.

Wójt Kos mówi, że teren od dawna zagrożony jest osuwiskami. Już w latach 60. ub. wieku ludzie byli stąd wywłaszczani z tego powodu.

- Później znowu zaczęli się osiedlać. Budowali domki letniskowe. Z czasem zamożność ludzi wzrastała, więc niektóre przekształciły się w wille - dodaje wójt Kos.

Ludzie nie ustępują: - Będziemy domagać się odszkodowań.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto