Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dziki Zachód w Katowicach. Jak walczyć z reklamową samowolką?

Michalina Bednarek
Michalina Bednarek
MB
Dzikie reklamy, które niszczą przestrzeń miejską to zmora nie tylko Katowic. Problem narasta, a walka z nim okazuje się bezowocna.

Najwięcej niechcianych reklam, dzikich szyldów czy ulotek porozrzucanych na chodnikach znajduje się w okolicach katowickiego rynku i ulic takich jak Mickiewicza czy Stawowa. Jak się jednak okazuje, niewiele można z tym problemem zrobić. O tym dlaczego zalewa nas masa zbędnych reklam i jak możemy z tym walczyć opowiada nam Aleksander Krajewski, społecznik i założyciel stowarzyszenia Napraw Sobie Miasto, które podejmowało już akcję oczyszczania miasta z reklam, ulotek, plakatów i wszystkich innych śmieci, które pokrywają budynki w centrum Katowic.

- Reklama w mieście to problem, który dotyczy wszystkich. Dzisiejsze przepisy pozwalają na reklamę na zabytkowych kamienicach, przy drogach, witrynach, oknach, drzwiach, przystankach autobusowych, na ulotkach wciskanych nam na ulicy. Reklama wisi, stoi, obkleja wszystko, zasłania budynki - w efekcie tworzy wizerunek całego miasta, które staje się "nośnikiem reklamy" – mówi nam Aleksander Krajewski.

Nie tylko Katowice mają ten kłopot. W stolicy nie jest lepiej

- Inni od lat walczą z tym problemem np. w Warszawie, ale wygląda na to, że to walka z wiatrakami. Choć wszystkim dzika reklama przeszkadza, to nauczyliśmy się już na nią nie zwracać uwagi,  "bo i tak nic nie da się z tym zrobić". Jest wolny rynek, a reklama dźwignią handlu - tak więc miasto zarabia na wynajmowanych powierzchniach reklamowych, ludzie promują swoje małe sklepiki - bo przecież konkurencja jest coraz większa. Problem w tym, że ta tandetna reklama przestaje pełnić swoją rolę, a nasza przestrzeń wizualna jest zanieczyszczona. Spośród setek szyldów, plakatów i ulotek dociera do nas tylko ta reklama, która będzie najbardziej nachalna - więc problem się eskaluje - wyjaśnia Aleksander.

Miasta z problemem sobie nie radzą. Plastyk miejski by pomógł?

- Były próby ograniczenia tego problemu na poziomie krajowym. Jednak władza centralna przerzuciła odpowiedzialność na samorządy. Naszym zdaniem dałoby się to rozwiązać kilkoma przepisami zawartymi w uchwale rady miasta. Po pierwsze chodzi o ustanowienie stanowiska Plastyka Miejskiego, do którego obowiązków należałoby dawanie lub odmawianie zezwoleń na umieszczenie reklamy na budynku lub na ulicy. Początkowo mogłoby to dotyczyć kilku ważnych ulic w centrum: Rynku, Mariackiej, 3 Maja, Stawowej, Mickiewicza - czyli tam, gdzie problem jest największy – dodaje Aleksander.

Brakuje zasad, brakuje porządku

- Po drugie należałoby ustanowić proste zasady określające, jakiego typu nośniki reklamy są dozwolone, na jakiej wysokości mogą się znajdować, jakie są dopuszczalne wymiary, materiał, z którego będą wykonane, sposób montażu, kolory itp. Można także stworzyć zapis określający, że dla danego punktu usługowego (sklepu, piekarni itp) dopuszczalny jest maksymalnie jeden szyld. Dzisiaj właściciele są gotowi obkleić całą kamienicę tandetnymi napisami, zamiast zastanowić się nad formą, która najlepiej dotrze do potencjalnego klienta - mówi Krajewski.

Opłata reklamowa i konkurs na „typowy szyld” załatwią sprawę?

- Oczywiście nie można tego narzucić z dnia na dzień i karać wszystkich za łamanie przepisów - w końcu ci ludzie wydali na tę reklamę pieniądze i nie można im kazać wyrzucić tego do śmietnika. Przydałby się program wdrażania tych przepisów, formy zachęcania właścicieli do zmiany podejścia. Rozwiązaniem mógłby być konkursu na "typowy szyld", który każdy mógłby dostać za niewielką opłatą w urzędzie w zamian za oczyszczenie elewacji swojego sklepu z tego, co ją szpeci. Żeby to wszystko sfinansować przydałyby się miastu wpływy z opłaty reklamowej. Biorąc przykład z Krakowa mogłoby to być kilkadziesiąt złotych rocznie, czyli suma, która nikogo nie zrujnuje, ale jej nieuregulowanie lub powieszenie szyldu, który nie dostał pozwolenia pociągnie za sobą karę tak dotkliwą, że mało komu się to opłaca - dodaje Krajewski.

Prawo po stronie tych, którzy śmiecą

- Prawo nie jest po stronie mieszkańców, tylko po stronie tych, którzy to miasto zaśmiecają. Pytanie czy mieszkańcy będą potrafili się postawić i powalczyć o estetykę przestrzeni, w której żyją, choćby drastycznymi metodami. Pierwsze zwycięstwo pociągnie za sobą kolejne i być może wtedy właściciele reklamowych przyczep, ci którzy przyklejają ulotki do latarni czy skrzynek gazowych, obklejają przystanki itp. zaczną dobierać miejsce umieszczenia reklamy uważniej. Potrzebna jest do tego współpraca miasta, mieszkańców, straży, policji i samych reklamujących się. Póki jej nie będzie, możemy uprawiać miejską partyzantkę - wyjaśnia Aleksander Krajewski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto