18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Uzbekistan - "Hello, Bon-bon jest?" cz.1 (15.07.2010)

Redakcja
Medresa w Bucharze.
Medresa w Bucharze. fot. Asia i Grzegorz Zalescy.
Uzbekistan to kraj totalitarny; z wiecznym prezydentem, wszechwładną milicją, szalejącą inflacją i wszechobecną korupcją. Przypomina mi Polskę po stanie wojennym. Uzbekistan to kraj wspaniały dla podróżnika - gościnny, pełen fascynujących zabytków i naprawdę tani dla turysty-dewizowca. Jaki jest ten Uzbekistan naprawdę - pozostanie dla nas zagadką.

Po dokładnej kontroli na lotnisku (łącznie ze zmianą obuwia na szpitalne, foliowe kapciochy) wsiedliśmy do samolotu linii Air Uzbekistan, lecącego z Moskwy do Taszkientu. Tak, nam też nazwa linii lotniczej od początku wydawała się egzotyczna i lekko napawała strachem. Tymczasem - nic z tych rzeczy. Na miejscu okazało się, że samolot jest produkcji amerykańskiej, załoga doświadczona, a posiłek serwowany na pokładzie zdeklasował inne linie lotnicze - w tym znanych, zachodnich potentatów w branży. Wszystko byłoby więc pięknie, gdyby nie to, że nasze miejsca przypadały obok kompletnie pijanego Uzbeka, który w karykaturalny sposób przejawiał narodową gościnność. Uzbek chciał mnie poczęstować wszystkim co miał, włącznie ze starą gumą do żucia wyjętą z kieszeni oraz w równy sposób pragnął skosztować mój obiad z winem w pierwszej kolejności. Szczęśliwie lot trwał tylko 4 godziny i obyło się bez poważniejszych starć.

Po wylądowaniu nie mieliśmy czasu na aklimatyzację, ponieważ zaraz po przekroczeniu bramek kontroli paszportowej, wyjście z lotniska w Taszkiencie wyprowadziło nas prosto na ulicę, gdzie już czekały tłumy taksówkarzy, gotowe przewieźć nas gdziekolwiek, byle za dolary. Wokół żadnego kantora, jedyny znajduje się w hali odpraw, do której można się dostać tylko z biletem... wylotu z Taszkientu. Trzeba było włączyć tryb kombinowania, pogadać z ochroniarzami, dostać się do kantoru, obudzić śpiącą w nim kasjerkę i wymienić sto dolarów na zawrotną sumę stu sześćdziesięciu tysięcy sum, potwierdzonych zawodowym certyfikatem. Niedługo potem miałem się dowiedzieć powodu niezmąconego snu panienki w kantorze. Otóż na każdej wymianie traciliśmy około trzydziestu procent w porównaniu z czarnym rynkiem. Wymiana czarnorynkowa jest podobno nielegalna i podobno można za nią trafić do więzienia, dlatego warto znaleźć kogoś zaufanego do tej operacji. Dzięki odrobinie szczęścia także i my dokonaliśmy udanej transakcji - ale gdzie i z kim, tego już nie mogę napisać.

Cały pierwszy dzień zaczął się pod szczęśliwą gwiazdą. W toalecie lotniskowej spotkaliśmy Pana X, który przyjechał pożegnać rodzinę przed jej odlotem. X (anonim stosujemy, żeby oddać atmosferę podejrzliwości i nie mieszać naszego gospodarza w momentami krytyczną dla władz relację) tak się zdziwił, że w ogóle udało nam się dostać do Uzbekistanu, że potraktował nas jak przybyszów z kosmosu, których trzeba nauczyć oddychania tlenem. W zasadzie nie do końca rozumiemy jego zdziwienie, ponieważ uzyskanie wizy do tego kraju było dość łatwe i nic nie stanęło nam na przeszkodzie żeby się tutaj znaleźć. Pan X zabrał nas do swojej willi - pałacu, poczęstował kawą i kilkoma słowami wprowadził w sytuację. Po pierwsze potrzebowaliśmy rejestracji, której Uzbecy podobno wymagają na każdą spędzoną w kraju noc. Podobno za brak rejestracji mogą nas wsadzić do więzienia, i podobno nikt nas już z niego nie wyciągnie bez płacenia haraczu idącego w tysiące dolarów - bo milicja i jej organa to tutaj świętość, w dodatku żyjąca głównie z łapówek. Dodam, że przed wyjazdem sprawdzaliśmy kwestię rejestracji. Wydawała się martwym przepisem więc mieliśmy ochotę najzwyczajniej w świecie ją pominąć, ale po takim wprowadzeniu udaliśmy się do pierwszego, lepszego hostelu z uprawnieniami do wystawienia tego niezwykle ważnego świstka. Czy rzeczywiście będzie nam potrzebny - to dopiero się okaże. Prawda jest taka, że milicji w Taszkiencie jest rzeczywiście mnóstwo. To prawdziwa rzesza śmiertelnie znudzonych ludzi, pilnujących prawie każdego krzaka. Oczywiście wzbudzaliśmy ich zaciekawienie, ale żaden nie zapytał o rejestrację i oprócz nieswojego uczucia nic przykrego nas nie spotkało.

Uzbekistan to prywatne państwo - oświadczył Pan X. Obecny prezydent dzierży władzę nieustannie od czasów uzyskania niepodległości, hojnie opłacając tajne służby i wojsko. Pieniądze z wszystkich interesów w kraju idą do prywatnej kabzy kilku rodzin, a ten, kto się nie podporządkuje - może pakować manatki (Uzbekistan to chyba jedyne państwo, w którym nie ma koncernu Coca-Coli. Napój coca-cola jest, ale produkowany przez Uzbeków, którzy koncern wyrzucili i przejęli linię produkcyjną - tak przynajmniej twierdzi X, jak jest naprawdę nie wiemy. Faktycznie coca-cola to jedyny zagraniczny napój, dostępny na uzbecką kieszeń, wszystkie pozostałe pochodzą z przemytu i nawet dla nas wydawały się drogie).

Sam Taszkient, oprócz ciekawego metra, którym prawie nikt nie jeździ, nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Jedynym miejscem mogącym zaciekawić, jest pomnik Timura oraz znajdujące się obok muzeum poświęcone jego osobie. Amir Timur (w tutejszym języku Generał Żelazo) był wodzem, który wychodząc z Samarkandy, na przełomie XIV i XV wieku podbił ogromne terytoria i zyskał przydomek Władcy Trzech Kontynentów: Azji, Europy i Afryki. Z całym szacunkiem dla dokonań Timura - nazwa ta jest nadana sporo na wyrost. Tak naprawdę z Afryki zdobył jedynie Egipt, a z Europy doszedł do Rusi Kijowskiej. Uznanie jednak należy mu się niewątpliwie za to, że ucywilizował jedwabny szlak na terenie Uzbekistanu, czyniąc Kivę, Bucharę i Samarkandę jednymi z najważniejszych miast na owej trasie. Obecny prezydent Karimov zdaje się wielbić Timura: "Zrozumieć wielkiego wodza Timura, to odnaleźć źródła narodu uzbeckiego". Dla mnie to hasło oznacza jednak co innego: "Umarł król Timur, niech żyje król Karimov". Tyle, że we współczesnych czasach wielkość państwa mierzy się dobrobytem jego obywateli a nie ilością stawianych pomników.

Z Taszkientu do Buchary postanowiliśmy pojechać nocnym pociągiem, aby zaoszczędzić pieniądze na hostelu (noc w pociągu, to noc zaliczona bez konieczności rejestrowania się). Sama jazda w platskartnym przebiegła spokojnie i nieprawdą okazała się informacja przeczytana w internecie, że najgorsze na świecie są uzbeckie koleje. Niezwykle pouczające było dla mnie natomiast samo kupowanie biletu w dworcowej kasie. Wokół niej utworzyła się nie kolejka, ale zbita ciżba ludzi z paszportami i potężną liczbą sumów w każdej ręce. Nie sposób było zgadnąć kto jest ostatni po bilet. Ten mógł bowiem znajdować się przy samym okienku i pilnie obserwować poczynania kasjerki. Po prostu każdy musiał pamiętać kto po kim przyszedł i w ten sposób pilnowano porządku. Przed kasą panowała nabożna cisza a cała uwaga wyczekujących skupiona była na pierwszym petencie. Jego uwaga natomiast skupiona była na palcach bileterki wystukujących sms'a na leżącej na stole komórce. Gdy tylko komórka powolnym ruchem ręki została odłożona na bok, paszport i pieniądze "pierwszego" lądowały pod nosem kasjerki zmuszając ją wreszcie do rozpoczęcia żmudnego procesu sprzedaży biletu. Wówczas ciżba napierała jeszcze mocniej, mając nadzieję, że to przyśpieszy sprawę. Nic z tych rzeczy! Przecież adresat sms'a wysłanego przed chwilą musiał pilnie oddzwonić... Ta scenka, rodem z Mrożka, uświadomiła mi jak znacznie my, Polacy, w ciągu ostatnich dwudziestu lat, zdołaliśmy przesunąć się w stronę normalnego życia.

Buchara - pierwsze miasto na jedwabnym szlaku ukazało mi się takim, jakie sobie wymarzyłem jeszcze przed wyruszeniem na wyprawę: magiczne meczety i medresy rodem z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy, przemykające po rozpalonych słońcem ulicach pojedyncze sylwetki mieszkańców i cisza, przerywana jedynie szelestem wiatru. Cisza, spokój i brak turystów zaczęły mnie po pewnym czasie trochę zastanawiać. Zapytawszy w końcu o przyczynę takiego stanu rzeczy, dowiedziałem się, że przyjechaliśmy poza sezonem, który w Uzbekistanie trwa od kwietnia do maja i od sierpnia do września - a to za sprawą szalejących w lecie upałów. Rzeczywiście 40 stopni w cieniu dawało się we znaki, ale wkrótce mieliśmy się przekonać, że to jeszcze nie jest szczyt możliwości uzbeckiego klimatu.

Bycie poza sezonem ma swoje plusy i minusy. Plusem jest wspomniany wyżej brak turystów i co za tym idzie - obniżone ceny w hostelach. Minusem jest natomiast brak jakichkolwiek propozycji wycieczkowych i w niektórych przypadkach nawet wyższe ceny niż w sezonie.

Wbrew pozorom, zabytki Buchary nie zaimponowały nam swoim wiekiem - najstarsze zachowane sięgają XIV a najmłodsze XIX wieku. Mimo to ciągłość tradycji architektonicznych powoduje, że ma się wrażenie obcowania w starożytnym mieście, sięgającym swą historią tysięcy lat. Najbardziej zdumiewające są medresy - swego czasu największe i najważniejsze ośrodki nauczania w całej centralnej Azji. Uczniowie, przychodząc w wieku piętnastu lat, uczyli się w medresie tak długo, dopóki nie zdali wszystkich egzaminów (średnio zabierało im to 10 lat). Ich sposób życia był prosty, ale sprzyjający przyswajaniu wiedzy. W przerwach między modlitwami uczyli się w swoich pokojach lub słuchali mistrza, siedząc pod drzewem rzucającym cień na dziedziniec. Niektóre medresy są przywracane do celów edukacyjnych i może to być ciekawa alternatywa dla kiepsko działającego systemu szkolnictwa w Uzbekistanie (pod warunkiem, że zwyczaj kupowania dyplomów, jaki ma miejsce na państwowych uniwersytetach, nie zadomowi się w medresach).

Niestety, ze względu na obowiązek rejestracji, nie mogliśmy skorzystać z couchsurfingu, który zresztą w innych miastach poza Taszkientem praktycznie nie istnieje. Jedyną, ale dobrą alternatywą dla hoteli jest sieć gościńców typu B&B, które prowadzone są przez rodziny, posiadające domy z patio i większą liczbą pokoi. W ten sposób można nieco podpatrzeć życie mieszkańców, które latem cały dzień toczy się na dziedzińcu. Według tradycji i praktycznych powodów najmłodszy syn ma obowiązek żyć w jednym domu z rodzicami i opiekować się nimi do końca ich dni. Do zadań najmłodszej synowej, przez rok po ślubie, należy zamiatanie i oporządzanie podwórza. Potem zajmuje się ona głównie dziećmi. Nasz gospodarz, mający około 23 lat był już poważnym panem domu, ojcem i mężem oraz opiekunem własnych rodziców.

Cała rodzina w ciągu dnia przemykała tylko przez rozgrzane słońcem podwórze aby w końcu wieczorem rozsiąść się gromadnie na świeżym powietrzu i wspólnie zjeść kolację. Na dziedziniec wnoszono wtedy dywany (Uzbecy rzadko spożywają posiłek przy tradycyjnych stołach), poduszki i kołdry, (do oparcia się a potem do spania); na środku rozkładano biały obrus a na nim jedzenie. Jedno z okien domostwa otwierano tak, aby z podwórka łatwo można było oglądać telewizor, postawiony w pokoju, na wysokim stoliku. W ten sposób i my obejrzeliśmy jeden z meczów mistrzostw świata w piłce nożnej. Aż trudno było nam uwierzyć, że w okresie zimy panują tu srogie mrozy (ok. -20 stopni) i cała rodzina zbiera się wówczas w jednym, porządnie dogrzanym pokoju.

Na koniec czas wyjaśnić tytuł naszej relacji z Uzbekistanu. Otóż mieszkańcy miast są niezwykle chętni do zawierania znajomości z przypadkowo napotkanymi turystami, prowadząc rozmowę w języku angielskim. Ich ciekawość niestety zamyka się w kręgu pytań o pochodzenie, wiek, stan cywilny i ilość posiadanych dzieci. Czasami służymy też jako pseudo-nativ-speakerzy dla nauczycielek angielskiego, które zabierają swoich uczniów na miasto w poszukiwaniu bezpłatnych konwersacji. Najmniejsze maluchy, zaczynające dopiero swoją przygodę z językami obcymi, przyswoiły sobie perfekcyjnie dwa zwroty: "Hello!" oraz "Bon-bon jest?". Bez cienia nieśmiałości zaczepiały nas w ten sposób, by zaraz potem wysunąć rękę po oczekiwanego cukierka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Uzbekistan - "Hello, Bon-bon jest?" cz.1 (15.07.2010) - śląskie Nasze Miasto

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto