Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ks. Krzysztof Matuszewski - Ulubione książki dzieciństwa, młodzieńczości, dorosłości

Jolanta Pierończyk
Ks. Krzysztof Matuszewski, doktorant, asystent na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, rezydent w parafii bł. Karoliny w Tychach
Ks. Krzysztof Matuszewski, doktorant, asystent na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, rezydent w parafii bł. Karoliny w Tychach Jolanta Pierończyk
Ks. Krzysztof Matuszewski - Ulubione książki dzieciństwa, młodzieńczości, dorosłości: "Krzyżacy", "Lalka", "Hobbit", "Władca Pierścieni", "Oskar i pani Róża", „Jezus z Nazarethu”. Co dały mu te lektury?

Ma ksiądz ulubioną książkę?
W wielu momentach towarzyszyła mi książka. Nie była to jednak ta jedna jedyna.
W zasadzie było ich wiele na poszczególnych etapach życia. Przyznam otwarcie, że lubiłem lektury szkolne. Jakoś łatwo było mi wejść w świat kreowany przez autorów. Lubiłem średniowiecze „Krzyżaków” Sienkiewicza, polubiłem też świat XIX wiecznej Warszawy, oddany przez Bolesława Prusa w „Lalce”. Równocześnie czytałem książki fantasy takich autorów jak: Piers Anthony, Terry Pratchett, czy Ursula K. LeGuin, zwłaszcza z jej słynną serią „Ziemiomorze”.
Jako czternastoletni chłopak zachwyciłem się mocno światem wykreowanym przez J. R. R. Tolkiena.
Co takiego najbardziej pociągającego było w tej literaturze?
W tolkienowskim Śródziemiu wszystko było możliwe, a jednak postacie bardzo przypominały te ze świata realnego. Miały swoje dylematy, momenty kryzysów, przeżywały straty i zwycięstwa. Dosłownie w dwa tygodnie pochłonąłem „Hobbita” i całą trylogię „Władca Pierścieni”. Był rok 1998, chodziłem wówczas do klasy ósmej szkoły podstawowej. Świat „namalowany” przez Tolkiena tak mnie wciągnął, że czytałem do późnych godzin nocnych i w każdej wolnej chwili. To chyba moja wyobraźnia pomogła mi odnaleźć się w tamtym, choć nierzeczywistym, to jednak świecie bardzo żywym i wielobarwnym, świecie pełnym przygód, dylematów i walki dobra ze złem… Myślę, że wchodzenie w burzliwy czas dorastania również miało duży związek ze światem fantasy – tam dawałem też trochę upustu swoim emocjom, tam też szukałem jakiś ideałów.
Dość mocno zidentyfikowałem się z głównym bohaterem „Władcy Pierścieni”, Frodo Bagginsem. Niepozorny, słaby, niskiego wzrostu hobbit, w zestawieniu z resztą bohaterów – walecznymi krasnoludami, elfami, ludźmi, ma do spełnienia wielką misję. Siła jego ducha i wiara, nieumiejętność władania mieczem, spowodowały, że zwyciężył. Na tle klasy, zwłaszcza kolegów, którzy byli dobrze wysportowani, a umiejętność gry w piłkę nożną stanowiła
wyznacznik „bycia kimś” (wielu kolegów trenowało piłkę przy zawodowych klubach piłkarskich), często czułem się po prostu słabszy. W świecie chłopięcej męskiej rywalizacji grupa rówieśnicza i jej zdanie mają duże znaczenie. Zdaje się, że m.in. świat Tolkiena trochę pomógł mi, nie tylko przetrwać, ale zobaczyć, że bycie słabszym w czymś, nie oznacza bycie słabszym we wszystkim i bycie gorszym… Z czasem dostrzegłem również, że Tolkien umieścił w powieści wartości ponadczasowe, a także chrześcijańskie, np. znaczenie wiary
w zwycięstwo, siłę przyjaźni, miłości, zmaganie z własną słabością, żądzami. Znany motyw literacki i biblijny ciągle jest dla mnie aktualny: moc w słabości się doskonali (2 Kor 12,9). To, co na pierwszy rzut oka wydaje się niepozorne i słabe, w rzeczywistości może być mocne
i trwałe, może być kluczem do zwycięstwa… Taka jest historia Frodo Bagginsa, wielu innych bohaterów Tolkiena, i chyba też trochę moja osobista.
Później było wiele innych książek. Świat fantasy przestał mnie tak mocno inspirować. Rozpoczęły się studia teologiczne.

Jakich książek to był czas?
Bardzo lubiłem książki z duchowości chrześcijańskiej. Pamiętam dwie pozycje, które mocno we mnie zostały: drobną opowieść Érica Emmanuela Schmitta „Oskar i pani Róża” oraz „Jezusa z Nazarethu”, Romana Brandstaettera. Do historii o Oskarze, 10 letnim chłopcu i jego przyjaźni z wolontariuszką szpitala, którą nazywa ciocią Różą, wracałem kilkakrotnie. Ta wzruszająca opowieść o chłopcu umierającym na raka, to historia o dorastaniu do dojrzałości. Historia, którą z jednej strony czyta się bardzo szybko i przyjemnie, a z drugiej zmusza do refleksji, konfrontuje z najważniejszymi egzystencjalnymi pytaniami: o śmierć, sens życia, cierpienia, o Boga i prawdziwą przyjaźń. Oskar pisze listy do Boga, w których zwierza się Mu jak przyjacielowi ze wszystkiego, co przeżywa. Dzięki wielkiemu sercu i wsparciu od Róży decyduje się nie uciekać, ale dojrzeć. Za namową Róży postanawia przeżywać upływający czas według równania: jeden dzień jak dziesięć lat. Skraca i intensyfikuje się perspektywa czasu. Mijające dni w szpitalu stają się przepiękną przygodą pełną zmagań, emocji i zwątpień, które ostatecznie prowadzą do prawdziwej akceptacji, że czas odejść do Boga. Historia o umieraniu, o pragnieniach, przyjaźni, o tym jak ważny jest czas który tak szybko przelatuje nam przez palce… często wracam do tej historii. Przekazuję ją również tym, którzy na różne sposoby „walczą z czasem”.

Do lektury „Jezusa z Nazarethu” Romana Brandstaettera zabierałem się kilkakrotnie. Dopiero podczas studiów z psychologii w Lublinie udało mi się przebrnąć przez całość. Z wielu powodów i na wielu płaszczyznach książka ta jest dla mnie bardzo cenna. Przede wszystkim dotyczy najważniejszej dla mnie osoby – Jezusa z Nazaretu. Pisze ją wielki literat, poeta. Brandstaetter jako Żyd zna z własnego domu tradycję Izraela, ma wielki szacunek do Biblii oraz prawdy, co jest bardzo widoczne podczas lektury. „Jezus z Nazarethu” to zdecydowanie coś więcej niż powieść biblijna, która nie tylko próbuje wiernie i bardzo plastycznie odtworzyć klimat Palestyny czasów Jezusa. „Jezus z Nazarethu” opisuje również cały świat wewnętrzny bohaterów biblijnych, ich psychologię – pytania i wątpliwości z jakimi się zmagają.

Co jest dla księdza szczególnie ważne w książce Brandstaettera?
Osobiście uderza mnie u Brandstaettera bardzo bogaty portret psychologiczny Jezusa. Dla mnie jest to jakiś geniusz tego autora, który potrafił ukazać głębię zarówno postaci biblijnych, jak i samego Zbawiciela. Weźmy choćby postać Judasza, który jako niespełniony sprzedawca pachnideł odnajduje wartość u boku Mistrza z Nazaretu. Z czasem jednak wpada w pułapkę własnych ambicji i przemyśleń… Czytając, przestajesz osądzać Judasza. Zauważasz, jak wiele różnych czynników sprawiło, że zdradził Tego, którego wcześniej szczerze kochał i słuchał.Brandstaetter sprawił, że zacząłem bardziej świadomie patrzeć na postacie biblijne z różnych perspektyw, starając się za szybko ich nie oceniać… Nigdy nie byłem w Ziemi Świętej. Brandstaetter pomógł mi poczuć klimat tamtych ulic, miasteczek, wzgórz, pustyni. Od kilku lat, kiedy biorę do ręki Ewangelię, czy to do medytacji, czy lektury, patrzę chyba trochę szerzej i głębiej. I chyba to, co dla mnie najważniejsze: chodzi o Jezusa Chrystusa. Chociaż jest Bogiem, to jednak jest równocześnie w pełni człowiekiem. Człowieczeństwo Jezusa opisane przez Brandstaettera mocno mną poruszyło. To, jak Jezus przeżywał swoje emocje, tęsknoty, jakie stawiał sobie pytania, jak się modlił, jak obserwował i kochał świat, który go otacza – od przyrody, po ludzi, których słuchał jako nastolatek – to wszystko jest takie zwyczajne, prawdopodobne, a zarazem głębokie i Boże. Jezus, który odkrywa stopniowo swoją tożsamość Syna Bożego… Jezus jako osobowość dojrzała… Mistrz i Nauczyciel, stał mi się chyba bliższy… Brandstaetter pokazuje to, co zachwyca mnie najbardziej w Ewangelii i tajemnicy Bożego Narodzenia: sprawy boskie i ludzkie łączą się ze sobą, trzeba tylko dobrze się rozejrzeć.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bierun.naszemiasto.pl Nasze Miasto