Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

IPN ujawnia archiwa. Historia najsłynniejszego szpiega PRL. Ze Śląska...

Grażyna Kuźnik
IPn Katowice
Największy na Śląsku szpieg, zdaniem służb bezpieczeństwa, był tak sprytny, że nie dał się na niczym przyłapać. Pracował w biurze projektowym w Gliwicach, a po godzinach dorabiał nowoczesnym odkurzaczem, który przywiózł sobie z Niemiec. Tym urządzeniem w latach 70. miał rzekomo szpiegować różne instytucje. Kiedyś na biurko, gdzie sprzątał podrzucono mu nawet schemat budowy czołgu. Przejrzał, zdziwił się, zostawił. Taki był chytry, uznały służby.

Wozy bojowe nic go nie interesowały. Innym razem w okolicy, gdzie mieszkał, zgromadzono czołgi niby przygotowane do transportu. Czekano, czy szpieg doniesie gdzie trzeba. Nie obeszło go to wcale. Z każdej pułapki wychodził cało, jakby był Jamesem Bondem albo - nie był szpiegiem.
- Na wszelkie sposoby próbowano złapać go na gorącym uczynku - przyznaje Robert Ciupa z katowickiego IPN, który przygotowuje album o technikach operacyjnych służby bezpieczeństwa i zbadał setki tajnych dokumentów.
Podejrzany (nie chce ujawniać się z imienia i nazwiska - przyp. red.) mieszkał koło torów, więc pod jego oknami chciano podstawić cały pociąg z urządzeniami podsłuchowymi. Nie doszło do tego, ale służby miały go na oku dzień i noc. Pod jego nieobecność z mieszkania zabierano mu na przykład długopisy. Badano, czy nie są to tajnopisy. Sprawdzano również jego żarówki i ołówki.
- Był stale na podsłuchu, śledzono każdy jego krok. Kiedy czytałem te dokumenty, nie wierzyłem własnym oczom - przyznaje historyk.

- Co tam robisz? Szukasz muszelek?
James Bond: - Nie. Po prostu szukam.
(Doktor No 1962)

Mimo bezustannej obserwacji gliwiczanin nie zorientował się, że jest traktowany jak szpieg. Że ludzie, którym się kłaniał, sąsiedzi, sprzedawcy, to podstawione osoby. Żył sobie zwyczajnie, niczym się nie wyróżniając, nie angażując w politykę.
- Spotkałem się z nim i przedstawiłem działania, jakie w jego sprawie podjęto - mówi Robert Ciupa. - Był naprawdę w szoku, gdy usłyszał, że esbecy bywali w jego domu jak u siebie, przetrząsali jego rzeczy, czytali korespondencję. Przyznał, że lubił niemieckie ołówki i długopisy, które przysyłał mu kolega, były po prostu lepsze niż polskie. Ale o tym, że jest obiektem obserwacji jako szpieg, nie miał pojęcia!
Ta historia ma swoją pointę. W pierwszych dniach stanu wojennego gliwiczanin został internowany. Po latach przynajmniej dowiedział się, za co siedział.
Służba Bezpieczeństwa na Śląsku nie miała problemów z urządzeniami, służącymi do podglądania i podsłuchiwania, ale z samymi szpiegami. Mimo ogromnych środków, użytych do ich wyszukiwania, asów wywiadów nie znaleziono. A nawet zwykłych płotek. - Nie natknąłem się na żaden ślad szpiega. Nie było na to ani jednego dowodu - zaznacza Robert Ciupa.
Nie przyłapano na gorącym uczynku nawet zagranicznych przedsiębiorców, którzy przyjeżdżali do Katowic w interesach. Podsłuchiwano ich stale w hotelach. Na przykład w nieistniejącym już hotelu Silesia w centrum miasta czy w hotelu "Katowice", cudzoziemców kierowano do pokojów z "pluskwami". Również w pokojach gościnnych przedsiębiorstw, np. Zjednoczenia Hutniczego były podsłuchy.
Służba bezpieczeństwa miała nowoczesny sprzęt do obserwacji, na tym nie oszczędzano. Aparaty fotograficzne z migawkami uruchamianymi na odległość, podsłuchy w długopisach, szminkach, butach, termosach czy kawałkach drewna.
- Naprawdę kojarzą się z Bondem, oczywiście na miarę demoludów. Nie mogły jednak równać się z tym, czym w tym czasie dysponowały Stany Zjednoczone. Ale starano się korzystać z najnowszych wynalazków, byle za wszelką cenę wytropić szpiega. Było równocześnie sporo starych urządzeń z demobilu - mówi Robert Ciupa.
Technika była, jaka była, ale pomysły na przebieranki nie kupowało się za dewizy. Dlatego sztuka aktorska kwitła, jakby pochodziła wprost z kina sensacyjnego. Funkcjonariusze często przebierali się za kobiety, a funkcjonariuszki za mężczyzn. Młodzi za starych, a starzy za młodych. Samochody-garderoby, służące jako szatnia, parkowały w dogodnym miejscu.
- Osoby, które śledziły rzekomego szpiega, często nie znały się między sobą, żeby było mniej okazji do wpadki. Wkładano w te działania naprawdę dużo pracy - podkreśla historyk. - Czasem sąsiadami obserwowanego człowieka byli esbecy, udający małżeństwo. Dorabiano takiej parze całą biografię. Nie było łatwo zorientować się, że coś nie gra.

- Jest trzecia rano. Kiedy ty śpisz 007?
James Bond: - Nigdy na służbie.
(Doktor No 1962)

Z materiałów wynika, że śląscy funkcjonariusze przebierali się chętnie za listonoszy, inkasentów, urzędników i robotników, którzy mają do wykonania w mieszkaniu jakąś robotę. Udawali też wojskowych różnych rang, kolejarzy, leśników. Fantazję posuwali nawet do tego, że charakteryzowali się na osoby niepełnosprawne. Dokładali sobie garby, malowali znamiona lub siniaki, chodzili o kulach. A szpiega i tak nie dorwali.
Obserwacja podejrzanych o szpiegostwo należała do trzech pionów technicznych Służby Bezpieczeństwa. Pierwszy z nich zajmował się obserwacją zewnętrzną, czyli śledzeniem wybranych osób i sprawdzaniem ich kontaktów. Kolejny pion zajmował się kontrolą korespondencji, a inny podsłuchami telefonicznymi, przewodowymi i bezprzewodowymi.

- Ciekawa sprawa dotyczy głównej katowickiej poczty - mówi historyk. - W1978 roku ktoś miał zostawić tajną informację w książce telefonicznej w pocztowym holu. Żeby przejąć przesyłkę, powstał na poczcie osobny pokoik na urządzenia szpiegowskie. Znajdował się na tyłach pomieszczenia, tam gdzie jest telefaks.
Zakodowana wiadomość miała wyznaczać miejsce i termin spotkania z amerykańskim dyplomatą. Ale całe starania funkcjonariuszy poszły na nic. Szpieg się nie pojawił.

Do zakładania podsłuchów wykorzystywano nie tylko tajne pokoiki w instytucjach, ale także sąsiednie lokale. Stosowano już wtedy podsłuchy bezprzewodowe i niedostępne dla zwykłych obywateli aparaty fotograficzne "Praktica" i "Canon". Poza tym taki sprzęt szpiegowski jak małe RFN-owskie "Roboty", które można było schować w aktówce, magnetofony szpulowe MAC 2S czy mininagrywacze "Unitra".
SB już od lat 70. wykorzystywała światłowody, pierwsze takie próby, jak się okazało, wykonano na uniwersytecie w Toruniu w 1967 roku.
Obiektywy aparatów fotograficznych już wtedy spełniały współczesne kryteria, przeznaczone do fotografowania w pomieszczeniach. Wykorzystywane często przez funkcjonariuszy aparaty Praktica miały na przykład wyjątkowo jasne obiektywy firmy Carl Zeiss. Na znawcach to robi wrażenie.

Bond: W czopie do szorowania rurociągu przewidziano miejsce dla człowieka.
Koskow: Masz na myśli nasz rurociąg!?
(W obliczu śmierci 1987)

Pion SB, który zajmował się kontrolą korespondencji, miał wiele roboty. Każda przesyłka, która wychodziła za granicę, musiała być sprawdzona, czy nie zawiera treści szkodliwej dla władzy i obraźliwej dla ZSRR.
Tylko w latach 70. do przerobienia było sześć milionów przesyłek, a w stanie wojennym aż 82 miliony. Pozdrowienia dla porucznika, które czasem przekazywano w listach, trafiały do adresata.
Po latach okazało się, że gorliwość służb bezpieczeństwa może przydać się badaczom folkloru miejskiego. Zachowała się na przykład piękna seria zdjęć dekoracji okiennych na Boże Ciało, wykonanych przez mieszkańców Ptasiego Osiedla w Katowicach. Nikt, oprócz funkcjonariuszy, nie wpadł na pomysł utrwalenia tych motywów. Przynajmniej tyle pozostanie z ich mrówczej pracy.
Album o technikach operacyjnych SB, przygotowywany przez Roberta Ciupę i Monikę Komaniecką z krakowskiego oddziału IPN, ukaże się za kilka miesięcy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto