W dobrych letnich czasach, dzieciak budził się zazwyczaj około szóstej rano. Małe śniadanko, a potem relaks z grzechotkami. I tak do ósmej, kiedy zmęczone maleństwo znowu tęskniło do łóżeczka i spokojnie zasypiało. W ostatnią niedzielę dzieciak obudził się jednak o... piątej.
Tak samo było w poniedziałek i wtorek. I nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby przesunęła się też godzina zasypiania – z ósmej na siódmą, ale nic z tego – dzięki zmianie czasu pośniadaniowy czas aktywności malucha zwiększył się do trzech godzin.
Problem w tym, że w myśl układu jaki zawarłem z najlepszą z żon, to do mnie należą poranne obowiązki rodzicielskie. Kiedyś, nie było z tym problemu – butelka dla dzieciaka, kawa dla ojca i dwie godziny wygłupów z grzechotkami. Nawet się przyzwyczaiłem i pobudka około szóstej nie sprawiała mi problemów. A teraz?
Wystarczy, że obudzony pokrzykiwaniem malucha spojrzę na zegarek i jestem przerażony. Piąta rano, co za barbarzyńska pora!!!
Cóż, dzięki temu że przesuwamy zegarki o godzinę mam więcej czasu na budowanie więzi rodzinnych. Niestety, dzięki temu też piję w ciągu dnia więcej kawy, a wieczorami toczę nierówną walkę z opadającymi powiekami.
Zazwyczaj przegrywam, lądując w łóżku w tym samym czasie co moja pięciomiesięczna córka. I jeszcze jedno – mówi się, że zmiana czasu z letniego na zimowy jest podyktowana względami oszczędnościowymi. Nie wiem jak inni, ale ja zużywam ostatnio więcej energii elektrycznej – choćby na parzenie kolejnych porannych kaw...
Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?