Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Film "Ewa", czyli o nierządnicy z przymusu [OPINIE]

Henryka Wach-Malicka
Barbara Lubos-Święs (Giza) i Andrzej Mastalerz (Erwin)
Barbara Lubos-Święs (Giza) i Andrzej Mastalerz (Erwin) ewa-film.pl
Zdjęcia do "Ewy" kręcono w Świętochłowicach, Chorzowie i Katowicach. Ale mogły powstać w każdym miejscu. Wszędzie tam, gdzie zdesperowane kobiety chwytają się nawet prostytucji, żeby "coś się zmieniło". Pisze Henryka Wach-Malicka

Tytułowa "Ewa" naprawdę ma na ekranie na imię Gizela. I ponad dwa lata, razem z filmem, którego jest bohaterką, "przeleżała" na półce. Bynajmniej nie z powodu cenzury politycznej. I nie z powodu cenzury obyczajowej, choć film Adama Sikory i Ingmara Villqista, pokazuje jak Gizela z poczciwej żony i matki, zmienia się w pracownicę agencji towarzyskiej. Te dwa lata, jakie dzielą koniec zdjęć od oficjalnej premiery "Ewy", upłynęły realizatorom na szukaniu dystrybutorów.

Znakomita większość firm, zajmujących się rozpowszechnianiem filmów, nie chce trudnych obrazów o tematyce społecznej. A już na pewno takich, które poruszają zjawiska drastyczne. Generalnie ma być pogodnie i wesoło (i najlepiej goło), bo widzowie tak lubią. A jak lubią, to kupią. Żona bezrobotnego górnika, która zostaje prostytutką, żeby zarobić na utrzymanie rodziny? Ależ to wydumany pomysł! - twierdzą.

Otóż wcale nie wydumany. A Giza wcale nie podejmuje tej decyzji dlatego, że jej odbiło, albo zawsze nosiła w sobie utajony gen rozpusty. Giza robi to z poczucia totalnej bezradności, z biedy, a poniekąd i z przymusu. Współwłaścicielka rzeczonej agencji towarzyskiej najpierw zatrudnia Gizę jako sprzątaczkę we własnym domu, potem podnosi jej pensję za sprzątanie w klubie, a w końcu szantażuje ją wyrzuceniem z pracy, jeśli Giza nie zgodzi się na świadczenie usług seksualnych. Giza ma dwoje dzieci, które wstydzą się, że mama nie może im dać 50 zł na szkolną wycieczkę. I ma męża, który zbiera wprawdzie złom i próbuje zapanować nad swoją nieprzydatnością dla rodziny, ale przede wszystkim topi się we własnej frustracji. Jedyną osobą, która jakoś ten dom może utrzymać jest bohaterka. Ale decyzja zatrudnienia się w agencji, słono ją kosztuje. Decyduje się na płatny seks z własnej woli, nie mamy jednak wątpliwości, że dzieje się jej krzywda, że dokonuje się gwałt na jej psychice.

Największą zaletą filmu Adama Sikory i Ingmara Villqista jest wieloznaczność. Nic, a już tym bardziej nikt, nie jest tu bez skazy. Sam obraz też nie wziął się z kosmosu.

- Do napisania scenariusza- mówi Ingmar Villqist - zainspirowały nas prasowe reportaże, ale my także z początku nie do końca wierzyliśmy w takie historie. Poprosiliśmy o konsultację socjologów i psychologów. Oni, dla odmiany, wątpliwości nie mieli. Tak, transformacja przeorała świadomość społeczeństwa. Szczególnie dramatyczny przebieg miała, paradoksalnie, w środowiskach o tradycyjnym modelu życia. Tam, gdzie to mężczyzna postrzegany był jako żywiciel rodziny i jej podpora. Na Śląsku, i to nie jest demagogia, zwalniani z pracy górnicy kompletnie nie radzili sobie z taką sytuacją. Nawet, jeśli otrzymywali wysokie odprawy - dodaje reżyser.

Erwin, mąż Gizy, odprawy nie dostał. Ale praca w agencji towarzyskiej jest dla bohaterki nie tylko desperacką próbą wyjścia z finansowego zagrożenia. Na jej decyzję wpływają też inne czynniki. Od tęsknoty za odrobiną komfortu po świadomość, że to jedna z dróg, jakie mogą (choć nie wie, czy będą) przez otoczenie jakoś zrozumiane.

Bo tradycyjny model moralności rozpada się w Polsce od 20 lat wręcz błyskawicznie. Ani "seksualny sponsoring" studentek, ani utajona prostytucja, uprawiana niejako na własną rękę już nie szokują.

Podinspektor Andrzej Gąska z biura prasowego śląskiej policji mówi: - Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, ile kobiet w naszym województwie uprawia prostytucję. Z dwóch powodów. Po pierwsze prostytucja nie jest w Polsce nielegalna; prawo ściga tylko przestępstwa, które są z prostytucją związane. Po drugie wiele kobiet uprawia prostytucję okazjonalnie i w konflikt z prawem po prostu nie wchodzi.

Twórcy filmu, nim wykreowali Ewę-Gizelę, swoimi kanałami dotarli do kobiet, które przez pewien czas pracowały w agencjach towarzyskich lub pracują tam nadal. Na podstawie tych anonimowych rozmów budowali potem dialogi i sytuacje. Czynnik ubóstwa był zatrważająco częstym motywem, pchającym te kobiety do świadczenia usług seksualnych. Realizatorów nie zaskoczyła szczerość rozmówczyń; chyba się jej nawet spodziewali, wiedząc jak ogromnego problemu dotknęli. Zaskoczył ich natomiast fakt, że opisywane przez kobiety historie były do siebie bliźniaczo podobne. Zawsze zaczynały się od opisu tygodniami pustej lodówki, upokorzenia przed sąsiadami i poczucia, że jedynym sposobem przebicia ściany niemocy jest podjęcie decyzji o prostytucji.

Dla Barbary Lubos-Święs, aktorki grającej Gizę, to jedna z najtrudniejszych, ale i najbardziej satysfakcjonujących ról w życiu zawodowym. Poradziła sobie z nią fantastycznie, tworząc postać nie tylko wiarygodną, ale przede wszystkim wielowymiarową. Dostała za tę kreację nagrodę im. Elżbiety Czyżewskiej.

- Włożyłam w ten film - mówi aktorka - ogromnie wiele emocji, które pojawiły się zresztą już na etapie czytania scenariusza. Nie wiedziałam, czy udźwignę tę rolę. Nie w sensie warsztatowym, ale właśnie emocjonalnym. Potem napięcie tylko rosło. Na szczęście "Ewa", co jest rzadkością, kręcona była w porządku chronologii zdarzeń, pojawiających się na ekranie. To ułatwiło mi "zrastanie się" z postacią. Razem z nią mogłam wchodzić coraz głębiej w zło, jakiego doświadczała. Wiele osób pyta mnie, co było najtrudniejsze w tej roli. Otóż nie sceny erotyczne, których jest niewiele, ale scena rozmowy bohaterki ze swoją córką.

Tę dziewczynkę gra moja prawdziwa córka i wyznaczenie granicy między światem wymyślonym a światem rzeczywistym sprawiło nam obydwu trudność. Kręciliśmy tę scenę wiele razy. Jeśli zaś chodzi o cały film, to myślę, że przy całej swojej śląskości, jest on jednak uniwersalny w swojej wymowie. Obejrzał go mój znajomy z Kanady i powiedział, że takie historie nagminnie zdarzały się także w postindustrialnych regionach tego kraju.

"Ewa" rzeczywiście jest bardzo śląska, co nieoczekiwanie wzmacnia wydźwięk filmu, bo sytuuje go w konkretnym miejscu i czasie. Odtwórczyni roli Gizy ma jednak rację, że ta historia mogła się wydarzyć w każdym innym miejscu Polski, Europy czy świata. Wszędzie tam, gdzie ludzie stają twarzą w twarz z problemem, którego nie potrafią rozwiązać. Ale skoro akcja dzieje się na Śląsku, realizatorzy zrobili wszystko, żeby na ekranie nie było fałszu. Jednym z wymogów castingu aktorskiego była perfekcyjna znajomość gwary. Okazało się wtedy, że po śląsku mówią aktorzy z różnych stron kraju.

Barbara Lubos-Święs jest aktorką Teatru Śląskiego. Odtwórca jej filmowego męża, Andrzej Mastalerz gra jednak w Warszawie, podobnie jak Aleksandra Popławska (Basia, przyjaciółka bohaterki). Ale to też nasi - Mastalerz jest kolegą Villqista ze Szkoły Podstawowej nr 37 w Chorzowie-Batorym, a pani Aleksandra pochodzi z Zabrza. Anna Guzik (Monika) urodziła się w Katowicach, a Robert Talarczyk (Leon, kumpel Erwina) od czasu "Cholonka" grywa Ślązaków nieomal etatowo.

Ekipa zgrała się natychmiast i może dlatego historia Ewy-Gizy jest tak przekonująca. Ale, niestety, także dlatego, że najpierw zdarzyła się naprawdę. W realnym życiu.

Czas transformacji to czas lęku przed przyszłością. Swoją i bliskich

Wyjaśnia prof. Jacek Wódz - socjolog z Uniwersytetu Śląskiego

Każda drastyczna zmiana społeczna powoduje w ludziach stan niepewności jutra. To niemal reguła.
Rozpadają się stare struktury, zmieniają się obyczaje, kruszą tradycyjne więzi i przyzwyczajenia.
Przede wszystkim ludzie tracą jednak poczucie bezpieczeństwa, w każdym zresztą wymiarze: finansowym, socjalnym i emocjonalnym. A to przyspiesza podejmowanie nieoczekiwanych decyzji; także takich, jakich w innych warunkach prawdopodobnie nigdy by nie podjęli.

Jak bohaterka filmu, która prawdopodobnie nigdy nie planowała pracy w agencji towarzyskiej. Przeraziło ją bezrobocie męża i kłopoty codzienne, z którymi musiała borykać się sama.
W kapitalizmie utrata pracy jest zjawiskiem poniekąd wkalkulowanym w funkcjonowanie społeczeństwa. Po zwolnieniu z jednej pracy szuka się innej. To trzeba umieć i mieć świadomość, że taka sytuacja może się zdarzyć.

W Polsce, w okresie transformacji, wiele osób nie było jednak przygotowanych psychicznie na taką ewentualność. A jeśli dołączyć do tego poczucie odpowiedzialności za bliskich, za rodzinę, sytuacja stawała się niezwykle trudna do opanowania, do zdiagnozowania przez samych zainteresowanych.
Żeby zapanować nad lękiem, ludzie podejmowali desperackie kroki. Dotychczasowe recepty na radzenie sobie z życiem nagle przestały się sprawdzać, a "reguły gry" zostały skutecznie zakłócone.
Duża część społeczeństwa przeżyła ten czas bardzo boleśnie, niektórzy nie otrząsnęli się z odrętwienia do dziś.

Ten film jest artystycznym zapisem stanu ducha Polaków w tamtym okresie.

Drugi problem to prostytucja. Nie zniknie z życia społecznego dopóty, dopóki istnieć będzie na nią zapotrzebowanie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Film "Ewa", czyli o nierządnicy z przymusu [OPINIE] - śląskie Nasze Miasto

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto