Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

ZOMO - bijące serce partii

Marek Bartosik, Tomasz Borówka
J. Rydzewski
Minęło właśnie 20 lat, odkąd "bijące serce PZPR" przestało bić demonstrantów, bo zostało zlikwidowane. ZOMO to ciągle jedna z największych tajemnic PRL, choć właśnie ta formacja przez dziesięciolecia była najbardziej widocznym i znienawidzonym obrońcą tamtego ustroju, pokonując opór Solidarności w pierwszych dniach stanu wojennego. Po 20 latach ZOMO jest dzisiaj elementem historycznego folkloru, w którym mieszczą się takie niezapomniane powiedzonka, jak "Ani ixi ani omo nie wypierze tak jak ZOMO", "Wstąp do ZOMO, zanim ZOMO wstąpi do ciebie". Ale są wśród nas ludzie, u których, mimo upływu 20 lat, ta formacja wywołuje ciągle wspomnienia nie do wybaczenia - pisze Marek Bartosik

Kiedy niedawno jechaliśmy naszymi nysami z Warszawy do Piaseczna, omal nie doszło do trzech wypadków. Inni kierowcy na widok tych samochodów gwałtownie zatrzymywali się, próbowali robić zdjęcia, traktowali nas jak atrakcję - opowiada Przemysław Witowski, szef warszawskiej grupy rekonstrukcyjnej, która wciela się w oddział ZOMO.

Przebrani w mundury moro, w hełmy z przyłbicami, plastikowe tarcze, długie pałki - od kilku lat 13 grudnia wystawiają oddział zwarty na ulicach Warszawy, wyglądający tak, jak w latach stanu wojennego. Grupa występowała w filmie "Popiełuszko", a ostatnio w "Domu złym". Ma m.in. dwie oryginalne nysy używane przez MO, które tym różniły się od cywilnych aut tej samej marki, że z obu stron miały rozsuwane drzwi. - Robimy to w celach edukacyjnych i nie pamiętam, żebyśmy spotkali się z jakimiś negatywnymi reakcjami. Ludzie traktują nas raczej jako ciekawostkę. Czasem ktoś powie do dziecka: "O, taką nyską mnie wieźli" - opowiada Witowski.

Nie przebaczam

Na taki sposób myślenia o ZOMO nie potrafi się zdobyć Ryszard Majdzik, jeden z najciężej doświadczonych przez aparat ucisku PRL działaczy Solidarności. - Ja nie przebaczam - mówi. - Dla chleba się nie zabija. A ci, którzy szli do ZOMO, mogli odsłużyć wojsko jako pielęgniarze w szpitalu. Nie musieli zostać komunistycznymi sługusami.

Pamięta doskonale 1 maja 1983 roku, kiedy na ulicach Nowej Huty widział, jak zomowską petardą dostał 29-letni Ryszard Smagur.

Na agonię robotnika patrzył z bliska Jan L. Franczyk, uczestnik tamtego protestu.

- 1 maja 1983 roku ukrywaliśmy się w tzw. przełączce między blokami osiedla Krakowiaków w Nowej Hucie. ZOMO strzelało do nas granatami z gazami łzawiącymi - opowiada. - Zaczęliśmy uciekać. Popatrzyłem do tyłu i zobaczyłem, jak dwóch mężczyzn biegło, ciągnąc słaniającego się na nogach człowieka. Okazało się, że prowadzą rannego, którego położyli na trawniku koło restauracji "Teatralna". Z przerażeniem zobaczyłem, że w szyi ma dziu-rę wielkości pięciozłotówki. Ranny nie mógł powiedzieć ani słowa, tylko charczał. Na moich oczach jego twarz robiła się coraz bledsza, aż w końcu stała się niemal biała. Po raz pierwszy zobaczyłem, jak życie uchodzi z człowieka, to było przerażające. Nie wiedzieliśmy, jak zatamować krwotok. Szybko przyjechało pogotowie, ale wtedy ZOMO znów zaczęło nas ostrzeliwać gazami łzawiącymi, więc zostawiliśmy go z załogą karetki, która zawiadomiła erkę. Pojawiła się po kilku minutach, ale Smagur zmarł w drodze do szpitala.

Mieczysławowi Gilowi, przywódcy nowohuckiej Solidarności, dalej stoi przed oczami widok kompletnie zdewastowanego przez ZOMO pokoju komitetu strajkowego w Hucie Lenina, ze zrzuconym na podłogę i zniszczonym portretem Jana Pawła II.

Pacyfikatorzy

Nie zesrałem się wtedy ze strachu, ale przyznaję, że się popłakałem. Całe życie stanęło mi przed oczami - mówi z kolei ówczesny zomowiec, który podczas jednej z akcji został wysłany starem-66 do magazynów w komendzie po gazy łzawiące i petardy, które zomowcom się skończyły.

Kiedy w drodze powrotnej samochód był w ówczesnej alei Lenina, dostali przez radio informację, że droga jest czysta.

- Nagle okazało się, że przed nami są jakieś dwa tysiące ludzi, a z tyłu tyle samo. Bałem się potwornie. Dopiero po tramwajowym torowisku udało nam się ominąć barykadę i uciec. Wtedy zacząłem tak naprawdę zastanawiać się, co ja tam robię - opowiada. Ale w ZOMO został do końca.

Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej największą próbę w swojej historii przeszły 31 sierpnia 1982 roku.

W rocznicę porozumień sierpniowych demonstranci wyszli na ulice 66 polskich miast w 34 województwach. W gwałtownych walkach ulicznych w całym kraju zginęło 8 osób, w tym 3 w Lubinie. Zatrzymano tego dnia 5.131 osób. We Wrocławiu demonstrowało 50 tys. osób, naprzeciwko których stanęło ponad 4 tys. zomowców i wojska.

Kilka miesięcy wcześniej to siły liczące 30 tys. milicjantów, w większości tworzących oddziały ZOMO, przy biernej na ogół asyście 70 tys. żołnierzy, złamały strajki okupacyjne, jakie wybuchły w największych zakładach pracy, także na Śląsku, po ogłoszeniu przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego stanu wojennego.

Milicjanci i żołnierze, którzy mieli do dyspozycji 1.750 czołgów i 1.400 pojazdów opancerzonych, opanowywali w poszczególnych częściach kraju kolejne punktu oporu, by przerzucać siły do kolejnych miejsc.

Do 15 grudnia zlikwidowano strajki w Ursusie, Hucie Warszawa, na Żeraniu, a we Wrocławiu m.in. w Pafawagu, Dolmelu, Hutmenie i Polarze. Szturmy w nocy z 15 na 16 grudnia złamały Hutę Lenina i fabrykę WSK w Świdniku. 16 grudnia 1981 r. po trzech próbach ZOMO udało się ostatecznie spacyfikować stocznię w Gdańsku.

Do tego samego dnia zlikwidowano strajki kopalń na Śląsku, w tym na Wujku, gdzie pluton specjalny ZOMO zastrzelił 9 górników. Do 17 grudnia złamany został też opór górników w Zagłębiu Miedziowym.

Kiedy tak obroniony socjalizm dokonywał w 1989 roku żywota, pierwszym elementem aparatu przemocy przeznaczonym do likwidacji było właśnie ZOMO. Gen. Czesław Kiszczak w sierpniu 1989 roku zapewniał szefów milicji i SB w województwach, że choć premierem nie został on, ale katolik Tadeusz Mazowiecki, to jednak sytuacja jest pod kontrolą.

- Mówił, że wystarczy kilka gestów. Jednym z nich miała być likwidacja ZOMO - mówi Krzysztof Kozłowski, od 1990 roku następca Kiszczaka na stanowisku szefa MSW.

- To decyzja wtedy oczywista, bo ZOMO było najbardziej znienawidzoną częścią aparatu przemocy - mówi historyk Instytutu Pamięci Narodowej, Antoni Dudek.

Pachołki Moskwy

Historia ZOMO zaczęła się w 1956 roku, po poznańskim Czerwcu, czyli powstaniu, w którym zginęło 57 osób. W Poz naniu okazało się, że Milicja Obywatelska jest zupełnie nieprzygotowana (nie była wyposażona nawet w pałki) do tłumienia demonstracji ulicznych, a te zdarzały się coraz częściej, choć już była październikowa odwilż i władzę objął Władysław Gomułka.

W listopadzie 1956 roku doszło do zamieszek w Bydgoszczy, a w grudniu w Szczecinie, gdzie demonstranci zdemolowali konsulat ZSRR.

Jeszcze przed końcem tego roku rząd kierowany przez Józefa Cyrankiewicza postanowił o utworzeniu ZOMO.

"Zjechała policja, zachowała się brutalnie, biła gumowymi pałkami. Gdyby nie zjawiła się, tłum sam rozszedłby się, bo nie było nastawienia na jakąś awanturę. Wywiązała się bójka, pałki, gazy łzawiące, no i dużo ofiar. Niesłychana masakra".

"Milicjanci wyprawiali to, co gestapo, hełmy na głowach, na pyskach maski, zaślinione mordy. Zasłużyli sobie na to, że ich nazwali gestapo, faszyści, NKWD i pachołki Moskwy".

Tak świadkowie opisywali - w prywatnych listach, przejętych przez SB, a potem opublikowanych przez historyka Konrada Rokickiego - wydarzenia, do jakich doszło na początku października 1957 r. w Warszawie.

Przez pięć dni trwały wtedy demonstracje studentów przeciwko zamknięciu tygodnika "Po prostu". Protesty były gwałtowne. Studenci budowali barykady, ZOMO stosowało pałki i gaz łzawiący. Dochodziło do wymiany strzałów z broni palnej.

Zginęły wówczas 2 osoby, z rannych niemal 20 trafiło do szpitali, prawie 500 osób zatrzymano. Ciężko rannych zostało też 9 zomowców.

- To był chrzest bojowy tej formacji - ocenia historyk Instytutu Pamięci Narodowej, Konrad Rokicki. ZOMO od początku było używane także do pomocy powodzianom, poszukiwań zaginionych, jak wszystkie tego typu służby na świecie.

Ale na okrzyki "gestapo, gestapo" zasłużyło w 1960 roku podczas protestów w obronie nowohuckiego krzyża. Po raz pierwszy użyło armatek wodnych kupionych w NRD.

Potem tłumiło zajścia w Toruniu, Przemyślu, w Marcu '68. Przełomowe były jednak protesty w czerwcu 1976 roku w Radomiu i Ursusie, podczas których robotników okładano pałkami na tak zwanych ścieżkach zdrowia, czyli w szpalerach milicjantów.

- To od tamtego czasu ZOMO przedostało się do świadomości narodu jako najbardziej brutalna siła tamtego ustroju - mówi Antoni Dudek.

Podręczna armia

Początkowo ZOMO liczyły nieco ponad 6 tysięcy milicjantów. Szybko okazało się, że to o wiele za mało. Od 1973 roku zaczęto więc do tych oddziałów rekrutować poborowych, którzy w ZOMO, a więc najczęściej blisko domu, chcieli odsłużyć wojsko.

W stanie wojennym powstały jeszcze ROMO, czyli Ruchome Odwody Milicji Obywatelskiej, do których powoływano rezerwistów z jednostek wojskowych podległych MSW, a także ludzi podejrzewanych o opozycyjną aktywność. Początkowo jednostki ZOMO powołano w największych miastach, także w Katowicach i Krakowie. W latach stanu wojennego istniały już we wszystkich województwach.


Bratnia pomoc miała zdobyć kopalnie

Pod koniec 1981 roku generał Wojciech Jaruzelski bał się, że bez interwencji Sowietów nie spacyfikuje Górnego Śląska i Zagłębia. Pisze o tym Tomasz Borówka

Początek grudnia 1981 roku. W tajnej bazie wojskowej pod Warszawą ląduje samolot transportowy. Na jego pokładzie jest sowiecki marszałek Wiktor Kulikow, dowódca wojsk państw Układu Warszawskiego. Przyleciał na spotkanie z generałem Wojciechem Jaruzelskim - mają zaplanować zabezpieczenie przez Armię Radziecką wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Jaruzelski nie jest pewny, czy cała potęga polskiego wojska, milicji i SB, którą dysponuje, wystarczy do zneutralizowania Solidarność i stłumienia nieuchronnych robotniczych buntów. W pewnej chwili Jaruzelski mówi do Kulikowa: "Katowice liczą około 4 mln mieszkańców (generałowi chodziło o cały region - przyp. red.). To taka Finlandia, a wojska, jeśli nie liczyć dywizji obrony przeciwlotniczej, nie ma. Dlatego bez pomocy nie damy rady".

Powyższa rekonstrukcja nie jest bynajmniej oparta tylko na hipotezach, bo zachowały się relacje dowodzące, że do takiego spotkania doszło. W archiwach Instytutu Pamięci Narodowej ocalała też notatka z rozmowy Jaruzelskiego z Kulikowem, w której polski generał miał prosić Rosjanina o "bratnią pomoc", gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli. Znamienny jest w niej zwłaszcza przytoczony fragment, w którym Jaruzelski mówi o Górnym Śląsku i Zagłębiu. Dlaczego, chcąc uświadomić Sowietom powagę sytuacji, odwołał się właśnie do sytuacji w tym regionie?

Odpowiedź narzuca się sama: kopalnie i fabryki w naszym regionie były potężnym bastionem Solidarności, w którym wpływy komunistów i możliwości infiltrowania opozycji były bardzo małe. To tu podpisano Porozumienia Jastrzębskie, to tu istniał radykalny ośrodek Huty Katowice, tu działał zrzeszający blisko 2 tysiące zakładów i liczący około 1,2 miliona członków Region Śląsko-Dąbrowski, to w tutejszych kopalniach masowo wyrzucano legitymacje PZPR.

Do kontrolowania sytuacji w najbardziej uprzemysłowionej i zbuntowanej części kraju Jaruzelski potrzebował potężnych sił. Rosjanie i ewentualnie Czesi, którzy przysłaliby tu swe wojska w ramach interwencji, dawali generałowi nadzieję na zdławienie ewentualnej rebelii.

- Na Górnym Śląsku nie było wojsk operacyjnych - mówi Paweł Piotrowski, historyk, specjalista od wojskowości z wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej. - Pułk czołgów w Gliwicach nie nadawał się do tych zadań, bo była to jednostka szkoleniowa. Dlatego przewidziano w planach przygotowania stanu wojennego, że pacyfikacją strajków i ulicznych manifestacji na Śląsku zajmie się 10. Dywizja Pancerna w Opolu.

Opolszczyzna była regionem spokojniejszym, natomiast istniała obawa, że jak wyjdą na ulicę górnicy i hutnicy nie będzie w regionie wystarczających sił, by się tym protestom przeciwstawić. Dlatego Jaruzelski próbował uzasadniać, że konieczne byłoby wsparcie także jednostek sojuszniczych.

Czy jednak obca akcja wojskowa byłaby na Górnym Śląsku i w Zagłębiu skuteczna?

Gdyby z Legnicy, Ostrawy czy też od wschodniej granicy Polski ruszyły na Śląsk sowieckie czołgi, czekałby je wielogodzinny marsz. Nie wiadomo, czy po przybyciu czekałyby na nie barykady na ulicach, ale z pewnością Sowieci zastaliby zamknięte, przemienione w fortece zakłady pracy. Zapewne - wzorem interwencji w Czechosłowacji w 1968 roku - wkroczenie radzieckich czołgów i piechoty na Śląsk poprzedziłoby lądowanie spadochroniarzy Armii Radzieckiej na lotnisku w Muchowcu. Z opublikowanych wspomnień oficerów sowieckich wojsk powietrzno-desantowych wynika, że ich jednostki przygotowywały się do desantów w takich miastach, jak Warszawa czy Kraków. Przeprowadzenie desantu w Katowicach byłoby więc z punktu widzenia ówczesnej radzieckiej taktyki oczywiste.

Z Muchowca Rosjanie bez problemu i błyskawicznie dotarliby do kluczowych punktów stolicy regionu.

Niewiele czasu zajęłoby im dotarcie do siedzib Solidarności na ulicach Stalmacha i Szaf- ranka, do Urzędu Wojewódzkiego i Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Mogliby szybko opanować rozgłośnię radiową i pocztowe centrale telefoniczne, banki, stacje transformatorowe i gazownie, a także zorganizować blokady komunikacyjne. Typowa sowiecka jednostka powietrzno-desantowa (tzw. brygada powietrzno-manewrowa, których na zachodnich ziemiach ZSRR i w NRD w latach 80. było dziewięć) dysponowała dużą siłą: 2.600 żołnierzy i 68 wozów pancernych.

Wojsko radzieckie musiałoby się jednak liczyć z tym, że nawet dla paruset żołnierzy opanowanie wielkiego zakładu pracy z wielotysięczną i zdeterminowaną załogą byłoby misją bardzo trudną - zwłaszcza jeśli ci żołnierze byliby obcymi okupantami.

Współpraca Teresa Semik

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto