18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tajlandia - Kraina przyjemności (30.12.2010)

Redakcja
Centrum Bangkoku znad rzeki.
Centrum Bangkoku znad rzeki. fot. Asia i Grzegorz Zalescy.
Po przygodzie z Indiami przystanęliśmy w Tajlandii na dłuższy odpoczynek. Wyspaliśmy się na plaży, podjedliśmy owoców morza, z oferowanych uciech cielesnych nie skorzystaliśmy. Wreszcie po tygodniu "laby" ruszyliśmy na północ na spotkanie z królem dżungli - słoniem.

Pattaya - Historie lubieżne
Na imię mam Charunee, pochodzę z wioski przy granicy z Birmą. Kiedy dorosłam, ojciec wysłał mnie do Pattayi mówiąc na pożegnanie: "Nie przynieś wstydu rodzinie. Pamiętaj, ile nam zawdzięczasz". Staram się bardzo - wysyłam im pięć tysięcy bathów miesięcznie. Nauczyłam się od koleżanek kilku sztuczek i pracuję jako artystka estradowa. Potrafię pochwą zdmuchnąć świeczkę, otworzyć coca-colę i puścić dymka z papierosa. Moim marzeniem jest własny butik z ciuchami przy Walking Street.

Jestem Pete, ale wszyscy znają mnie pod ksywką "Siepacz". Znacie mnie dobrze. Kiedy obracacie się za siebie słysząc beknięcie i opasły rechot, widzicie właśnie mnie. Brzydzicie się? To sami sobie czyście kanalizacyjne rury, pięknisie! Zresztą tutaj, w Pattayi jestem królem. Kiedy bekam, dziewczyny śmieją się jak z najlepszego żartu. Tu nikt mi nie mówi, że jestem brzydszy od Shreka. Mam urodę Georga Clooney'a, intelekt Einsteina i potencję Don Juana. A co? Każdy chce się poczuć doceniony!

Obejrzałam raz w telewizji historię o dziewczynie zwanej Butterfly. Była kochanką amerykańskiego bogacza do czasu, kiedy ten zakończył "wakacje" w Azji i zwinął się bez pożegnania. Historia prawdziwa, tylko koniec beznadziejny. Amerykanin wyjeżdża, dziewczyna zabija się z rozpaczy. A przecież mogłaby wyciągnąć z niego tyle forsy. Ja mam czterech sponsorów, a pracuję nad piątym. Scenariusz jest zawsze taki sam: przyjeżdżają tutaj i chcą się pieprzyć - to oczywiste. Jak się już popieprzą, to niektórym robi się wstyd. Zaczynają pytać o moje życie, a ja karmię ich historiami o chorym ojcu, bracie w poprawczaku i ślepej matce. Bierze ich żal, stają się dobroduszni i szlachetni. Będą przysyłać pieniądze, dopóki nie schamieją w swoim kraju. Chyba, że się naprawdę zakochają w biednej dziewczynie o czystym sercu. Dla nich mam osobny scenariusz.

Nikogo zresztą nie kłamię. Część pieniędzy wysyłam rodzinie, resztę oszczędzam na czas, kiedy nie będę już na tyle ładna aby kogokolwiek wzruszać.

Jest w końcu para z Polski: Asia i Grzegorz, którzy przyjechali do Pattayi zobaczyć rodziców będących tutaj na wycieczce z biura podróży.. Najważniejsze dla nas było wspólne spotkanie po pół roku przerwy, choćby miało się odbyć na biegunie północnym. Mimo to po kilku dniach odczuliśmy ze zmęczeniem, że to nie jest nasze miejsce. Oczywiście, Pattaya to raj dla mężczyzny, jeśli sprowadzi się go do roli maszynki rozpłodowej. Kiedy jednak odrywa się oczy od piersi przyklejonych do szklanej ściany klubu go-go, ma się poczucie brania udziału w filmie pornograficznym, który nie może się skończyć. Kobiety oczywiście nie mają tu czego szukać. Ponad sobą jesteśmy jednak podróżnikami, którzy łakną wiedzy na temat współczesnego świata. W tym względzie Pattaya oferuje przebogatą kolekcję obrazów męskiej chuci i kobiecej walki o przetrwanie.

Chiang Mai - zostań Mahoutem w trzy dni
Obraz mahoutów w oczach turystów powstaje wokół zachwytu przemieszanego z głęboką niechęcią. Z jednej strony związek mahouta ze słoniem jest mitycznym przykładem przywiązania do siebie dwóch istot na śmierć i życie. Kiedy słoń rodzi się w niewoli, przydziela mu się do opieki małego chłopca. Obaj będą wychowywać się razem, dorastać razem, pracować razem i w końcu starzeć się razem. Kiedy mahout umrze, słoń prawdopodobnie pójdzie w jego ślady i na odwrót. Z drugiej strony w związku tym dokładnie wiadomo kto jest panem, a kto niewolnikiem. Władzę mahouta nad słoniem wyznacza ankus - drewniany kijek zakończony ostrym, metalowym hakiem. Jakikolwiek sprzeciw kończy się kłóciem zwierzęcia w głowę lub uszy, często aż do krwi. Podczas przejażdżki łatwo dojrzeć rany, które na pewno nie powstały z zadrapań o drzewa. Dlatego przed wybraniem się na spotkanie ze słoniem, poważnie zastanawialiśmy się, gdzie, z kim i w jaki sposób to zrobić.

Słoń w Tajlandii jest właśnością prywatną. Państwo w żaden sposób nie kontroluje warunków w jakich jest przetrzymywany. Najtańsze wycieczki prowadzą więc do hangarów przy autostradzie, w których chore i umęczone zwierzęta muszą pozować do zdjęć. Po drugie Tajowie inaczej wypoczywają na łonie natury. Nie do pomyślenia jest odwiedzić zoo, w którym słoń będzie jedynie przechadzał się po wybiegu. Jeśli w tym czasie nie zatańczy z piłką, nie wypije trąbą coca-coli i nie wymasuje ochotnika nogą po plecach - pobyt będzie stracony. Dla nas takie "show", wykonywane przez zwierzę-maskotkę jest żenujące. Dlatego zrezygnowaliśmy z tego typu ofert, niestety ograniczając tym samym swoją szansę na spotkanie ze słoniem.

Poświęciliśmy pół dnia, aby na własną rękę dostać się do Elephant Conservation Center, położonego 70 kilometrów od Chiang Mai. To jedyny ośrodek w okolicy dofinansowany przez rząd i tym samym podlegający szczegółowym regulacjom. Przyjmuje się tutaj między innymi stare i chore słonie, które po wyleczeniu mogą jeszcze posłużyć turystom. Główną atrakcją ośrodka jest trzydniowy kurs na mahouta. W tym czasie goście uczą się jeździć na słoniu siedząc okrakiem na jego głowie, kąpią zwierzaka w jeziorze i na koniec "tulą do snu" w dżungli. Oczywiście wiedza, którą uzyskuje turysta jest iluzoryczna, ponieważ słoń wykona każde polecenie pod bacznym okiem tajskiego opiekuna. Mimo to okazja spędzenia trzech dni z naszym trzytonowym "milusińskim" jest po prostu urzekająca. Niestety wysoka cena (350 dolarów za osobę) nas odstraszyła, dlatego tym razem zrezygnowaliśmy z kursu, obiecując sobie, że kiedyś przyjedziemy tu w powiększonym składzie.

Bangkok w rytmie rock'n'rolla
Trzy razy byliśmy w Bangkoku i dopiero za ostatnim zdołaliśmy go zobaczyć. To świadczy o znaczeniu tego miasta jako swoistego węzła transportowego dla turystów. Kto chce podróżować samolotem po Azji Południowo-Wschodniej, trafi w końcu na Bangkok. Kto nie ma jeszcze wizy do Birmy czy Laosu, kieruje się do odpowiedniej ambasady w Bangkoku. Wreszcie ten, kto - tak jak my - właśnie wrócił z Indii, próbuje domyć się i "odgruzować" na Khao San Road.
Khao San, to nazwa ulicy skupiającej wokół siebie niezliczoną ilość tanich hosteli. W ślad za bazą noclegową przyszły restauracje, puby, salony masażu i tłumy Tajów oferujących wszystko, od fałszywego prawa jazdy począwszy, na nieśmiertelnych garniturach skończywszy. Widoku dopełnia tłum białych wczasowiczów uciekających w tropiki przed mroźną zimą. Specjalnie dla nich w każdym barze siedzi grajek z gitarą śpiewający zachodnie przeboje. Dlatego turyście, który dopiero co opuścił Europę, Khao San Road może się wydać koszmarem. Dla nas, po pół roku podróży możliwość posłuchania rockowej muzyki złagodziła nieco nostalgię za domem.

Znajomy z Polski, który żył w Bangkoku kilka lat, opisał to miasto jako "zatłoczone i brudne kłębowisko, z którego prędzej czy później trzeba uciekać". Co to jest tłok i brud poznaliśmy w Indiach i na tym tle Tajlandia wydała się nam czysta i spokojna niczym Szwajcaria. Uciekać wcale nie zamierzaliśmy, a wręcz z przyjemnością przechadzaliśmy się po Placu Siam pełnym eleganckich butików, kawiarni i interesujących galerii sztuki.

Tak jak większości turystów i nas nie ominął obowiązek załatwiania wiz w Bangkoku. Musieliśmy jednak odwiedzić ambasadę kraju, którego nie mieliśmy w planach swojej podróży. Kupując bilet z Azji do Ameryki Południowej zdecydowaliśmy się na karkołomny lot z przesiadką w Japonii i USA. Z początku myśleliśmy, że do dwugodzinnego pobytu na lotnisku w Houston nie potrzebujemy wizy. Niestety niezbędna okazała się przynajmniej wiza tranzytowa, którą uzyskać można po przejściu takich samych procedur jak przy turystycznej. Musieliśmy więc wypełnić kilkustronicowy formularz, ponieść niemałe koszty i specjalnie przyjeżdżać do Bangkoku na rozmowę z konsulem. Pieniądze jakie wydaliśmy w związku z tą operacją wykazały, że Stany Zjednoczone są najdroższym hotelem na godziny na świecie.

Tajski masaż w wersji soft
Jest równie popularny jak fryzjer, czy kosmetyczka. Jeśli więc akurat czeka się na pociąg lub wraca z zakupów, warto poświęcić godzinę na wymasowanie bolących stóp. Duży popyt na usługi powoduje jednak, że salonów masażu jest bez liku, zatrudniających niekoniecznie wykwalifikowany personel. Dodatkowo Tajowie boją się, że powykręcane kręgosłupy zachodnich turystów mogłyby nie wytrzymać tradycyjnego "spaceru" po ciele klienta lub niedźwiedziego "nacisku" i bardzo rzadko włączają owe techniki w godzinną sesję masażu. Dlatego też bardzo trudno jest znaleźć naprawdę dobrego specjalistę, który zamiast dawki łaskotek zaoferuje profesjonalną usługę. W każdym razie nam się to nie udało. Możemy tylko doradzić, że niekoniecznie postawna osoba sprawdzi się jako masażysta. Wbrew pozorom najlepsze okazywały się chude dłonie o kościstych palcach.

Nie bez przyczyny tajski masaż stał się synonimem wstępu do erotycznych igraszek. W wielu salonach na Khao San Road, czy w Pattayi dziewczyny nauczone są kilku najprostszych technik, skupiających się głównie w okolicy miednicy masowanego klienta. Jeśli więc z ust ulicznego naganiacza usłyszycie hasła typu "masaż bum-bum" lub "ping-pong masaż", zastanówcie się co właściwie chcecie sobie wymasować.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Tajlandia - Kraina przyjemności (30.12.2010) - śląskie Nasze Miasto

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto