Piotr Wróblewski: Czy rola w spektaklu „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” jest dla ciebie w jakiś sposób traumatyczna ze względu na powrót do szkoły?
Maciej Musiałowski: Nigdy w szkolnej ławce nie czułem się zbyt dobrze. Rzeczywistość, którą tutaj tworzymy, jest o tyle trudniejsza, że akcja dzieje się w konserwatywnym środowisku amerykańskim. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby to była trauma. „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” to spektakl o buncie, poszukiwaniu własnego głosu. Zatem to bardziej powrót do szkolnych ławek po to, żeby z nich wyjść. To mi odpowiada.
W jaką postać wcielasz się w sztuce?
Gram Neila Perry’go, jednego z głównych bohaterów. To jego losami film i książka są opowiadane.
To bardzo mocna postać, jeśli chodzi o bunt i końcowe wybory. Niedawno pracowałeś też nad główną rolą w filmie „Sala samobójców. Hejter”. Czy wobec tego musiałeś się specjalnie przygotowywać do kreowania tak mocnych postaci?
Jest to na pewno obciążenie dla głowy i duszy. Takie jest ryzyko w zawodzie aktora. Ja lubię wcielać się w bohaterów, którzy mają trudne życie, w postaci, które mierzą się z większymi problemami. Te role są bardziej wymagające i potrzebują więcej wypełnienia: zbierania doświadczeń, informacji z ulicy, obserwacji ludzi, czytania, oglądania i różnych innych aktorskich zajęć. Uczenia się bycia przez moment kimś innym. Myślę, że to największa wartość bycia aktorem.
Ten zawód wbrew pozorom jest bardzo trudny. Często ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. Myślę, że gdybym zajmował się czymś innym, po prostu wracałbym do domu po pracy i mógłbym zostawiać ją za sobą. Budując tak obciążone postaci jak Neil („Stowarzyszenie Umarłych Poetów”) czy Tomek („Sala samobójców”), chodzi się z nimi przez cały czas prób i podczas grania, a potem długo z nich wychodzi. Gdy przygotowuję się do roli, potrzebuję spokoju, przestrzeni, wielu godzin chodzenia po lesie. Każdy aktor buduje postać na swój własny sposób.
Spotkałeś w swoim życiu takiego nauczyciela, jakim jest John Keating ze „Stowarzyszenia...”?
Myślę, że takim nauczycielem dla mnie był Mariusz Grzegorzek, rektor szkoły filmowej w Łodzi. Miałem przyjemność pracować z nim przy moim spektaklu dyplomowym. Nie był on „typowym Keatingiem”, którego widzimy w filmie, ale na pewno był i jest moim mentorem. „Kapitanie, mój kapitanie” - jeśli Pan to czyta - kocham Pana!
Postać Neila dzielisz razem z Maciejem Musiałem. Zdarza się, że ktoś Was myli - ze względu na podobieństwo imion i nazwisk oraz zawód?
Nie, jesteśmy zupełnie innymi ludźmi. Mimo, że zbieżność imion, nazwisk, pasji…, wzrostu (śmiech) jest wręcz nieprawdopodobna. W spektaklu niestety nie pojawiamy się razem na scenie. Każdy buduje swoją własną postać. Gramy jedną rolę i dzielimy się spektaklami. Zachęcam do obejrzenia i jednej, i drugiej wersji przedstawienia, ponieważ pokażmy w nich de facto dwie różne postaci, stworzone przez dwie różne wrażliwości.
Błysk i cekiny czyli gwiazdy w Cannes
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?