18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Paragwaj - w sercu Ameryki Południowej (26.04.2011)

Redakcja
Ściana wodospadów Iguazu widziana ze strony brazylijskiej.
Ściana wodospadów Iguazu widziana ze strony brazylijskiej. fot. Asia i Grzegorz Zalescy.
Bije ono powolnym rytmem. Co nie znaczy, że w czasie smakowania sjesty zaniechaliśmy picia mate, jazdy konnej, czy zwiedzania jezuickich misji. Szukając jednak orzeźwienia wyskoczyliśmy na stronę argentyńską do największego "aquaparku" świata - wodospadów Iguazu.

Asuncion - Sjesta z Mate

Trudno nam się przyzwyczaić do kultury picia mate. Ze wszystkich poznanych do tej pory używek, do tej ostatniej nie próbowalibyśmy nawet nikogo w Polsce przekonać. Nie chodzi o sam smak, który może się podobać lub nie, ale o względy natury ... technicznej. Nie wyobrażam sobie bowiem dorosłego człowieka w naszym kraju spacerującego po ulicy z laptopem w jednej i...termosem w drugiej ręce. Nie dotknął nas ten widok aż tak na północy Argentyny jak po przekroczeniu granicy z Paragwajem. Po ulicach Asuncion maszerują urzędnicy, policjanci, czy studenci już nawet nie z termosem, ale pięciolitrowym baniakiem pod pachą i naczyniem do mate w komplecie. Jeśli akurat mają chwilę na pewno przysiądą na parkowej ławce, naleją wody do kubka i zaczną sączyć orzeźwiający napój przez specjalną rurkę. Nie ma powodu do zmartwień ten, kto przypadkiem zapomniał własnego zestawu. Na każdym rogu znajdzie się stoisko, w którym na poczekaniu otrzyma ulubioną mieszankę - z dodatkiem lodu, mięty, soku pomarańczowego, melisy i innych niezliczonych składników. Opróżniamy więc nasze kubki jeden za drugim przy zaimprowizowanym stoliku, aż przy piątym napełnieniu czujemy się ponad wytrzymałość nawodnieni. Starszy pan, siedzący naprzeciwko zdaje się nie rozumieć bijącego od nas pytania: "Jak można tyle tego pić?!" i odkładając na chwilę gazetę, dolewa kolejną porcję wody do swojego mate.

Jak można się domyśleć, Paragwaj to jedno z lepszych miejsc na zakupy markowego termosu. Na każdym stoisku z pamiątkami stoją ich tuziny o różnej jakości i typie wykończenia. Przeważają wersje tańsze, z wypaloną nazwą Paragwaj w kolorach narodowej flagi. Najładniejsze komplety pokryte delikatną, zdobioną skórą z alpaki i srebrnymi dodatkami kosztują ponad czterysta złotych. Kiedy więc przymierzamy się do zakupu pięknego przedmiotu, dochodzi do nas na szczęście głos rozsądku, częstokroć wyciszony podczas turystycznych zakupów: "A właściwie po diabła nam w domu skórzany termos!!?"

Patronem być!

Spełniając swoje życzenie, stanęliśmy wreszcie u bramy estancji "Don Emilio" na południu Paragwaju. Pierwotnym powodem były konie, ale nie przeczę, że od czasu przeczytania książki Isabell Allende "Dom Dusz" zamarzyłem też o tym, by na chwilę wskoczyć w skórę południowoamerykańskiego "patrona". Luksus ma oczywiście swoją cenę i większość estancji nastawia się raczej na amerykańskich turystów, których jeszcze nie dopadł światowy kryzys. Dwie godziny spędzone w budce telefonicznej w Asuncion pozwoliły nam jednak w końcu wybrać miejsce odpowiednie na polską kieszeń.

Estancja "Don Emilio" została założona pod koniec XIX wieku przez francuskich emigrantów, zwanych tutaj "gringos" (w przeciwieństwie do potomków indian i pierwszych hiszpańskich kolonizatorów noszących nazwę "criolli"). Trudno to sobie wyobrazić, ale w owym czasie, każdy emigrant przybywający do rejonu Chaco, otrzymywał na dzień dobry sto hektarów żyznej ziemi. To mniej więcej tak jakby przyjeżdżający za pracą do Warszawy odbierali w prezencie od Urzędu Miasta kluczyki do mieszkania na Kabatach. Kto tylko był bardziej przedsiębiorczy, rozwijał swoją posiadłość do niewyobrażalnych rozmiarów. Seniora Virginia - opiekunka naszej estancji - opowiadała z westchenieniem, że "Don Emilio", mająca "zaledwie" cztery i pół tysiąca hektarów i trzy tysiące sztuk bydła jest tylko niewielką częścią pierwotnej posiadłości.

Obecnie jedynie raz do roku estancja świeci wielkopańskim blaskiem. W kwietniu - w rocznicę urodzin seniorki rodu i jedynej prawowitej właścicielki ziemi, cała rodzina (ponad sto osób) zjeżdża się na tradycyjne liczenie pogłowia. Towarzyszące temu przyjęcie wystawnością przypomina wesele i trwa kilka dni. Przyjechaliśmy zaraz po tym wydarzeniu i zastaliśmy estancję kompletnie opuszczoną przez gości. Z jednej strony odczuliśmy (szczególnie wieczorami) brak towarzystwa, z drugiej strony Seniora Virginia sprawiła, że poczuliśmy się nie jak patroni, ale jak książęta przy królewskim stole. Codziennie serwowano nam świeże, stuprocentowo naturalne mięsa i warzywa. Cóż, błogosławieni ci, którzy żyją na wsi i nie są skazani na supermarkety.
A konie? Jeździliśmy do woli - na ile siły i upał pozwalały. Przy takiej dawce, pomimo braku nauczyciela-profesjonalisty, w dzień swoich trzydziestych urodzin pierwszy raz w życiu pognałem w galopie!

Trynidad - nierealna misja przyjaciół Chrystusa

Żadne inne opuszczone ruiny nie przemówiły do mnie podczas tej wyprawy, tak jak pozostałości po jezuickich misjach w Paragwaju. Paradoksalnie to najmniej zachowany zabytek jaki widzieliśmy do tej pory. Niemniej historia walki o godność jaka się za nim kryje jest mi bliższa niż splendor starożytnych tyranów.

Fakty i daty są powszechnie dostępne i nie będę się nad nimi dłużej rozwodzić. Jezuici przybyli do Paragwaju z początkiem XVII wieku, aby w zakładanych przez siebie misjach ratować Indian od nieuchronnego niewolnictwa. Socjologiczny i ekonomiczny eksperyment (jezuickie misje rozrastały się do samowystarczalnych, kilkutysięcznych miast) powiódł się na tyle, że... przeraził króla Hiszpanii, obawiającego się uniezależnienia zakonników od matczynej korony. Misje zaczęły tracić jego przychylność, aż w końcu rozjuszeni kolonizatorzy zrównali je dosłownie z ziemią. W 1767 roku jezuici zostali wydaleni z Ameryki Południowej i tak zakończyła się utopijna próba dosłownego naśladowania nauk Jezusa Chrystusa. Historię jezuitów do naszej wyobraźni i serc przeniósł Roland Joffe za sprawą filmu "Misja". W iście dramatyczny sposób przedstawił heroiczną walkę misjonarzy w obronie "nic nie wartych dzikusów" wieńcząc ją sławetną sceną pochodu księdza Gabriela i jego poddanych z krzyżem w ręku przeciwko karabinom hiszpańskich żołnierzy.

Codzienne zwykłe życie w "reducciones" (hiszpańska nazwa misji) było oczywiście bardziej prozaiczne. Misja w Trynidad liczyła sobie pięć tysięcy Indian, co w siedemnastym wieku mogło skalą problemów przypominać dzisiejsze kilkusettysięczne miasto. Problem żywności został rozwiązany dzięki sprowadzeniu bydła. Indianie nauczyli się jeść wołowinę na śniadanie, obiad, podwieczorek, kolację i deser przed spaniem. Aby trochę im umilić nieustanne żucie mięsa, jezuici sprowadzili również sól, od której Guarani uzależnili się jak Inkowie od koki. Gorzej było przekonać ich do wstrzemięźliwości seksualnej, czyli zaprzestania poligamii. Każdy Guarani mógł zamieszkać w swoim M-1 tylko z jedną żoną, a nocne odwiedzane sąsiadek było surowo zakazane. Z rytualnym kanibalizmem poradzono sobie mimo woli, kiedy pojętni nowo-nawróceni dowiedzieli się, że święta hostia jest tak naprawdę ... ciałem Chrystusa. Od tej pory na oczach zdumionych misjonarzy połykali opłatki jakby były świeżymi kawałkami ukochanej wołowiny. Porzucili tym samym poprzedni zwyczaj rozczłonkowywania między sobą ciała zmarłego wodza.

Wodospady Iguazu - śmiejąc się diabłu w oczy

Nad brzegiem Angary poznany Rosjanin w znanym refleksyjnym tonie wskazał na rzekę i westchnął: "Popatrz - wszystko płynie. Jak życie". Teraz stoję na maleńkiej ogrodzonej wysepce, tuż nad uskokiem wodospadu i ponownie próbuję oddać się refleksji. Jednak wśród wściekłego huku spadającej wody, ociekając od nieustającej ulewy wzbijających się w powietrze kropel, z trudem udaje mi się zebrać myśli. Gdybym mógł zabrać tutaj Rosjanina wykrzyczałbym do jego ucha: "Zobacz! Nie płynie, ale z wielkim hukiem spada prosto w gardziel diabła!" Tak właśnie bowiem nazywa się, jak wiele innych zjawisk natury w Argentynie, największy z wodospadów w Parku Iguazu.
"Boże, tyle wody i to za darmo!" - brzmi pierwsza wypowiedź z anegdoty o mieszkańcu Sahary, który odwiedził Europę. Przemierzając miejsca, w których od lat nie spadła ani kropelka deszczu, nie mogliśmy się również nadziwić widokowi tysięcy metrów sześciennych wody spadających w mgnieniu oka. Wodny raj przyciągnął oczywiście wszelkiej maści zwierzynę, która w niezwykły sposób przystosowała się do trudnego ukształtowania terenu. Ptak o nazwie ciernosternik ciemny (z angielskiego: dusty swift) nie mogąc znaleźć dla siebie innego miejsca po prostu umościł swoje gniazdo na skałach za ścianą wody. Sprytne ostronosy znalazły natomiast swoje żerowisko nie w pobliżu wodospadów, ale przy... stoiskach z przekąskami dla turystów. Jeśli więc tylko zobaczą w twoim ręku kanapkę, wskoczą na stolik i nie odpuszczą, zanim nie dostaną swojej doli. W czasie przechadzki po parku największy zachwyt wzbudzają jednak motyle. Takiej różnorodności wzorów i kolorów na ich skrzydłach nie widzieliśmy nawet na Borneo!

Jak wiadomo diabeł przyciąga grzeszników. Dlatego też tłumy turystów na małych pontonach pchają się prosto w jego gardziel. Zapewne skorzystalibyśmy również z tej atrakcji, gdyby nie śmiertelny wypadek, który wydarzył się kilka tygodni wcześniej (ponton został przez fale rzucony na skały). Podświadomie przestraszeni wytłumaczyliśmy sobie, że przecież to samo widać idąc ścieżką w parku, cena jest byt wysoka za tak krótką (paręnaście minut) "przyjemność" i tym podobne. Wiadomym jest jednak, że nie ma to jak po środku szalejących fal na granicy życia i śmierci zaśmiać się w oczy samemu Diabłu.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Paragwaj - w sercu Ameryki Południowej (26.04.2011) - śląskie Nasze Miasto

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto