Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kasia Groniec: Szczęścia nie da się łyknąć w prochach [rozmowa MM]

REDAKCJA portalu
REDAKCJA portalu
Magdalena Falkowska
O tym czym jest szczęście, jak tworzy się wiersze i dlaczego dobrze zjeść hot-doga po koncercie opowiada w rozmowie z MM Kasia Groniec.

Katarzyna Groniec. Piosenkarka, aktorka. Dama polskiej piosenki. Debiutowała rolą Anki w musicalu Metro w 1991 roku. Później występowała na deskach Teatru Buffo, Roma czy Ateneum.

Współpracowała z Grzegorzem Ciechowskim, Markiem Grechutą czy Grzegorzem Turnauem.

W marcu 2014 ukazała się jej siódma płyta "Wiszące ogrody".

Zobacz też: Cezik: picie nie jest prozaiczne, to poważna sprawa [Rozmowa MM]


Proszę pani, czy Kasiu?

A jakby pan sobie życzył?

Pytam, bo dla mnie zawsze będziesz Kasią Groniec, scenicznym rozrabiaką, wesołkiem, artystką, która tylko czasami śpiewa te smutne piosenki.

A to ciekawe, większość postrzega mnie zgoła inaczej.

Kiedyś, jako chłopiec byłem z mamą na twoim koncercie. Zebrałem się na odwagę i wręczyłem ci różę. Dwa dni nie spałem potem. To było jakieś piętnaście lat temu.

Naprawdę? To miłe, dziękuję.

Wiesz co jest w tej historii dla mnie najtragiczniejsze? Że tylko dwie osoby z klasy wiedziały, kim jest Kasia Groniec. Cała odwaga na nic.

A wydawałoby się, że piętnaście lat temu moja popularność była większa niż dziś.

Pamiętasz swój pierwszy nauczony na pamięć wiersz?

Nie uczyłam się wierszy, wolałam śpiewać piosenki. Choć w szkole jak każdy musiałam je wkuwać i z perspektywy myślę, że nauka tekstu na pamięć jest bardzo przydatna. Kiedyś myślałam, że to nic nie daje, ale jakże przyjemnie jest móc wyrecytować coś z głowy.

Chłopaki się ich uczą, żeby podrywać dziewczyny
Ano właśnie! Choć nie wiem, czy dziś to jeszcze działa. Ale gdy ktoś potrafi powiedzieć kawał wiersza i na dodatek robi to ładnie, to to musi zrobić wrażenie.

Mela Koteluk: Nie jestem ani popularna, ani alternatywna [rozmowa MM]

Więcej czasu spędzałaś więc na akademiach szkolnych niż na dyskotekach.

Dyskotek nie lubiłam. Unikam hałaśliwych miejsc i mrugających świateł, nie pasują mi. Chętnie urywałam się na akademie, szczególnie, jeżeli były w czasie lekcji matematyki. W ogóle odczuwałam dziki strach przed ścisłymi przedmiotami, bałam się liczb. Potem było już mi wszystko jedno, na jakich lekcjach były próby. Byle mieć usprawiedliwienie od pani z kółka teatralnego.

Spodziewałaś się wtedy, że tym śpiewaniem piosenek będziesz zarabiała na życie?

Lubiłam to, ale nie myślałam o przyszłości.

Rodzicom trudno było zrozumieć, że nie masz „normalnej pracy”?

Nie przeszkadzali mi, choć początkowo trudno było im zrozumieć, że można zarabiać inaczej niż w układzie „od 8 do 16”, bo taki sposób na życie był im znany. Łudzili się, że będę miała inny zawód. Sama pod koniec liceum chciałam pójść na filologię polską i myślałam, że będzie to taki wspaniały, uduchowiony kierunek. Jednak znając opowieści absolwentów polonistyki, to rzeczywistość ma mało wspólnego z założeniami. Ląduje się w jakiejś powiatowej szkole ucząc dzieciaki i raczej przypomina to scenę z „Dnia Świra” niż pracę nad ideałami młodych ludzi.

Rodzice jednak nigdy nie blokowali mi drogi, którą wybrałam, choć byli, jak to rodzice, zaniepokojeni moją przyszłością.

Artur Andrus powiedział, że popularność powinno przeliczać się na liczbę zjedzonych na stacjach hot-dogów.

Coś w tym jest. Choć trzeba wziąć te hot-dogi w spory cudzysłów. Pamiętam jednak, że był to nieodzowny po-koncertowy zestaw. Kiedyś przecież po 22, kiedy kończyło się koncert wszystko było pozamykane. Do wyboru zostawała zapiekanka z budki, albo hot-dog. Dziś na szczęście można zjeść coś innego i się przy okazji nie zatruć. Przyznam jednak, że trochę się ich skonsumowało.

Jesteś spełnioną artystką?

Nie. Do spełnienia mam jeszcze daleko.

Anna Lewandowska: Nie muszę niczego udowadniać [Rozmowa MM]
„Wiszące ogrody” meandrują w nowe dla Ciebie rewiry. Dynamiczne, ostre brzmienia i bardzo, wydaje mi się, ostre teksty. Ta płyta powstała ze złości na świat?

Nie odbieram jej tak. Musimy pamiętać też, że autorami tekstów, czyli Brel, Brecht, Weil, Cave i Conte, który w pewnym sensie łagodzi całość, pisząc piosenki docierali do mięcha, nie pisali o kwiatkach. Przecież nawet liryczne teksty Brechta są pokrwawione, mocne i podszyte nieszczęściem. Według mnie „Wiszące ogrody” mówią o tym, że nadzieja nie opuszcza człowieka. Mimo brutalności i syfu całego świata, pozostaje nam nadzieja, właśnie ten ogród, który jest dziewiczą przestrzenią pełną niespodzianek i obietnic czegoś lepszego.

W jednym z wywiadów powiedziałaś o sobie, że jesteś szczęśliwa. Jerzy Trela narzekał natomiast ostatnio, że on nigdy nie mógł tak o sobie powiedzieć. Jakieś wskazówki?

Szczęście nie jest dane raz na zawsze. Trzeba nad nim pracować. Owszem, mogę powiedzieć o sobie, że jestem człowiekiem szczęśliwym, mimo tego nieszczęścia i samotności, które, jak każdy z nas, w sobie noszę.

Szczęście to codzienna praca, żeby się nie poddawać niefajnym nastrojom, które są przecież kuszące. Nie da się go wypić z alkoholem, wypalić z trawą czy łyknąć w prochach. A kochany pan Trela? Inteligentnym żyje się trudniej.

Krzysiek Żyła

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto