18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Birma wśród nocnej ciszy (17.01.2011)

Redakcja
Złoty Shwedagon.
Złoty Shwedagon. fot. Asia i Grzegorz Zalescy.
Na prowincji w Birmie można również poczuć atmosferę Świąt Bożego Narodzenia. Największym prezentem byli dla nas ludzie bogaci jedynie we własną życzliwość. Nie zapominając jednak o podróżniczych obowiązkach zwiedziliśmy złotą świątynię Shwedagon i przemierzyliśmy błękitne jezioro Inle.

Wigilia nad jeziorem Inle
To były najskromniejsze święta w naszym życiu. Bez rodziny, smakowitych potraw, czy choćby najdrobniejszych prezentów. Zamiast w świątecznie wystrojonym domu, opłatkiem dzieliliśmy się w hotelowej restauracji. Odległość od najbliższych mogłaby teraz zaboleć najdotkliwiej gdyby nie przyjaciel Marcin, który właśnie w tym okresie dołączył do nas na trzy tygodnie. Marcin nie zapomniał, że duszę Polaka najbardziej koi dobre jedzenie. Przywiózł więc dwie paczki czerwonego barszczu, kiszoną kapustę, słoik bigosu i moją ulubioną kutię. Na miejskim targu szczęśliwie dokupiliśmy dwie świeże ryby (przypominały karpie), chińskie grzyby (daleko im do naszych) i uwaga! - dawno nie widziane ziemniaki. Pełni radości z udanych zakupów wpakowaliśmy się do hotelowej kuchni i przy udziale birmańskich kucharzy ugotowaliśmy całkiem smaczną wigilijną kolację. Nasi gospodarze pierwszy raz w życiu zobaczyli jak wygląda barszcz, czy smażona ryba z kapustą i grzybami. Zachęcani do kosztowania potraw, kręcili jednak grymaśnie nosami doradzając nam doprawienie ich łyżką chili.

W końcu wieczorem usiedliśmy przy wspólnym stole wspominając razem wcześniejsze święta. Rozmowy o karpiach w wannie, nietrafionych prezentach i podpalonych choinkach przywracały na chwilę atmosferę, za którą tęsknimy. Rodzina jednak nie zapomniała o nas w tym szczególnym dniu. Rozespani, o pierwszej w nocy odbieraliśmy telefony z życzeniami. Obudzony strażnik na recepcji nie mógł pojąć powodów naszych wzruszeń.

W Birmie odkryliśmy na nowo prawdziwą wartość świąt Bożego Narodzenia. Mieliśmy wrażenie, że tam braterstwa między ludźmi nie ogłasza się na trzy dni raz do roku. Birmańczycy mają tyle ciepła w sobie, że każda osoba rozczarowana światem, po spotkaniu z nimi wyjeżdża naładowana dziecięcą wiarą w człowieka. Bo to właśnie dzieci nawiązywały z nami najszczerszy kontakt. Szwendające się po ulicy, często boso i w umorusanych ubraniach zawsze miały dla nas porcję beztroskiego uśmiechu i nie żądały za niego zapłaty w dolarach.

Saya Ag - człowiek z sercem na dłoni
Kiedy wyszliśmy z odprawy paszportowej stał już w hali przylotów z wielkim napisem w ręce: "Gregory & Joanna Welcome to Myanmar". Tak nas witał Saya Ag - nasz couchsurfingowy przyjaciel. Napisaliśmy do niego z prośbą o spotkanie jednego wieczora w Yangonie, w odpowiedzi zyskaliśmy przewodnika i opiekuna na całe cztery dni pobytu. Rozmiar gościnności Sayi przerósł nasze oczekiwania tak bardzo, że zaczęliśmy go podejrzewać o ukryte intencje. W końcu załatwiając dla nas taksówki czy hotel, spełniał de facto rolę przewodnika turystycznego. Ale czy jakikolwiek przewodnik upierałby się, aby płacić za nas drobne wydatki i spędzałby z nami całe dnie? "Jestem biedny więc stać mnie na małe gesty" - zwykł mawiać, płacąc za wodę czy bilety autobusowe. A nawet jeśli czerpał z nas jakąś korzyść, to te kilka dolarów i tak nie byłoby wystarczającą zapłatą za podanie nam serca na dłoni.

Sami zresztą proponowaliśmy, żeby został przewodnikiem turystycznym. Zna dobrze historię Yangonu, potrafi się poruszać w skomplikowanej dla turysty, birmańskiej rzeczywistości i przede wszystkim jest bardzo towarzyski. "Chcę mieć przyjaciół zamiast klientów" - usłyszeliśmy w odpowiedzi i zrozumieliśmy jaka jest najlepsza zapłata za jego pracę. Birma to kraj zamknięty, z ograniczoną liczbą turystów przekraczających jego granice (między innymi z powodu apelu wolnościowych organizacji o nie wspieranie wojskowego reżimu). Dla Sayi i innych, jemu podobnych Birmańczyków jesteśmy jedyną szansą na poznanie świata poza przeszukiwaniem Internetu.

Shwedagon - prawdziwe złoto Birmy
Pewnego razu dwóch braci odwiedziło w Indiach Buddę Gautamę. Urzeczeni jego nauką poprosili o pamiątkę, którą mogliby podarować swojemu narodowi. Budda po chwili namysłu odciął sobie osiem włosów i oddał je birmańskim kupcom. Przybywszy do Yangonu ( dawniej Rangoon ) otworzyli oni złotą szkatułkę skrywającą włosy i stali się świadkami cudu. Złote promienie rozświetliły niebo, głusi zaczęli słyszeć, niemi przemówili, a ziemia zadrżała. Bracia zrozumieli, że Budda naprawdę stał się Bogiem i świętą relikwię ukryli w fundamentach świątyni Shwedagon.

Czy rzeczywiście mieści ona włosy najwyższego - pozostaje w sferze domysłów i plotek. Faktycznie Shwedagon jest jedną z najstarszych buddyjskich świątyń na świecie i naszym zdaniem najpiękniejszą z nich. Znajduje się na wzgórzu otoczona szeregiem pomniejszych stup. Za dnia, w pełnym słońcu dosłownie oślepia szczerozłotym blaskiem. W nocy jak klejnot na wystawie odbija światło reflektorów. Jej piękno nie wzięło się z niczego. Od mniej więcej piętnastego wieku, rok po roku, królowie i zwykli poddani jednomyślnie ozłacali sklepienie stupy. Na koronę wieńczącą wierzchołek przeznaczyli tysiące drogocennych diamentów i rubinów. Birmańczycy wierzą w opiekuńczą moc świątyni. To tutaj modlili się o upadek kolonii brytyjskiej, a teraz proszą o zakończenie reżimu generałów. Sęk w tym, że ci ostatni również próbują przebłagać najwyższego (jako jedyni mają dostęp do posągu Buddy znajdującego się w środku świątyni) o jak najdłuższe odroczenie kary.

Nay Pyi Taw - powtórka z Orwella
Nocą, gdzieś w połowie drogi między Yangonem, a jeziorem Inle zatrzymują nas wojskowe rogatki. Wszyscy musimy wysiąść z autobusu, aby się wylegitymować. Jest niespodziewanie zimno więc otuleni śpiworami, karnie, drobnym kroczkiem zmierzamy do strażniczych budek. Strażnicy to zbieranina dzieci w krótkich szortach i mężczyzn w strojach paramilitarnych lub mundurach nie pierwszej świeżości. Mało poważne wydaje mi się to wojsko, mimo to każdy posłusznie poddaje się procedurom. Kilka kilometrów dalej z ciemności wyłaniają się światła miasta, o którym wiedzieliśmy, że jest nową stolicą Birmy. Setki lamp jarzą się na wzgórzu przypominając polskie cmentarze w wieczór Święta Zmarłych. Porównanie wydaje mi się całkiem na miejscu. Wokół nie ma żywej duszy, a lampy ustawione wzdłuż pustych ulic rozświetlają...wykopane dziury w ziemi.

Wojskowy rząd przeniósł stolicę z Yangonu do Nay Pyi Taw w 2005 roku pod pretekstem "przesunięcia ośrodka władzy bliżej społeczeństwa". Dokładne miejsce wyznaczył nadworny astrolog wyczuwając dobrą energię sprzyjającą rządzeniu. Ludzie w Yangonie plotkują jednak o innych, nieoficjalnych powodach: podobno w okolicy odkryto bogate złoża uranu - nowe źródło dolarów dla wojskowej junty.

Mijamy dalej świecące pustką rzędy hoteli dla zagranicznych gości, bogate wille bez świateł w oknach, wyremontowane sklepy pozbawione towaru. Na skraju drogi, przy drewnianym baraku garstka ludzi zebrała się wokół ogniska, szukając odrobiny ciepła w chłodną noc.

Birmańscy generałowie w stu procentach realizują wizję orwellowskiej utopii. Najbardziej lojalni i sprawdzeni pracownicy zostali przeniesieni do nowej stolicy, aby nie mieć kontaktu z resztą społeczeństwa. Odcięci od reszty świata, obracający się w zamkniętej próżni mają w końcu oddać swoje życie w ręce wojskowych żywicieli. Żelaznym punktem naszej "wycieczki" jest okrążenie największej dumy stolicy - nowego Shwedagon. Siedzący koło nas Birmańczycy otwierają szeroko oczy, nie wiemy tylko czy z zachwytu, czy z niedowierzania. Nowa stolica musi błyszczeć bez względu na koszty. Aby olśnić mieszkańców i przejezdnych gości rządzący wybudowali muzeum kamieni szlachetnych, zaplanowali 200 - akrowy park ziół, i przenieśli z Yangonu całe zoo! Jedynie złotej świątyni Shwedagon nie odważyli się przenieść, więc wpadli na pomysł wybudowania nowej, dorównującej rozmiarem oryginałowi. Stary Shwedagon dziełem zwykłych ludzi powstawał przez dwa i pół tysiąca lat, nowy wybudowano w cztery lata kosztem setek tysięcy zrabowanych dolarów.

Składamy wizytę Aung San Suu Kyi
Wszyscy się śmiejemy dopóki do hotelowej restauracji nie wchodzi kelner. Saya ścisza głos i bacznie wodzi za nim oczami. Kelner może być szpiegiem, jak zresztą cała obsługa hotelu. Ponoć najwięcej szpiegów jest wśród taksówkarzy, którzy analizują każdą rozmowę swoich klientów. A rozmawiać jest o czym, ponieważ Birma to kraj w stanie katastrofy. Średnia miesięczna pensja wynosi trzydzieści dolarów. Birmańskie kiaty są bezwartościowe, a posiadanie dolarów grozi więzieniem. Na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat dwukrotnie, bez żadnych racjonalnych powodów wprowadzano tam nowe banknoty, z dnia na dzień delegalizując stare i doprowadzając tym samym społeczeństwo do bankructwa. W takiej sytuacji Birmańczycy każdego dnia walczą o to, aby następny przeżyć z godnością, a wielu z nich marzy o ucieczce z kraju.

Na początku lat dziewięćdziesiątych Saya pomagał organizować wyborcze wiece liderce opozycji i późniejszej laureatce pokojowej Nagrody Nobla - Aung San Suu Kyi. Kiedy "Lady" (taki przydomek nadano jej w Birmie) została aresztowana, Saya natychmiast, aby nie podzielić jej losu, zaszył się swoim domu i w dobrowolnej "niewoli" przesiedział pięć lat. Aung San Suu Kyi nie miała tyle szczęścia i dopiero niedawno została zwolniona łącznie po czternastu latach aresztu domowego. Złożyliśmy wizytę pod jej domem, obserwowanym bacznie przez tuzin taksówkarzy. Nie doszło jednak do spotkania, ponieważ niezmordowana "Lady" organizowała właśnie szereg kolejnych politycznych mityngów. Jest ostatnią nadzieją na bezkrwawą rewolucję w Birmie. Niestety sądząc po jej wieku ( 65 lat), nie stanowi już realnego zagrożenia dla rządów generałów. Nawet Saya porzucił marzenia o wolnej Birmie i planuje emigrację zarobkową do USA. Odradzaliśmy mu ten pomysł serdecznie wiedząc jak złowrogi może być amerykański sen. "Nie macie pojęcia jak to jest żyć bez pieniędzy" - usłyszeliśmy w odpowiedzi smutny głos podłamanego człowieka.

Wyjaśnienie do tekstu: Obecnie oficjalnie opisywany kraj nosi nazwę Myanmar. Nie jest ona jednak akceptowana przez część innych państw, jak i szereg organizacji międzynarodowych. Sami Birmańczycy również kojarzą ją z krwawą dyktaturą generałów. Dla tego więc powodu posługujemy się w tekście dawną nazwą Birma.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Birma wśród nocnej ciszy (17.01.2011) - śląskie Nasze Miasto

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto