Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rafał Sonik: Dakar to ciągłe wzloty i upadki [Rozmowa MM]

REDAKCJA portalu
REDAKCJA portalu
Rafał Sonik opowiada o swoich porachunkach z Rajdem Dakar.
Rafał Sonik opowiada o swoich porachunkach z Rajdem Dakar. Jacek Bonecki
Rafał Sonik opowiada nam o swoich porachunkach z Rajdem Dakar.

Rafał Sonik to przedsiębiorca, który odnosi sukcesy w sporcie. W 2009 roku zadebiutował w Rajdzie Dakar, zajął wówczas 3. miejsce w kategorii quadów. W tym roku udało mu się powtórzyć sukces. Na swoim koncie ma sześć tytułów mistrza Polski i Puchar Świata FIM Cross-Country. Został kapitanem reprezentacji Polski w rajdach samochodowych.

**Redakcja MM: Lubi Pan, jak mówią na Pana "Supersonik"?**

Rafał Sonik: Bardzo (śmiech)! Bo słyszę to, kiedy zasłużę. Znajomi wiedzą, że to dobrze na mnie działa, ale tylko jak wygrywam. Kiedy pójdzie gorzej, bo każdemu zdarzają się przecież gorsze występy, przyjaciele wiedzą, że "Supersonik" nie jest na miejscu.

Kolejny Dakar zaliczony, cel został osiągnięty?

Powiedziałbym, że nie jeden a trzy cele udało się osiągnąć w tym roku. Po pierwsze, powołaliśmy reprezentację Polski. Przestaliśmy startować jako pojedyncze źdźbła trawy, tylko stworzyliśmy kolektyw, który reprezentuje nasz kraj. To wiele znaczy dla zawodników, bo dotychczas każdy startował jako niezrzeszony. Od tego Dakaru tworzymy jeden team. Taka grupa to też lepszy partner dla organizatora wyścigu.

Po drugie, spodobał się nasz pomysł wprowadzenia jeszcze jednej kwalifikacji do rajdu. Chodzi o rywalizację narodową. Pomysł podchwycili czołowi zawodnicy z Europy, Argentyny czy Chile. Wszyscy są zgodni, że to nadałoby nowego wymiaru zawodom i powstałoby zjawisko, którego dotychczas nie było. Pomysł wciąż dojrzewa.

I w końcu po trzecie, to jest mój osobisty sukces, po raz kolejny zdobyłem podium. Kiedy w 2009 roku jak grom z jasnego nieba spadło na mnie trzecie miejsce, to chciałem na nie wrócić. I oto jestem.

Jest Pan kapitanem reprezentacji. Czuł Pan odpowiedzialność za innych zawodników?

Kiedy przyjąłem tę rolę, wiedziałem, że muszę być wsparciem dla innych. Jechałem w zawodach nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Wielu zawodników orientowało się na mnie. Korzystali ze szlaków, które wytyczałem. Bardzo dużo rozmawiałem z Adamem Małyszem, wymienialiśmy się uwagami, doświadczeniami.

Największy dramat przeżywaliśmy, kiedy Krzysiu Hołowczyc wypadł z trasy. Po tamtym wydarzeniu w ogóle nie spałem w nocy. Uruchomiłem wszystkie kontakty, żeby wideo z wypadku pojawiło się na YouTubie. Kontaktowałem się ze sponsorami Krzyśka, żeby dali mu jasny sygnał: "Nieważne, że rozbiłeś samochód. Wracaj do zdrowia. Dakar czeka." Chciałem, żeby jak najwięcej osób dodało Krzyśkowi otuchy w tych trudnych chwilach.

Fotoreportaż z Rajdu Dakar 2013

Jaka jest recepta na sukces w Dakarze?

Jechać głową. Osiągnąć tempo dakarowe a nie rajdowe. Co to znaczy? Istnieje duża pokusa, żeby docisnąć i wygrać etap. I nawet jeśli to się uda, następnego dnia może zdarzyć się etap z terenem, który kompletnie nam nie odpowiada lub maszyna odmówi posłuszeństwa, bo została zajechana dzień wcześniej. Należy jechać mądrze, swoim tempem, z myślą, żeby osiągnąć główny cel. Z Dakarem jest jak z wyprawą na Mount Everest. Na tę górę nie da się wbiec, trzeba wspinać się od obozu do obozu. W tym roku udało mi się jechać mądrze, tylko raz spadłem, ale szczęśliwie. Bo to jest jeszcze element, który bardzo się liczy - fortuna.

Fortuna na razie Panu sprzyja?

Nie tylko mi, ale całej reprezentacji. Proszę zwrócić uwagę, że Dakar kończy średnio około połowy załóg, które meldują się na starcie. W przypadku Polaków ta średnia wynosi 70 proc., a w tym roku będzie prawie 90 proc. Dlatego myślę, że jako reprezentacja możemy zawalczyć w przyszłości o podium.

Krzysztof Hołowczyc powiedział, że Dakar uzależnia. Zgadza się Pan z tym?
Tak, bo Dakar to życie w pigułce. A kto nie chciałby żyć kilka razy. To ciągłe wzloty i upadki. Przez dwa tygodnie przeżywam tyle emocji: od euforii, szczęścia, po strach, smutek, rozgoryczenie, że wystarczyłoby rozdzielić całe życie. Przykład: kiedy w pewnym momencie musiałem się zatrzymać, żeby dokręcić jakąś śrubkę, proste zadanie okazało się bardzo trudne. Bo ręce tak mi się trzęsły ze zdenerwowania. Atakowały mnie myśli: "Dlaczego nie jadę? Stoję, a ja muszę jechać dalej, jak najszybciej wrócić do rywalizacji".

Wróci Pan za rok?

Mam jeszcze niezałatwione sprawy z Dakarem. Wystartowałem w rajdzie, żeby go wygrać. Nie da się tego zrobić od razu, trzeba się wiele nauczyć. Żeby dojść do zwycięstwa, czasami należy się cofnąć o dwa kroki. Tak widzę moją przygodę z Dakarem od 2009 roku. Zdobyłem 3. miejsce, potem musiałem się nieco wycofać, żeby znowu pójść do przodu.

Jaki krok do przodu wykonał Pan w tym roku?
W zasadzie uświadomiła mi to dopiero rozmowa z żoną. Zaraz po ostatnim etapie zadzwoniłem do niej, żeby powiedzieć, że jestem już na mecie. Zapytała mnie, jak się czuję. Zrobiłem taki szybki sprawdzian całego organizmu, po czym odpowiedziałem, że nic mnie nie boli, a tak w zasadzie to czuję się kapitalnie i gdyby była na miejscu, to poszlibyśmy na dyskotekę. Dzięki Dakarowi znacznie poprawiłem swoją kondycję. Trenuję codziennie lub dwa razy dziennie. Biegam, pływam, ćwiczę na orbitrze całymi godzinami. W tym roku trenowałem jeszcze ciężej niż zazwyczaj i dzięki temu, tak dobrze przetrwałem rajd. Już wiem, że w przyszłym roku znowu podniosę sobie poprzeczkę.

Dakar to najtrudniejszy rajd na świecie. Co dla Pana jest w nim najtrudniejsze?
Przede wszystkim zdyscyplinowanie grupy ludzi odpowiedzialnych za sukcesy, czyli od budowy quada, przez serwis, biwak, po dietetyka, odnowę biologiczną czy fizjoterapię. Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik i działać jak w szwajcarskim zegarku. Jedno słabe ogniwo powoduje klapę całego teamu. Należy też przewidzieć, co może się wydarzyć na rajdzie, dla przykładu: mamy mnóstwo części zapasowych, bo uszkodzić może się dosłownie wszystko.

Rozumiem, że w zarządzaniu ludźmi pomaga Panu doświadczenie w biznesie?

Zdecydowanie, bo Dakar to organizacja, którą trzeba zarządzać.

Ile osób jest w Pana zespole?

Team tworzy 10 osób, które są doświadczone i zdeterminowane. Bo to dwa tygodnie pracy w zasadzie bez snu. Kiedy ja jadę, przemieszczają się ze mną. Kiedy się zatrzymujemy, oni nadal pracują.

Jak wygląda typowy dzień na Dakarze?

Wstaję około 3-4 rano. Wtedy jest czas na sprawdzenie sprzętu i dojazd na start. Około godz. 7 rano rozpoczynam etap. Kończę około 18, choć zdarzało się, że nawet o godz. 21. Później jest czas na omówienie etapu, naprawy quada i posiłek. Robię roadbook (książka z danymi dotyczące trasy etapu) i około północy kładę się spać. Dzień na Dakarze trwa 20-21 godzin.

Kiedy zaczną się przygotowania do Dakaru 2014?

Od mety 2013 roku. Zawsze po końcu jednego wyścigu zaczynamy myśleć i działać na przyszły rok. I to nie jest czcze gadanie. Trzeba nastroić mechanizm, żeby osiągnąć sukces.

Zobacz inne ciekawe materiały


HORKA DOLLSFANTOMAS I MARIACKA"PIEPRZ RADARY" SZWEDZKI I GRAFFITI
od 12 lat
Wideo

Stop agresji drogowej. Film policji ze Starogardu Gdańskiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto