Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Droga do nieba przez Chorwację

Paweł Stankiewicz, Waldemar Gabis
Bartosz Jurecki w ataku.
Bartosz Jurecki w ataku. Fot. Piotr Skrzypek
W sobotę reprezentacja Polski piłkarzy ręcznych rozegra jak dotąd najważniejszy mecz na mistrzostwach Europy w Austrii. Ekipa Bogdana Wenty zmierzy się z Chorwacją, a stawką będzie awans do finału. Ten mecz miał się rozpocząć o godz. 14, ale został przesunięty na 16.30. Transmisję przeprowadzi Polsat.

O wcześniejszej porze rozegrany zostanie pierwszy półfinał, w którym Francja zmierzy się z Islandią. Jeśli Polacy zwyciężą, to w niedzielę zagrają o godz. 17.30 o mistrzostwo Europy. Jeśli przegrają, to o 15 walczyć będą o brązowy medal.

Polska grała z Chorwacją na ostatnich mistrzostwach świata, które właśnie odbywały się w kraju naszych rywali. Wtedy Chorwaci wygrali pewnie 29:23. Nasi reprezentanci tylko w pierwszej połowie nawiązali wyrównaną walkę, kiedy tracili do rywali jedną bramkę.

- Teraz czas na rewanż - mówią zgodnie szczypiorniści naszego zespołu.

Chorwacja to znakomita drużyna. W tym turnieju wygrywa, ale nie robi tego w sposób olśniewający. Z drugiej strony liczą się wyniki: Chorwaci zremisowali tylko z Islandią, a pozostałe mecze wygrali. I to już pokazuje, jak trudne zadanie czeka w sobotę nasz zespół. Gwiazdą w zespole naszych rywali jest Ivano Balić. To zawodnik, który już od lat uznawany jest za jednego z najlepszych na świecie. Tak naprawdę to gra Chorwatów jest ułożona właśnie pod Balicia. Kluczem do sukcesu będzie powstrzymanie tego znakomitego zawodnika. Ale Chorwacja to przecież nie tylko Balić, bo jeden zawodnik meczu w piłce ręcznej nie wygra. Bardzo dobrze w Austrii spisuje się choćby Ivan Cupić. Ten zawodnik zdobył 30 goli i w klasyfikacji najlepszych strzelców plasuje się na dziesiątej pozycji. Dla naszego zespołu najwięcej bramek zdobyli Karol Bielecki - 24, a także Bartosz Jurecki - 22. Siłę ataku Chorwatów pokazuje klasyfikacja asyst. Wspomniany Balić ma ich 12, ale jeszcze lepszy jest Domagoj Duvnjak, który asystował przy golach kolegów 14 razy. W tej klasyfikacji jest jeszcze Denis Buntić, Polaków niestety w niej brakuje. Chorwaci nie błyszczą za to w przechwytach, a tych cztery na swoim koncie ma Krzysztof Lijewski. W naszym zespole siłą jest Sławomir Szmal, który w tym turnieju broni rewelacyjnie. Jego skuteczność w bramce wynosi aż 39 procent. Jednak na bardzo zbliżonym poziomie broni Chorwat Mirko Alilović. I postawa bramkarzy może być kluczowa dla wyniku tego spotkania.

- Jestem dumny z moich zawodników. Zagraliśmy z Danią wspaniały mecz, byliśmy lepsi od rywali i stanowiliśmy prawdziwy zespół. Teraz przed nami półfinałowy mecz z Polską i już w trakcie turnieju przekonaliśmy się, że to świetny zespół. Wierzę jednak, że jesteśmy lepsi i awansujemy do finału - powiedział Manuel Strlek, skrzydłowy naszych rywali.

- Szanujemy Polaków i ich trenera. To będzie bardzo trudny rywal. Musimy odpocząć i dobrze przygotować się do tego meczu - przyznał Lino Cervar, selekcjoner reprezentacji Chorwacji.

- Polska ma silną obronę. Musimy sobie z nią poradzić - dodał Alilović.

Polacy po meczu z Francją musieli się przemieścić. Dotychczas wszystkie mecze rozgrywali w Innsbrucku, ale faza finałowa odbywać się będzie w Wiedniu. Tam od drugiej rundy mistrzostw grają właśnie Chorwaci.

- Rywale na pewno przewyższają nas pod względem wzrostu. Ostatnie mecze z nimi przegrywaliśmy, ale jeśli chcemy zdobyć medal, to z każdym trzeba wygrywać. Z Francją się nie udało, ale na szczęście awans mieliśmy już pewny - powiedział Szmal.

- W meczu z Francją zabrakło nam Artura Siódmiaka, ale na półfinał będzie gotowy. Miał stłuczenie skręconego stawu skokowego i nie było sensu ryzykować. W półfinale każdy już będzie potrzebny - mówi Wenta.


Trener wulkan, dla którego 15 sekund to niemal wieczność

- Chłopaki mają wielkie jaja - to słowa wypowiedziane we wtorek po wygranym w wielkich bólach spotkaniu z Czechami, które zagwarantowało naszym piłkarzom ręcznym grę o medale mistrzostw Europy w Austrii.

- Do d..., po prostu do d... Trzeba powiedzieć krótko - tak z kolei Bogdan Wenta podsumował występ swoich podopiecznych dwa dni później, gdy przegrali wyraźnie z Francuzami.

Wenta, przed laty świetny zawodnik, od końca 2004 roku selekcjoner polskiej reprezentacji, wali prosto z mostu. Zawsze taki był. Emocjonalny i zaangażowany. I zawsze chciał wygrywać. Jako piłkarzowi ręcznemu nie wszystko mu się udało, choć i tak osiągnął bardzo dużo. Jako trener już zapisał się w historii polskiego szczypiorniaka.

Trochę miał jednak pecha. - W 1984 roku grałem w kadrze w pierwszej siódemce, ale kilku facetów w czerwonych garniturach zdecydowało, że nie pojedziemy na olimpiadę do Los Angeles. A przed Seulem przegraliśmy decydujące mecze z ZSRR - wspomina Wenta.

Cała kariera Wenty w Polsce była związana z Wybrzeżem Gdańsk. Po upadku Muru Berlińskiego wyjechał za granicę i zrobił karierę porównywalną w naszym kraju z futbolowymi osiągnięciami Zbigniewa Bońka czy Jerzego Dudka. Siedem razy wystąpił w meczach finałowych europejskich pucharów (rekord polskich sportowców w grach zespołowych), cztery z nich wygrał: Puchar Zdobywców Pucharów z Barceloną w 1994 i 1995 r. oraz Puchar Miast z TuS Nettelstedt Lubeka w 1997 i 1998 r.

Karierę zawodniczą zakończył w 2000 roku startem w wymarzonych igrzyskach olimpijskich. W Sydney reprezentował jednak barwy... Niemiec. Cztery lata wcześniej przyjął tamtejsze obywatelstwo, co nad Wisłą odebrano jako zdradę.

- Cały czas grałem, ale w Polsce nikt się mną nie interesował. Niemcy wprost przeciwnie. Chcieli mnie, choć miałem 39 lat. Od razu jednak zaznaczyłem, że nigdy nie zagram przeciwko Polsce - wspominał Wenta. - Gdy przed meczem grano niemiecki hymn, ja pod nosem śpiewałem sobie "Mazurka Dąbrowskiego".

Z reprezentacją Niemiec zdobył brązowy medal mistrzostw Europy (1998 ), na mistrzostwach świata (1999) i igrzyskach olimpijskich (2000) był piąty. ego
Pod koniec 2004 roku Związek Piłki Ręcznej w Polsce ogłosił konkurs na selekcjonera polskiej kadry narodowej. Wenta wygrał, a pierwszą decyzją, jaką podjął, było zaproszenie do współpracy Waszkiewicza. Obaj znakomicie ze sobą współpracują. Wenta to wulkan energii, Waszkiewicz bardziej rozważny, często tonuje kolegę.

- Mówi mi: Bogdan, zamknij mordę, bo sędziowie zaraz będą przeciwko nam gwizdać - śmiał się Wenta, przypominając jedną z boiskowych dyskusji. To Waszkiewicz rok temu podczas słynnej końcówki meczu z Norwegami, którego stawką był półfinał mistrzostw świata, przewidział, co się wydarzy.
- Wycofają bramkarza - rzucił tylko podczas przerwy w grze.

Dopiero po tych słowach z ust Wenty padło słynne: "Mamy 15 sekund do końca. Mamy dużo czasu". Co było dalej, wszyscy pamiętamy. Strata piłki przez Norwegów, rzut Artura Siódmiaka i najbardziej niezwykłe zwycięstwo polskich piłkarzy ręcznych w historii.

Później było rozczarowanie siódmym miejscem na igrzyskach w Pekinia, ale polska kadra stała się drużyną, w której nie ma - może poza Szmalem - ludzi niezastąpionych. Pokazały to mistrzostwa świata przed rokiem.Teoretycznie osłabieni biało-czerwoni do drugiej fazy przeszli z zerowym kontem punktowym. Potem zdobyli brązowy medal...

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto