Gdy w telewizji nadawane są wiadomości o Korei Północnej, wtedy każdorazowo pokazywane są oddziały maszerujących żołnierzy, defilady, na których wolno przetaczają się czołgi i gąsienicowe lub kołowe transportery z rakietami. Padają złowieszcze informacje o tym, że Phenian jest w posiadaniu broni jądrowej, której nie chce poddać międzynarodowej kontroli, ani też zaniechać wytwarzania kolejnych głowic. Standardowo w pakiecie podaje się dane o głodujących dzieciach i zastraszonej, poddanej totalnej indoktrynacji cywilnej ludności. Padają mocne stwierdzenia, że Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna to w istocie jeden wielki obóz koncentracyjny. Wtedy za każdym razem zadaję sobie pytanie, kto znacząco przyczynił się do powstania uzbrojonej po zęby armii, podobno czwartej pod względem liczebności armii na świecie? Bo przecież przemysł ciężki, a zwłaszcza zbrojeniowy, obejmujący także technologie nuklearne, nie mógł tam powstać ot sam z siebie, ktoś musiał zatem dostarczyć Koreańczykom wyrafinowane technologie, uruchomić produkcję, przeszkolić załogi... Niestety, znam część odpowiedzi na to pytanie.
Dzieciństwo z ideą dżucze
Dokładnie pół wieku temu byłem 5-letnim bajtlem oddychającym na szopienickim podwórku ciężkim powietrzem - wyziewami z pobliskiej margarynowni i okolicznych hut cynku. Jednak inaczej niż moim rówieśnikom, czas mojego dzieciństwa umilały mi północnokoreańskie zabawki - miniaturowe aluminiowe samoloty typu MiG, osobliwe tamburynki z rękojeściami i dwoma drewnianymi kulkami na sznureczkach, którymi można było, delikatnie poruszając ręką w lewo i w prawo, wystukiwać rytm. Wiedziałem też, że idea dżucze (juche) oznacza samodzielność, samowystarczalność i niezależność, a koń Cholima, którego porcelanowy posążek także miałem, symbolizuje skok cywilizacyjny (cokolwiek by to znaczyło).
Zamiast jeść posiłki nożem i widelcem, próbowałem usilnie podnosić do ust kęsy pożywienia za pomocą drewnianych pałeczek, a to znakomicie wydłużało degustację. W klaserze miałem mnóstwo znaczków pocztowych z KRLD.
Ojca, który przywiózł mi te wszystkie rzeczy (i wiele innych, jak jedwabne wachlarze, naszyjniki z pereł i ozdobne szkatułki dla mamy) widywałem może trzy razy w roku. I tak było przez kilka następnych lat, aż do 1964 roku.
Za sprawą katowickich inżynierów
To właśnie katowiccy inżynierowie z Biura Projektów Przemysłu Metali Nieżelaznych BIPROMET, do których zaliczał się także mój ojciec, mieszczącego się podówczas w przedwojennej kamienicy na ulicy Francuskiej, zbudowali w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej hutę aluminium i liczne obiekty towarzyszące, w tym walcownię blach. Aluminium to metal niezbędny dla przemysłu zbrojeniowego - od żołnierskich sztućców i menażek, przez korpusy rakiet, po wirówki do wzbogacania uranu.
Wężówka i wartburg
Pomyślne zakończenie budowy huty w Korei Północnej było dla rodzin uczestniczących w niej specjalistów korzystne materialnie. Oprócz prestiżowych upominków, jak butelka luksusowej wódki wężówki, wręczona ojcu przez Wielkiego Wodza Kim Ir Sena, rodzice otrzymali mieszkanie w nowym budownictwie. Ojciec ponadto kupił samochód osobowy marki Wartburg, co w pierwszej połowie lat 60. ubiegłego stulecia bardziej nobilitowało niż posiadanie syrenki, warszawy, moskwicza czy trabanta. Następnym zadaniem inżynierów z BIPROMET-u, po ich koreańskiej przygodzie, stała się budowa nowoczesnej, wznoszonej częściowo według francuskich technologii, huty aluminium w Koninie. Ale to już zupełnie inna historia.
Uwaga na Instagram - nowe oszustwo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?