Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Andrzej Jarczewski na radiostacji. To gliwicka prowokacja

Maria Olecha
fot. Marzena Bugała
Gdy ekolodzy protestują, przykuwają się do drzew. Związkowcy palą opony. A były wiceprezydent Gliwic Andrzej Jarczewski wspiął się na radiostację. Czy w tym szaleństwie jest jakaś metoda? Pisze Maria Olecha.

Pamiętacie film Milosa Formana "Lot nad kukułczym gniazdem"? Czytałam też książkę Kena Keseya pod tym samym tytułem. Przypomniałam ją sobie, kiedy w poniedziałek, 6 czerwca przez kilka godzin relacjonowałam protest Andrzeja Jarczewskiego, który wszedł na szczyt Radiostacji Gliwickiej.

W książce "Lot nad kukułczym gniazdem" Wódz Bromden, wielkiej postury Indianin, ma wizje o ukrytej elektryczno-mechanicznej strukturze otoczenia. Udaje głuchoniemego. Pod wpływem McMurphy'ego, którego w filmie gra świetny Jack Nickolson, Bromden nawiązuje kontakt ze światem i uświadamia sobie, że jego wizje są skutkiem przeżyć z czasów wojny.

Krańcowa desperacja czy szaleństwo?

O książce przypomniałam sobie, kiedy zaczęłam analizować, co skłoniło Andrzeja Jarczewskiego do tak radykalnego kroku. Były wiceprezydent Gliwic w latach 1994-2002 i dawny wieloletni klucznik gliwickiej wieży wspiął się na nią, aby zaprotestować przeciwko bezprawnemu, jego zdaniem, zwolnieniu go z pracy w Muzeum w Gliwicach. Na wieży, która ma 110 metrów wysokości, spędził blisko dwie doby. W środę nad ranem zdjęli go policyjni antyterroryści. Teraz przebywa w Szpitalu Psychiatrycznym w Toszku.

Co nim kierowało? Determinacja? Desperacja? Choroba? A może po prostu próba zwrócenia uwagi opinii publicznej na coś więcej niż tylko jego zwolnienie z pracy? To ostatnie udało mu się na pewno. Gliwicką wieżę, z której macha Andrzej Jarczewski pokazały wszystkie telewizje w Polsce. Zdjęcia klucznika, który protestuje na radiostacji błyskawicznie trafiły do internetu, a we wtorek były bodaj we wszystkich gazetach w kraju.

- Mąż chciał w sposób spektakularny zaprotestować przeciwko polityce, która jest uprawiana w Gliwicach i to mu się udało - mówi Halina Jarczewska, żona Andrzeja Jarczewskiego. - Praca na radiostacji była pasją, którą mu odebrano. Poświęcał tej pracy dzień i noc. Potrafił wchodzić na wieżę tylko po to, by wymienić żarówkę kupioną za własne pieniądze. Zwolniono go jednak zanim nabył prawa emerytalne - opowiada pani Halina.

O powodach zwolnienia męża z pracy rozmawiać nie chce.

- To już niech rozstrzygnie sąd pracy. Będziemy walczyć dalej - zapowiada.

Andrzej miał odwagę

Był poniedziałek, godz. 7.30, kiedy Andrzej Jarczewski wszedł na teren Radiostacji Gliwickiej. Jak mówi, zna tę wieżę doskonale, wielokrotnie opowiadał o niej turystom, napisał świetną książkę "Provocado".

- Wielokrotnie na nią wchodziłem, znam każdą śrubkę - mówił mi w czasie rozmowy telefonicznej Jarczewski.

Jego przyjaciele, którzy wspierali go przychodząc pod radiostację z transparentami w dłoniach, podkreślają, że jest on inteligentnym, oczytanym i wrażliwym człowiekiem.

- To nie jest wariat, tylko bardzo odważny człowiek. Zawsze miał w sobie odwagę, by sprzeciwiać się wynaturzeniom systemu - mówi Katarzyna Lisowska, przypominając działalność Jarczewskiego w podziemiu solidarnościowym. Jarczewski był internowany.

Gliwiczanie, którzy w poniedziałek i wtorek obserwowali radykalny protest dawnego klucznika, mieli jednak mieszane uczucia.

- Gdyby wszyscy zwolnieni z pracy ludzie chcieli tak protestować, to na Mount Evereście zabrakłoby miejsc - mówi Marek Mielcarz.

Pani Krystyna, sąsiadka Jarczewskiego, która od 27 lat mieszka z nim w jednym bloku, mówi krótko: - On się pogubił, ale to dobry i uczciwy człowiek.

Było protestów już wiele, ale nie wśród polityków

Wyrażanie swoje opinii, także tej negatywnej, nawet w formie protestu, to święte prawo demokracji. W Polsce radykalne protesty kojarzą się zazwyczaj z ekologami przykuwającymi się do drzew albo ze związkowcami, którzy palą opony, robią dużo hałasu i zamieszania, względnie wdrapują się na komin.

Pod koniec lat 90. XX wieku bardzo głośny był protest młodych ludzi przeciwko budowie autostrady A4 w rejonie Góry św. Anny. Protestujący wdrapali się na drzewa i zamieszkali na nich, bo chcieli ocalić tamtejszą przyrodę. Głośnym echem odbiła się też obrona Doliny Rospudy.

Na Śląsku też mieliśmy kilka protestów, choć mniej spektakularnych. W Zabrzu wciąż protestują lokatorzy sprzedani w latach 90. XX wieku wraz z mieszkaniami zakładowymi Huty Zabrze . Tyle, że oni nigdy nie robili ani głodówki, ani nie wykrzykiwali swoich postulatów przed kamerami telewizyjnymi. Od wielu lat drobnymi kroczkami walczą o swoje prawa lokatorskie, wykorzystując możliwości, jakie daje polskie prawo.

Podobnie robi Stowarzyszenie Gliwiczanie dla Gliwic, znane z tego, że sprzeciwia się przebiegowi Drogowej Trasy Średnicowej przez ścisłe centrum tego miasta.

- Nie zdobyłabym się na taki krok, na jaki zdecydował się pan Andrzej Jarczewski. Myślę jednak, że kiedy człowiek odbija się od ściany obojętności, może poczuć desperację - mówi Mirella Czajkowska-Turek ze Stowarzyszenia Gliwiczanie dla Gliwic. - Nasza mrówcza, kilkuletnia praca, czyli szereg pism i odwołań, nie jest dostrzegana przez społeczeństwo. Do ludzi docierają newsy i eventy. Kto wie, czy gdybyśmy się przykuli do drzew w Parku Chopina (tunel gliwickiej DTŚ-ki ma stykać się z tym urokliwym miejscem), to może szybciej i łatwiej dotarlibyśmy do świadomości ludzi? - zastanawia się Czajkowska-Turek.

Akt desperacji, poczucie krzywdy i krzyk o pomoc

Prof. Katarzyna Popiołek, psycholog z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej, mówi, że człowiek wchodzi na wieżę, most lub dach budynku, kiedy woła o pomoc.

- Najczęściej takie zachowania mają miejsce wtedy, kiedy człowiekowi zawala się świat i w jakiś sposób chce zwrócić uwagę innych, bo sam nie radzi sobie z problemami - tłumaczy prof. Katarzyna Popiołek. - Ponieważ psychicznie nie potrafi sobie poradzić, próbuje to zrobić fizycznie i niejako zapanować nad światem - wyjaśnia.

Przebywanie na takiej wysokości daje jeszcze jedno wyjście zdesperowanemu człowiekowi: jeśli nie otrzyma pomocy, może skoczyć i w ten sposób rozwiązać swoje problemy.

Prof. Marek Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, przestrzega jednak przed zbyt radykalnymi ocenami Andrzeja Jarczewskiego. Określanie go mianem "wariat" uważa za niesprawiedliwe.

- Jest to akt desperacji, któremu warto się dobrze przyjrzeć i bardzo indywidualnie przeanalizować. Być może ten człowiek jest chory, a być może nie. Być może jego poczucie krzywdy było tak ogromne, że pchnęło go ku tak radykalnemu działaniu - tłumaczy prof. Marek Szczepański, któremu podobnie jak mnie, przypomniał się "Lot nad kukułczym gniazdem".

"Kacykoza zżera samorządy"

Czy Andrzej Jarczewski ma problemy osobiste, które w połączeniu ze zwolnieniem z pracy wpłynęły na jego decyzję?

- To łajdactwo. Moje życie osobiste tu nie ma nic do rzeczy - stanowczo zaprzecza.

Na swoim blogu internetowym Jarczewski bardzo dokładnie wyjaśnił, dlaczego zorganizował taką akcję, zaplanowaną bardzo precyzyjnie. Napisał tam m.in. o lokalnych kacykach, o chorobie, która zżera polskie samorządy, zwłaszcza te, gdzie prezydenci rządzą od bardzo wielu lat (Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic, swoją funkcję pełni nieprzerwanie od 1993 roku - przyp. red.). Szkopuł w tym, że Jarczewski też był kiedyś częścią tego systemu, który dziś tak bardzo krytykuje. Przez osiem lat był wiceprezydentem Gliwic. Wówczas to Rada Miejska wybierała prezydenta i jego zastępców. Marek Jarzębowski, dziś rzecznik prezydenta Gliwic, w czasach, gdy Jarczewski był wiceprezydentem, zasiadał w Radzie Miejskiej w Gliwicach.

- Pamiętam go z tamtego okresu jako człowieka bardzo pracowitego, inteligentnego - mówi Jarzębowski.

Jarczewski się nigdy nie bał, nie ma lęku wysokości

Jak to się stało, że Jarczewski tak łatwo wspiął się na zabytek techniki, który na co dzień odwiedzają turyści z całego świata? Przez lata był klucznikiem radiostacji. Ochrona doskonale go znała, a on świetnie znał ustawienie kamer monitoringu. Miał kask, uprząż. Uprawnienia do pracy na wysokości skończą mu się 16 czerwca. I co najważniejsze: Jarczewski nie ma lęku wysokości, który niejednego z nas sparaliżowałby na samą myśl o tym, by zobaczyć panoramę Gliwic z wysokości 100 metrów.

Antyterroryści zdjęli Andrzeja Jarczewskiego z Radiostacji w Gliwicach. Trafił do szpitala w Toszku

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto