18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wyprawa ekipy Wesołego Wędrowca. Odcinek 3

Dorota i Weseli Wędrowcy
Przekraczając granicę bułgarsko- turecką i opuszczając Unię Europejską, czuliśmy, że być może dopiero teraz tak naprawdę zaczyna się nasza podróż. To, co znajome i europejskie zostawialiśmy za sobą, a Wschód czekał na nas ze swoją gościnnością i pociągającą egzotyką.

Wschodnia inność po raz pierwszy dała się we znaki Mateuszowi i Bartkowi, którzy jako pierwsi dotarli na Taksim, czyli w samo centrum europejskiej części Istambułu w piątkową noc. To pora, kiedy na głównym deptaku tej dzielnicy oraz w jej zaułkach, znajduje się kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Ponad dwukilometrowa ulica Istiklal tętni muzyką dochodzącą z niezliczonych knajp, pokrzykiwaniami sprzedawców kasztanów, małż, losów na loterię, parasolek i wszystkiego, co tylko można sobie wyobrazić oraz gwarem wielojęzycznego tłumu. Właśnie w taką otchłań wpadli Bartek i Mateusz, i kiedy zadzwoniliśmy, żeby zlokalizować ich położenie, usłyszałam od Bartka: "Jesteśmy w samym środku wszystkiego!" Taka reakcja nie była dla mnie zaskoczeniem, bo właśnie tutaj spędziłam prawie pół roku mojego stypendium Erasmus i pokochałam ten zgiełk całym sercem.

Pierwszą noc spędziliśmy u mojego przyjaciela w dzielnicy Besiktas, ale już następnego ranka przeprowadziliśmy się Cihangir, czyli do części sąsiadującej z Taksimem z jednej strony, a z drugiej z wieżą i mostem Galata oraz Złotym Rogiem, kolebką Bizancjum. Naszym hostem został Emra, artysta-garncarz, rzeźbiący w glinie. Jeszcze tego samego dnia odwiedziliśmy jego pracownię po drugiej stronie Złotego Rogu, w Fatih.

Stambuł to mikrokosmos i żeby prawdziwie poczuć jego atmosferę nie wystarczy dzień czy dwa. Dlatego spędziliśmy tutaj dokładnie tydzień, odwiedzając po kolei Sultanahmet z perłami tego miasta czyli pochodzącą z V wieku świątynią Aya Sophia i sąsiadującym Błękitnym Meczetem, Wielki Bazar, ostatnią stację Orient Express, dzielnicę Ortakoy, z której roztacza się piękny widok na Most Bosforski, twierdzę Rumeli Hisari i wiele innych uroczych zakątków. Jedną z setek łódek przemierzających codziennie cieśninę Bosfor udaliśmy się do azjatyckiej dzielnicy Uskudar, a następnego dnia na wyspę Heylibayadę na morzu Marmara.

Tygodniowy postój w Stambule sprawił, że w poniedziałkowy poranek z pewnego rodzaju ulgą włożyliśmy plecaki na odwykłe od ich noszenia plecy, żeby wyruszyć w dalszą drogę wybrzeżem Morza Czarnego w stronę Gruzji. I od tego momentu zaczyna się historia niewyobrażalnej gościnności tureckich kierowców. Nasza trasa o długości około tysiąca kilometrów to ciąg niezliczonych zaproszeń na herbatę, tureckich słodyczy, orzeszków i przysmaków lokalnej kuchni. Pierwszy jej przystanek to Safranbolu, słynące z upraw szafranu i pięknie zachowanych osmańskich domów miasteczko, położone nad meandrującą rzeką. Z niego postanowiliśmy się udać do nie mniej uroczej Amasyi, zaczynając łapać stopa o godzinie 15. Pierwszy kierowca podwiózł nas 34 km, czyli o 30 km więcej niż sam jechał, a na pożegnanie zaprosił na herbatę i ciastka. Drugi kierowca zawiózł nas specjalnie na zjazd z drogi, który nam pasował. Trzeci po prostu nas podwiózł, za to czwarty, a dokładnie dwóch czwartych czyli Ural i Engine, przebili wszystko i wszystkich. Byli to bowiem kierowcy jednego tira, czyli zmiennicy, TIR natomiast był cysterną z benzyną. Gdy tylko przekroczyliśmy próg ich kabiny, od razu zaczęli nas karmić: najpierw ciastka, napój mandarynkowy, postój na herbatę i propozycja zupy. Potem turecka kiełbasa, czyli socak, jeszcze więcej ciastek, a na dobranoc - chałwa. Ponieważ było już późno i padał deszcz, zaproponowali nam nocleg w ich kabinie - ja miałam dla siebie koje, Karol na siedzeniu, drugi kierowca na grzędzie nad koja, a pierwszy za kierownica.

Zasypiając przy dźwiękach bębniącego o dach kabiny deszczu, myślałam, że dawno nie czułam się tak pięknie ugoszczona. Wyspaliśmy się przednio, a rano o 6. na śniadanie przywitała nas jajecznica na kiełbasie i herbatka. I dalej w drogę. Trzeba zaznaczyć, że przez cały czas rozmawialiśmy ze sobą. Mimo, że ja i Karol znamy najwyżej 10 słów po turecku, a Ural i Engine cztery po angielsku udało nam się podyskutować o Polsce, Turcji, cenach benzyny i alkoholu, podróżach, naszych rodzinach, Kemalu Ata-turku oraz sytuacji politycznej Iranu.

Amasya przywitała nas słońcem i informacją, że Mateusz i Bartek po spędzeniu nocy w namiocie, czekają na nas w gabinecie dziekana Uniwersytetu Amasya, ponieważ właśnie on został ich ostatnim kierowcą. Dotarliśmy tam przechodząc po czerwonym dywanie naszemu zabłoconymi butami i zostaliśmy przywitani z największymi honorami, herbatą i obiadem oraz zaproszeniem do wspólnego zwiedzenia twierdzy w Amasyi datowanej na 3000 lat p. n. e. Resztę dnia spędziliśmy z Emel, która została pierwszą goszczącą nas kobietą i nie ustąpiła gościnnością innym.

Pięknych wspomnień z tureckiej części naszej podróży nie zepsuł nawet fakt, że w samochodzie jednego z kierowców zostawiłam telefon, którego nie udało mi się odzyskać oraz konieczność powrotu na granicę bułgarsko- turecką po pieczątkę w paszporcie, o której zapomnieli tureccy celnicy, gdy przekraczaliśmy ich granicę. Przez kilka chwil mi i Karolowi groziła co prawda deportacja, jednak wystarczyło przejechać 2600 km, co zajęło nam 3 dni pełne kolejnych porcji gościnności tureckich kierowców, byśmy już w pełni legalnie mogli ubiegać się o wizę irańską w Trabzonie i udać się do Gruzji.

Gruzińska gościnność wobec Polaków jest już legendarna i na to byliśmy przygotowani. Zmieniliśmy jednak naszą dietę z kebabów na chaczapuri, smakując różnych jego odmian kolejno w Batumi, Kutaisi oraz gruzińskiego wina u Sergieja w Kertvisi, gdzie spędziliśmy nocleg w drodze do wykutego w skale miasta Wardzia. Trzy dni w Armenii upłynęły nam pod hasłem choroby Bartka oraz długich rozmów z Artyonem i jego rodzicami, w mieszkaniu których zatrzymaliśmy się w Erywaniu. Niezliczoną liczbą rozklekotanych ład i wołg dotarliśmy z powrotem do Gruzji, gdzie kolejnego stopa łapali dla nas gruzińscy celnicy i w ten sposób dotarliśmy do Tbilisi. Tutaj czekają na nas kolejne smaki chaczapuri oraz zmaganie się z ambasadą Azerbejdżanu o wizę tranzytową. O ich zakończeniu i azerskiej części naszej podróży przeczytacie już w następnym odcinku. Zapraszamy!

Przeczytaj poprzedni odcinek...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto