Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Colinem Wilsonem, basistą i wokalistą The Australian Pink Floyd Show

Marcin Mindykowski
Koncerty The Australian Pink Floyd Show są wzorowane na późnych trasach Pink Floyd. Towarzyszą im lasery, animacje, ruchome ekrany i efekty specjalne.
Koncerty The Australian Pink Floyd Show są wzorowane na późnych trasach Pink Floyd. Towarzyszą im lasery, animacje, ruchome ekrany i efekty specjalne. fot. Materiały prasowe.
Wydawałoby się, że zespoły kopiujące dokonania większych od siebie to druga liga. Oni w imitowaniu swoich mistrzów osiągnęli jednak taką perfekcję, że grają na całym świecie w pełnych halach. W sobotę wystąpią w katowickim Spodku. Z Colinem Wilsonem, basistą i wokalistą The Australian Pink Floyd Show, rozmawia Marcin Mindykowski.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś muzykę Pink Floyd?
Byłem wtedy nastolatkiem. Mój przyjaciel miał w swoich zbiorach płytę "The Dark Side of the Moon", której często wspólnie słuchaliśmy. A kilka lat później kupiłem sobie al-bum "Animals", który do dziś jest moim ulubionym z dyskografii Pink Floyd. Zresztą zawsze byłem fanem klasycznych rockowych zespołów z lat 70.

Podobno nie bez powodu idea takich grup jak wasza - czyli tzw. tribute bandów, specjalizujących się w wykonywaniu utworów wielkich zespołów - narodziła się właśnie w Australii. W latach 70. i 80. nieczęsto przyjeżdżały do was światowe gwiazdy...
To prawda. I myślę, że to główna przyczyna, dla której tribute bandy zaczęły powstawać w Australii. Z tego, co pamiętam, Pink Floyd przyjechał na nasz kontynent zaledwie parę razy - raz do Sydney w 1973 roku, a potem chyba dopiero w 1987 roku, w ramach trasy "Momentary Lapse of Reason". A przecież zawsze byli u nas ludzie, którzy marzyli o tym, by usłyszeć swoją ulubioną muzykę na żywo. Tę lukę na rynku postanowiły więc wypełnić tribute bandy. To samo dzieje się dziś na całym świecie.

Pamiętasz wasze pierwsze koncerty w Adelajdzie?
Zaczynaliśmy skromnie. Graliśmy wtedy głównie rzeczy z klasycznej ery Pink Floyd, czyli lat 70. - utwory z takich albumów jak "Atom Heart Mother", "Animals" czy "Wish You Were Here".

Jak porównałbyś tamte wasze występy do tych dzisiejszych?
Już od pierwszych koncertów pracowaliśmy bardzo ciężko nad tym, żeby zbliżyć się do oryginału tak blisko, jak to tylko możliwe. I wydaje mi się, że zawsze osiągaliśmy dość wysoki poziom muzyczny, warsztatowy. Oczywiście dzisiaj jesteśmy lepszym zespołem, ale myślę, że już wtedy byliśmy całkiem nieźli. Największa różnica polega na tym, że wtedy naszym koncertom nie towarzyszyła tak efektowna oprawa. Kiedy postanowiliśmy, że podejmiemy całościową próbę odtworzenia koncertów Pink Floyd, musieliśmy zainwestować w technologię. Nasze zainteresowanie nią rozwijało się przez lata, aż do poziomu tak wielkiego show, jaki prezentujemy dzisiaj.

Przełomem był dla was występ na Międzynarodowym Konwencie Fanów Pink Floyd.
Tak, dostaliśmy zaproszenie, żeby zagrać na zlocie fanów w Londynie. To był ten moment naszej kariery, w którym złapaliśmy wiatr w żagle. Wykorzystaliśmy go i zostaliśmy w Anglii. Zaczęliśmy też dawać bardzo dużo koncertów.

Wtedy, w 1993 roku, oryginalni Pink Floyd jeszcze istnieli. Nie było między wami pewnego rodzaju rywalizacji?
To prawda, Pink Floyd wciąż działali, a w 1994 roku wyruszyli na swoją - jak się okazało, ostatnią - trasę koncertową. Myślę jednak, że nie było między nami żadnego wyścigu. Szczególnie po tym, jak w 1994 roku David Gilmour [gitarzysta Pink Floyd - red.] przyszedł na jeden z naszych koncertów.

Czy paradoksalnie zniknięcie prawdziwego Pink Floyd w 1994 roku nie było wam na rękę? Od tamtej pory staliście się właściwie jedynymi depozytariuszami jego muzyki...
Myślę, że to zawsze działało w dwie strony. Faktycznie, przejęliśmy wielu fanów prawdziwych Floydów, którzy wciąż chcieli słuchać na koncertach swojej ulubionej muzyki. Ale z drugiej strony, zaobserwowaliśmy też, że ilekroć Pink Floyd albo któryś z jego członków wyruszał w trasę lub wydawał płytę, wzrastało zainteresowanie zespołem, a więc także i naszymi koncertami.

Wspomniałeś o waszym koncercie w Croydon w 1994 roku, na którym pojawił się David Gilmour. Jak to wspominasz?
To było niewiarygodne przeżycie, bo aż do końca koncertu nie mieliśmy pojęcia, że David jest wśród publiczności. I nag-le, po występie, stanął w drzwiach, a nas zamurowało. Fantastycznie było móc porozmawiać z nim o naszym koncercie i innych rzeczach związanych z Pink Floyd. Pamiętam, że był zainteresowany niektórymi piosenkami, które wtedy zagraliśmy. Powiedział, że dawno ich nie słyszał.

Wyjątkowy musiał być też jeden z waszych koncertów w 2001 roku. Nie dość, że zagraliście w prestiżowej Royal Albert Hall, to jeszcze na scenie pojawiła się pewna grupa...
W utworze "Another Brick in the Wall" gościnnie wystąpił z nami wtedy chór z Islington Green School - ten sam, który zaśpiewał z Pink Floyd w oryginale tego nagrania. Mało tego: niektórzy dzisiejsi członkowie tego chóru to dzieci lub wnuki dzieciaków, które wys-tąpiły w wersji z 1979 roku!

Co zagracie w czasie sobotniego koncertu w Spodku?
Na tegorocznej trasie zaprezentujemy wybór piosenek ze wszystkich albumów Pink Floyd. Na próbach ćwiczymy przekrojowy materiał - od ich wczesnych płyt aż po utwory z ostatniej, "The Division Bell". Dziś znamy tę muzykę tak doskonale, że - jeśli tylko życzyłaby sobie tego publiczność - jesteśmy w stanie zag-rać każdą piosenkę Pink Floyd.

Zapowiadacie też nową, atrakcyjną oprawę: animacje 3D i kwadrofoniczny system dźwiękowy. Jak przełoży się to na wrażenia widza?
Faktycznie, wykorzystaliśmy technologię 3D w animacjach, które towarzyszą naszym koncertom. Widownia otrzyma więc na wejściu trójwymiarowe okulary, które - jak na filmach 3D - będzie trzeba założyć w określonych momentach naszego koncertu. Wraz z kwadrofonicznym dźwiękiem stworzy to wręcz kinowe wrażenie. Jesteśmy pierwszym zespołem na świecie, który korzysta z tych technologii.

Na koncertach zawsze puszczacie też oko do widza: obok nadmuchiwanej świni pojawia się kangur, maszerujące młotki mają kształt torbaczy.
Muzyka Pink Floyd jest bardzo intensywna - ważne więc, żeby pojawiło się trochę lżejszych elementów. I tę rolę pełni nasz australijski humor.

Rok temu współpracę zakończyła z wami polska wokalistka Ola Bieńkowska. Kto wykona więc słynną wokalizę w "The Great Gig in the Sky"?
Wróciła do nas za to inna chórzystka, Bianca, która towarzyszyła nam na światowej trasie koncertowej kilka lat temu. To ona pewnie zaśpiewa "The Great Gig in the Sky".

Z muzyki Pink Floyd uczyniliście swój sposób na życie. Nie mieliście jej nigdy dość?
Każdy zespół na trasie dopada zmęczenie, nas też. Ale nigdy nie byliśmy zmęczeni muzyką Pink Floyd. Przede wszystkim jesteśmy ich fanami, więc wciąż kochamy tę dźwięki.


The Australian Pink Floyd Show
The Australian Pink Floyd Show powstał w 1988 roku w Australii pod nazwą Think Floyd. Początkowo muzycy występowali w małych klubach w Adelajdzie na południu Australii. Szybko wyrobili sobie jednak na tyle mocną markę, że w 1993 r. zostali zaproszeni przez wydawcę największego pisma o Pink Floyd na międzynarodowy konwent fanów grupy. Na podbój Anglii muzycy przyjechali już z nową nazwą - Australian Pink Floyd Show. Serca wymagającej publiczności zdobyli perfekcją, z jaką wiernie przywoływali magię koncertów pierwowzoru. Australijczycy skupili się bowiem nie tylko na muzyce, ale także na odtwarzaniu laserowo-świetlnej i wizualnej oprawy występów, m.in. angażując do zespołu współpracowników oryginalnych Floydów. Ich kunszt został też doceniony i autoryzowany przez sam zespół - członkowie Pink Floyd byli na koncertach Australijczyków i wyrazili uznanie dla ich umiejętności. Gitarzysta David Gilmour za-pałał do muzyków taką sympatią, że poprosił ich nawet o występ na swoich 50. urodzinach. Do dziś Australian Pink Floyd Show zagrał po-nad tysiąc koncertów, w prawie wszystkich zakątkach świata: od Sydney, przez największe hale Europy, po Chile i Panamę. Do Polski muzycy po raz pierwszy przyjechali w 2008 roku. Zostali przyjęci tak ciepło, że na kolejnych trasach nie omijali już naszego kraju, zwiększając ilość granych tu koncertów. W so-botę, 22 stycznia zainaugurowali w Rzeszowie swoje nowe, światowe tournée pod hasłem "Pink Floyd's Greatest Hits World Tour 2011", w ramach którego w sobotę wystąpią w katowickim Spodku. Muzycy zapowiadają widowiskowy show, podczas którego użyte zostaną m.in. kinowe wizualizacje w systemie 3D. Początek o godz. 20.00. Bilety kosztują od 110 do 375 zł. Patronat nad koncertem objął "Dziennik Zachodni".

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto