Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Profesor Jindrich Streit o Górnym Śląsku i fotografii

Michał Wroński, Arkadiusz Gola
Kopalnia Staszic, górnik w zakładzie przeróbki węgla
Kopalnia Staszic, górnik w zakładzie przeróbki węgla Fot. Arkadiusz Gola
Dlaczego warto fotografować Śląsk? Jaka jest recepta na dobry dokument? Czy jego wartość polega wyłącznie na tym, by zatrzymać w obiektywie kawałek teraźniejszości? Jak należy czytać fotografię, czego w niej poszukiwać i co nam mogą powiedzieć współczesne zdjęcia ze Śląska? O odpowiedź na te pytania poprosiliśmy profesora Jindricha Streita z Czech - jednego z najlepszych europejskich dokumentalistów. O tym, co nam powiedział Mistrz piszą Michał Wroński i Arkadiusz Gola

Z profesorem Streitem umówiliśmy się w Bratysławie. Nie mogło go tam zresztą zabraknąć. Na międzynarodowy festiwal fotografii do słowackiej stolicy co roku zjeżdża czołówka światowych twórców tego gatunku - tym razem gwiazdą jest tu Brytyjczyk Martin Parr, członek legendarnej agencji Magnum, eksperymentator, wizjoner i prześmiewca.

- Widzieliście już go? Co sądzicie o jego zdjęciach? - dopytuje niemal na "dzień dobry" Streit. Mimo dzielącego nas wieku (profesor ma 64 lata) od razu przełamuje wszelki dystans. Widać w nim ogromną ciekawość świata i ludzi. A przede wszystkim radość życia. Ta pogoda ducha może nieco zaskakiwać, bo życie przez długi czas nie dostarczało mu powodów do radości. W czasach "realnego socjalizmu" Streit za swe zdjęcia został oskarżony o zniesławianie władzy państwowej, stracił pracę w szkole i na kilka miesięcy trafił do więzienia. Gdy wyszedł, dostał zakaz wykonywania zawodu i skierowanie do pracy w państwowej farmie (odpowiednik polskiego PGR-u). Nie stracił jednak ochoty do fotografowania. Ani trochę nie zmienił też swego charakterystycznego stylu.

Nie interesowali go partyjni dygnitarze, oficjalne uroczystości, wypacykowani celebryci, bale, wielkie miasta i spektakularne wydarzenia. Pozostał obserwatorem życia na czeskiej prowincji. W swych fotografiach pokazywał relacje między zwykłymi ludźmi, przyglądał się im w pracy i podczas codziennych zajęć. Bez upiększania, ale też bez jakiegokolwiek kreowania rzeczywistości. Postawił na szczerość. Niejako "przy okazji" ujawniał też kontrasty i absurdy otaczającej ich rzeczywistości. Tak właśnie jak wtedy, gdy w 1988 roku fotografował partyjne zebranie w wiosce Lomnice. Patrząc na to zdjęcie łatwo zrozumieć, dlaczego jego autor miał kłopoty z władzą. Przy biurku siedzi lokalny działacz partyjny, z tyłu sali tłoczy się garstka niemłodych kobiet. Pomiędzy nimi stoi kilka rzędów pustych krzeseł. Niby nic się nie dzieje, ale przekaz jest aż nadto wymowny.

- Między tymi ludźmi jest przepaść. Działacz został tak naprawdę sam. Te kobiety nie chcą się angażować w to, co im mówi. Wolą siedzieć w cieniu - tłumaczy "drugie dno" swojego zdjęcia Streit. Profesor często zresztą podkreśla, że zadaniem fotografa-dokumentalisty nie jest tylko prosta rejestracja obrazu. By zdjęcie jak najdłużej zachowało swoją aktualność, musi mówić coś ponadczasowego. Coś, co pozwoli mu oderwać się od jakichkolwiek politycznych realiów i czasu, w którym zostało zrobione. Tak jak wykonane dziesięć lat temu w trzynieckiej hucie zdjęcie przedstawiające robotnika przekopującego łopatą zwały żużlu. Za nim, w chmurze białego dymu stoi olbrzymia bryła.

- Ona jest metaforą syzyfowego życia. Każdy z nas ma przecież swoje problemy, z którymi musi się zmagać. Nie chciałem, aby to zdjęcie było tylko dokumentem o tym, jak się tam pracuje i co się tam robi, ale by przekazywało jakąś prawdę o życiu. To jedna z tajemnic dobrego dokumentu. Ilekroć fotografujesz jakąś scenę, to musisz mieć myśl, którą chcesz przekazać. Przede wszystkim jednak musisz lubić ludzi i lubić to, co samemu robisz - podkreśla Streit.

Mistrz nie ma w zwyczaju się śpieszyć. By uważnie przyjrzeć się swoim bohaterom, potrzebuje czasu. Nie wpada zatem w ich życie na kilka minut niczym paparazzi, by złapać w kadr jedną chwilę i ruszyć dalej, nie pytając o przyczyny i skutki tego, co właśnie sfotografował. By uchwycić możliwie szeroki kontekst, stara się jak najdłużej towarzyszyć swoim bohaterom. Pokazać im, że to, co robią jest dla niego ważne, a nie stanowi jedynie przypadkowej ilustracji do jakiegoś własnego projektu. Nad serią zdjęć z Trzyńca prof. Streit pracował przez rok. Aż dekadę zajęło mu fotografowanie wiejskich rodzin z Sowińca! Gdy zaczynał swój cykl, jedna z jego bohaterek była w ciąży, gdy kończył, jej dziecko chodziło już do szkoły.

W tym czasie w Czechosłowacji upadł komunizm, ale Streita zbytnio nie porwały ani studenckie demonstracje w Pradze, ani wybór na prezydenta kraju Vaclava Havla, ani nawet rozpad federacji na dwa osobne państwa. W dalszym ciągu trzymał się życia prowincji. Zamiast powielać "obrazki" powszechnie znane z pierwszych stron gazet, wolał fotografować pracowników kombinatu koksochemicznego w Witkowicach, rolniczych gospodarstw, czy mieszkającego w opuszczonym kościele księdza. Nieco przekornie przyznaje zresztą, iż w warunkach demokracji robienie dokumentu jest trudniejsze niż w czasach "ancien regime'u"

- Zniknęły kontrasty, które były za socjalizmu i teraz trzeba szukać nowych. To jest wyzwaniem dla fotografa, ale przecież chodzi właśnie o to, by znaleźć swój oryginalny styl, taki własny "rękopis" - mówi profesor.

Kilka lat temu Jindrich Streit odwiedził Górny Śląsk. Fotografował tu Romów ze starego Orzegowa w Rudzie Śląskiej i górników w kopalniach. Zapowiada jednak, że na tych dwóch wizytach na pewno się nie skończy.

- Będę tu częściej wracał, bo warto. Polska część Śląska jest bardziej atrakcyjna dla fotografa od tej czeskiej. U was zachowała się jeszcze tradycja i architektura, które u nas już dawno zniknęły. Tak jednak nie będzie wiecznie. Zmiany u was może nie są zbyt szybkie, ale też postępują. Dlatego trzeba fotografować, bo za chwilę dzisiejszy Śląsk stanie się przeszłością, a świadomość zmian jest najważniejszą cechą dobrego fotografa - argumentuje profesor Streit. Czy to oznacza, że z chwilą, gdy "kraina węgla i stali" definitywnie przejdzie do historii, Górny Śląsk utraci swoją magię i przestanie być atrakcyjnym miejscem dla dokumentalistów?

- Nie, gdyż to, co dzisiaj jest nowe, też podlega zmianom i niedługo stanie się przeszłością. Dlatego im więcej się zmienia, tym więcej trzeba fotografować - tłumaczy Streit.

To ważne słowa. Podnoszą one fotografa do rangi współczesnego kronikarza, który dla przyszłych pokoleń może ocalić to, co jeszcze dziś wydaje się codzienną oczywistością: idących na szychtę górników, pijaczków na hałdzie i grające w piłkę przed familokiem dzieci. Być może dla tych, którzy przyjdą po nas, Śląsk będzie właśnie takim, jakim go teraz widzą współcześni fotografowie.

Streit nie chowa swej wiedzy dla siebie. Po upadku komunizmu w Czechach z "artysty wyklętego" stał się jednym z najsłynniejszych europejskich fotografów. Jego prace wisiały w renomowanych galeriach Pragi, Budapesztu, Wiednia, Paryża, Londynu i Nowego Jorku. Dzięki temu mógł wrócić do nauczania. Tyle że tym razem nie uczy już w małej wiejskiej szkole, lecz w czołowych uczelniach artystycznych Czech (wśród jego studentów jest zresztą wielu Polaków). Przybliża tam kulisy fotografii młodych adeptom tej sztuki. Dlatego też licząc na jego fachowe oko i dobre rady zabraliśmy w podróż do Bratysławy zdjęcia czwórki studentów Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie: Krzysztofa Gołucha, Tomasza Liboski, Michała Jędrzejowskiego oraz naszego redakcyjnego kolegi Arkadiusza Goli. Cała czwórka fotografuje na Śląsku. Poprosiliśmy Mistrza o krótką recenzję każdej z tych fotografii oraz o to, by spróbował znaleźć w nich drugie dno.

Eksperyment? Zabawa? Akademicka sztuka dla sztuki? A może jednak próba odnalezienia czegoś, czego nie sposób dostrzec gołym okiem? Bo cóż takiego o Śląsku może nam powiedzieć zdjęcie duetu Liboska - Jędrzejowski "Ślązacy w Teksasie"? Choć jego bohaterami są potomkowie emigrantów z naszego regionu, to na samym zdjęciu nie widać żadnych pamiątek z krainy kopalń, hałd, familoków. Co więcej, na tym zdjęciu nic się nie dzieje! Jest tylko rozparta w samochodzie starsza kobieta, pewnym wzrokiem spoglądająca w obiektyw.

- Ona czuje się bardzo komfortowo, widać w niej radość i pogodę ducha. Wydaje się być... uwolniona. Dopasowana do środowiska, w którym się znalazła - podpowiada prof. Streit. A zatem kluczem do zrozumienia tego zdjęcia jest wolność. Pytanie tylko: od czego? Być może od tradycyjnej roli Ślązaczki - strażniczki domowego ogniska, stojącej w cieniu męża żony, matki zajętej głównie wychowywaniem dzieci. Uwolnienie się od tej tradycyjnej roli pozwoliło jej zająć się bardziej sobą. Wyznaczać sobie cele i realizować je.

W ten sposób ziścił się dla niej wielki sen o Ameryce. Być może mamy rację snując takie komentarze, ale być może zapędziliśmy się zbyt daleko. W gruncie rzeczy to jednak nieważne. Ważne, że wykonane w amerykańskim Teksasie zdjęcie sprawiło, że w słowackiej stolicy odbyła się czesko-polska burza mózgów na temat śląskiego modelu rodziny. A więc można przekazać jakąś prawdę o nas (bądź przynajmniej zmusić do jej poszukiwań), nie uciekając się do tradycyjnej, śląskiej symboliki. I na odwrót - przypisane Śląskowi obrazy mogą z powodzeniem stać się odskocznią do pokazania bardziej uniwersalnych treści. Mistrz wskazuje na fotografię Arka Goli. Wykonana w katowickiej kopalni Staszic pokazuje samotnego górnika w zakładzie przeróbki węgla.

- Mamy tu normalnego człowieka na normalnym stanowisku roboczym. A jednak nierzeczywisty klimat tego zdjęcia sprawia, że równie dobrze mogłoby oddawać atmosferę statku kosmicznego. Ten kontrast daje możliwość różnych interpretacji - tłumaczy Jindrich Streit, choć nie narzuca od razu swojej wizji. Wskazuje tylko drogę, dokąd ona nas doprowadzi - to już zależy tylko od nas.

Ostatnie zaprezentowane Mistrzowi zdjęcie ("Aktorzy" Krzysztofa Gołucha) pokazuje, jak wielki wpływ ma fotograf na odbiór jego dzieła przez widza. Może przed nimi pewne rzeczy zataić, bądź - dla odmiany - uwypuklić. I nie chodzi tu o jakieś techniczne sztuczki rodem z Photoshopa. Czwórka widocznych na fotografii osób to uczestniczący w przedstawieniu teatralnym podopieczni jednego z ośrodków dla osób niepełnosprawnych.

- Autor nie skupił się jednak na ich niepełnosprawności. Tego w ogóle nie widać. Wydaje się, że to w pełni sprawni ludzie. Są tacy dostojni. I to mi właśnie się podoba - komentuje prof. Streit.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto