Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Polacy zatoczyli koło - wracają wojny religijne z lat 90.

Piotr Zaremba komentator "Polski"
Pod koniec lat 90. Polaków ekscytował spór o krzyże na żwirowisku obok obozu Auschwitz
Pod koniec lat 90. Polaków ekscytował spór o krzyże na żwirowisku obok obozu Auschwitz fot. POLSKA The Times
Dziś tak naprawdę i PiS, i PO stały na straży delikatnego ideologicznego kompromisu. Wojna o krzyż wytworzyła lukę, w k tórą wchodzą coraz bardziej wojowniczy antyklerykałowie

Początek wojny przed Pałacem Prezydenckim nie miał wiele wspólnego ze sporem światopoglądowym. Najpierw wielkie masy ludzi, a potem malejąca grupa chciały uczcić pamięć Lecha Kaczyńskiego. Jako katolicy za najlepszy symbol tego uczczenia uznali krzyż postawiony tam przez harcerzy, ale nie manifestowali uczuć religijnych. Z kolei prezydent Komorowski powiedział o możliwości przeniesienia krzyża nie z niechęci do religijnych symboli w miejscach publicznych, a z obawy, że kult jego poprzednika będzie mu się szerzył pod oknami.

Dopiero z czasem to starcie zaczęło nabierać charakteru starcia religijnego. Zagrożeni decyzją o przeniesieniu krzyża jego obrońcy zaczęli przedstawiać Komorowskiego jako nowego Zapatero. Z kolei część PO zaczęła przebąkiwać o świeckości publicznych instytucji, a jeszcze głośniej robi to lewica. Lider SLD Grzegorz Napieralski wykorzystał konflikt do przedstawienia długiej list antyklerykalnych postulatów: uchylenie konkordatu, usunięcie religii ze szkół, wstrzymanie zwracania Kościołowi mienia za pośrednictwem Komisji Majątkowej, rewizja drażliwych światopoglądowo ustaw, jak antyaborcyjna. Dziś lewica będzie za tym wszystkim demonstrować w Warszawie. I choć wybrała niefortunnie miejsce (na placu Konstytucji, żeby podkreślić, że chodzi o prawa konstytucyjne obywateli - ale nazwa pochodzi od stalinowskiej ustawy zasadniczej z 1952 r.), to liczy, że pozyska nowych zwolenników. Gdy zaś obserwujemy gwałtowność antyklerykałów, którzy idą pod krzyż na Krakowskie Przedmieście urągać starszym ludziom, którzy się pod nim modlą, zyskujemy pewność: wojna religijna się rozpoczęła.

Oczywiście proklamowano ją w Polsce już wiele razy. Kiedy wiosną 1989 r. grupa posłów małych katolickich organizacji związanych z komunistami zaproponowała jeszcze przed wyborami 4 czerwca dyskusję nad delegalizacją aborcji, wielu ludzi obozu solidarnościowego uznało to za prowokację. - Chcą zburzyć jedność obozu Wałęsy - krążyła groźna przestroga. Ale już w sejmie kontraktowym spór o aborcję rozgorzał w pełni. Legalnego dokonywania zabiegów broniła lewica postkomunistyczna, a nowe partie wyłonione z Solidarności były podzielone. Kiedy ostatecznie kolejny wyłoniony w wolnych wyborach parlament uchwalił ustawę ograniczającą aborcję (w styczniu 1993 r.), przed Sejmem ścierały się manifestacje zwolenników i przeciwników. Spór był moralny, ale odwoływano się do argumentów z jednej strony religijnych, z drugiej - antyklerykalnych, przedstawiając nowe prawo jako przejaw dyktatu Kościoła katolickiego.

W tym pierwszym okresie, na początku lat 90. Kościół zdawał się być w stałej ofensywie. Już latem 1990 . uzyskał od, skądinąd umiarkowanego światopoglądowo, rządu Mazowieckiego przywrócenie religii do szkół. Wtedy też zaczęto zwracać Kościołowi majątki. Wyraziście katolickie ugrupowania, jak ZChN, uzyskiwały wprowadzanie do ustaw światopoglądowych deklaracji - na przykład o poszanowaniu wartości chrześcijańskich przez media publiczne. Ale konsensus był szerszy. Mało kto dziś pamięta, że jedna trzecia klubu Unii Demokratycznej głosowała za ustawą antyaborcyjną. Kiedy premier Jan Krzysztof Bielecki nazwał Józefa Glempa panem prymasem (na tle sporu o Kazimierza Kaperę, ministra, który nazwał homoseksualistów zboczeńcami i został odwołany), nie wzbudził tym entuzjazmu nawet we własnym rządzie. Jego partia, Kongres Liberalno--Demokratyczny, próbowała kokietować młodzież wolnościowymi hasłami, także w sferze światopoglądowej, podczas wyborów 1993 r. Przegrała jednak z kretesem.

Wiatr w żagle z powodu antyklerykalnych nastrojów złapały postkomunistyczna lewica i "Gazeta Wyborcza", która biła na alarm przestrogami przed państwem wyznaniowym. To dzięki temu SLD wygrał wybory w 1993 r., choć było to zwycięstwo względne. Ale, co charakterystyczne, największy spór związany z relacjami państwo - Kościół (o konkordat) pokazał, że nawet postkomuniści nie pchali się do zbyt brutalnej bitki na tym froncie.

Umowa Polski z Watykanem odziedziczona po centroprawicowym rządzie Suchockiej, gwarantująca Kościołowi wszystkie podstawowe osiągnięcia z początków niepodległości, została zamrożona na cztery lata przez SLD, który nie chciał jej ratyfikować. Ale też nie zdecydował się jej odrzucić, pomimo żądań największych antyklerykałów. Kiedy jeden z eseldowskich "gołębi" Zbigniew Siemiątkowski głosował w tej sprawie tak, aby dać konkordatowi szanse, jego klubowa koleżanka Izabella Sierakowska biegała po Sejmie, grożąc: "Urwę mu jaja!". Ale za Siemiątkowskim stał ostrożny w tych sprawach Aleksander Kwaśniewski. Który za faktyczny kompromis z Kościołem został nagrodzony dopuszczeniem do papamobile podczas papieskiej pielgrzymki. A po latach tłumaczył Sławomirowi Sierakowskiemu w "Krytyce Politycznej", że to właśnie spełnienie żądań Kościoła było drogą do osłabienia jego wpływów.

Było coś w tej przewrotnej logice, choć na uspokojenie konfliktów złożyło się wiele przyczyn. Kiedy dwukrotnie %07- w 1994 i 1996 r. - SLD forsowało liberalizacje ustawy antyaborcyjnej, przeciwnicy zmian przekonywali, że są ważniejsze sprawy niż ideologia (wcześniej, gdy uchwalano ograniczenia, takich argumentów używała lewica). Przekonanie, że ustawa to kompromis i nie warto go ruszać, upowszechniało się, to wynika z sondaży, i nakładało na coraz większą niechęć do samej aborcji. Także religia w szkołach nie stała się, wbrew apokaliptycznym wizjom, powodem poważniejszych konfliktów w małych społecznościach, a "ideologiczne zapisy" (wartości chrześcijańskie w mediach) stały się martwą literą.

Dwukrotnie wybuchały bitwy o obecność krzyża w sferze publicznej. Jesienią 1997 r. poseł AWS Tomasz Wójcik zawiesił go cichcem na sali sejmowej, budząc spóźnione protesty lewicowej opozycji. Ale choć poseł Wójcik spadł nawet z drabiny, nikt krzyża potem już nie zdjął. W następnym roku skrajnie radykalny dawny opozycjonista z czasów PRL Kazimierz Świtoń zaczął zapełniać krzyżami żwirowisko obok terenu dawnego obozu koncentracyjnego Auschwitz. W tym przypadku chodziło jednak o starcie dwóch wrażliwości: chrześcijańskiej i żydowskiej. Ponieważ Żydzi uważali obecność krzyża na miejscu ich masowej kaźni za niedopuszczalne, rząd Buzka zdawał się skłaniać do usunięcia pamiątki po papieskiej pielgrzymce. Świtoń nie miał poparcia Kościoła i ostatecznie krzyż został usunięty w maju 1999 r., po roku kontrowersyjnej akcji. Trzeba jednak przyznać, że choć jego krzyże usunięto, ten papieski pozostał.

O ile demonstracja Świtonia była raczej odrzucana przez opinię publiczną, to sama obecność krzyży w miejscach publicznych cieszyła się poparciem większości Polaków. Krzyż w Sejmie akceptowało u startu 52 proc., przeciw było 29 proc. Z kolejnych badań opinii wynikało, że polscy obywatele niezmiennie narzekali na zbyt wielkie wpływy polityczne Kościoła, ale bezproblemowo godzili się z symbolami religijnymi, katechezą w szkołach czy prawem ograniczającym aborcję.

Paradoksalnie wielkich konfliktów światopoglądowych nie przyniosła era dominacji SLD za rządów Millera (2001-2005) ani rządy PiS (2005-2007). Te ostatnie były bezpodstawnie przedstawiane jako czas wielkich ideologicznych przełomów. Gdy na początku 2007 r. marszałek Sejmu Marek Jurek zaczął zabiegać o konstytucyjny zakaz aborcji, władze jego partii odniosły się do tego niechętnie. Ostatecznie żadna z propozycji poprawek nie przeszła, a Jurek zerwał z Kaczyńskim.

Śmiertelnie skłócone PO i PiS zdawały się stać na straży delikatnego światopoglądowego kompromisu. Dziś, korzystając z niepotrzebnej wojny przed Pałacem Prezydenckim, lewica i antyklerykałowie probują ten kompromis zerwać. Oskarżając o państwo wyznaniowe nie tylko broniącego krzyża Jarosława Kaczyńskiego, ale też zbyt - ich zdaniem - miękkiego Komorowskiego. Zresztą czyż podczas ostatniej prezydenckiej inauguracji marszałek Schetyna nie zwrócił się do nowej głowy państwa: "Niech pana Bóg prowadzi"? Czy to element trwałej polskiej specyfiki? Czy może efekt przesądów, które będą teraz rugowane przez strażników europejskiej poprawności?

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto