Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tarnów. Tarnowski wątek w aferze Art B. Tak robiło się fortuny w latach 90.

Łukasz Winczura
Łukasz Winczura
Rozmawiamy z Ferdynandem Wróblem, który był bliskim współpracownikiem Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego w Art B i naocznym świadkiem najsłynniejszej afery lat 90, związanej z tak zwanym "oscylatorem". Przeczytają też państwo o tym, jak robiło się wielkie pieniądze w naszym kraju po przemianach ustrojowych.

FLESZ:
Liczba zadłużonych Polaków rośnie

Jak się pan znalazł a Art B?

Do spółki zatrudnił mnie Andrzej Gąsiorowski. Było to dokładnie 31 stycznia 1990 roku. Spotkaliśmy się w jego biurze, w Wałbrzychu. Miałem pomysł zorganizowania giełdy. Zapadła mi w głowę pierwsza nazwa firmy: Art B Inter Corp Ltd Export Import Corporation Cieszyn-Warszawa”.

Pewnie ładnie na wizytówce wyglądało. A do firmy, to tak z ulicy pan wszedł?

Nie, już wcześniej dorywczo pracowałem we wrocławskim oddziale Art B, który działał w wynajętym mieszkaniu. Tamtejszy dyrektor zaproponował mi pracę i przedstawił mnie Gąsiorowskiemu. A sama giełda, od której się zaczęła moja przygoda z Art B, odbyła się w centrum Wrocławia. Przyjechał na nią Bagsik. I w ten sposób poznałem obu właścicieli. Interes wypalił, bo w jeden dzień sprzedaliśmy butów sportowych za 650 ówczesnych milionów złotych.

A jak Bagsik poznał się z Gąsiorowskim?

Wcześniej obaj prowadzili własne firmy. W pewnym momencie postanowili połączyć siły.

Skąd nazwa Art B? To prawda, że od nazwiska żydowskiego biznesmena Artura Birmana?

Nie. Akurat Birmana, to ja wprowadzałem do firmy w marcu 1990 roku. Poznałem go wcześniej, gdy w roku 1988 załatwiałem kontrakt na roboty budowlane w Tel Avivie. On handlował również silikonami, akrylami oraz sprzętem medycznym. I ten kontrakt przejęło Art B. A sama nazwa Art B? „Artystyczny biznes”. To był pomysł „Bagsa”.

Jakimi ludźmi w obyciu byli Bogusław Bagsik i Andrzej Gąsiorowski?

„Gąsior” i „Bags” byli przeciwieństwami. Pierwszy - otwarty i uśmiechnięty. Odpowiadał za sprawy organizacyjne. Bagsik? Skryty, małomówny, ale przy okazji bardzo konkretny. Pamiętam, że kiedyś siedzieliśmy w jego dworku w Cieszynie i piliśmy whisky. Bardzo dobre, bo „Bags” był koneserem tego trunku. Było już późno. Chciałem dolać sobie trochę wody. On mi na to: „Co ty robisz?! Gdyby to whisky należało pić z wodą, to ta woda byłaby już w butelce”. Bagsik miał na głowie sprawy bankowe. Generalnie obaj się uzupełniali, z tym, że „Gąsior” był bardziej kreatywny. Obaj byli protestantami. Bagsik - baptystą a Gąsiorowski - zielonoświątkowcem. Brali do współpracy ludzi z ciekawymi pomysłami, które w PRL-u by nie przeszły. „Bags” był wcześniej stroicielem instrumentów, a Gąsiorowski – lekarzem.

Jak dobierali sobie współpracowników?

Na prostej zasadzie. Chciałeś być w Art B, musiałeś być kreatywny, a z czasem do bólu lojalny. Generalnie do firmy dostawali się ludzie, których pomysły w PRL były nie do zrealizowania, bo przerastały ówczesną mentalność.

Pierwsze skojarzenie a Art B, to sławny oscylator, który przynosił krociowe zyski. Kto wpadł na jego pomysł?

Oscylator był pomysłem Lucjana Sołtysa. Był moim szefem, doktorem ekonomii, którego kariera naukowa wisiała na włosku, bo nie zrobił habilitacji. A pomysł oscylatora, który nie łamał prawa, zaprezentował jeden z urzędników skarbowych podczas zajęć, pisząc kolokwium o nieprawidłowościach działania banków.

Na czym polegał trik?

Biorę potwierdzony czek na - załóżmy - 30 miliardów ówczesnych złotych. Idę z nim do banku, składam tam czek i pobieram czek tej samej wartości. Idę z nim do drugiego banku. Ale w tym pierwszym banku mam już naliczane odsetki od lokaty.

Wysokie?

Bardzo wysokie, jak na owe czasy. To było, z tego, co pamiętam 30 procent w skali roku, czyli 0,1 procenta dziennie. Dolar był wówczas po 10 tysięcy złotych.

A ile czeków było w obrocie?

Zaczęło się od trzech po 30 miliardów każdy. Później dziennie obracało się kilkunastoma czekami.

Jak ogarnialiście to organizacyjnie?

Czeki woziło się autem, a gdy trzeba było, przerzucało nawet helikopterem. Obstawialiśmy banki we Wrocławiu, Krakowie, Cieszynie, Warszawie czy Legnicy. We Wrocławiu, gdzie akurat pracowałem, zaangażowane w to było dwie osoby. A tak w ogóle oscylatorem zajmowała się specjalna ekipa. Dziennie z takim jednym czekiem na 30 miliardów dało się obskoczyć trzy banki. Pamiętam, jak załatwiałem jeden taki czek. Pojechaliśmy z Lucjanem do banku. I tam księgowy wystawił świstek tej treści: „Firma Art B posiada 30 miliardów złotych”. I na podstawie tego kwitu wydawano czek.

A było tyle pieniędzy w spółce?

Szczerze? Nie wiem, ale na dany moment mieli te 30 miliardów i taka wychodziła informacja z banku. Ale na drugi dzień tych pieniędzy na koncie mogło już nie być. Jednak, jak mówię, informacja o tych pieniądzach krążyła między bankami.

Banki się nie kapnęły, że coś jest nie tak?

Między majem a sierpniem 1990 roku nie. Bo informacja między bankami szła bardzo wolno, nawet dwa tygodnie. I przez te dwa tygodnie odsetki spokojnie sobie rosły. W ten sposób zaczynało to pączkować. Pamiętajmy, że rozmawiamy o czasach, kiedy nie było internetu, a prawo bankowe było w powijakach. Ale w końcu banki zobaczyły, że coś jest nie tak. Poszły wówczas dyspozycje dla urzędniczek, żeby nie wydawać potwierdzeń czeków z datą tego samego dnia. Ale i tu dało się znaleźć obejście.

W jaki sposób?

Szło się do banku tuż przed zamknięciem i prosiło o wydanie potwierdzenie czeku z datą na kolejny dzień.

Skoro zyski mnożyły się w gigantycznym tempie, jak ogarnialiście stan kasy?

Początkowo wszystko notowane było w kajecikach, później powstały specjalne programy. Choćby po to, żeby nie robić tego samego tricku w tym samym banku. A Gąsiorowski miał coś w rodzaju palmtopa ze specjalnym oprogramowaniem, który przysłali mu ze Stanów. Nigdy się z nim nie rozstawał. Poza tym, gdy te pieniądze zaczęły gigantycznie narastać, przejęliśmy ośrodek obliczeniowy Politechniki Wrocławskiej. Zaczął pracować dla oscylatora.

Pieniądz robi pieniądz. W co inwestowaliście?

We wszystko, ale o tym za chwilę. Bo oscylator nie był jedynym „złotym strzałem” Art B.

Co jeszcze, mianowicie?

Drugim złotym strzałem była umowa z firmą Gold Star, czyli dzisiejszym LG. Ten kontrakt załatwił i podpisał Gąsiorowski. Umowa polegała na tym, że będzie on kupował w częściach telewizory i montował je w Polsce. Potrzebnych na ten interes było 10 milionów dolarów. Trzeba jednak było kredytu bankowego i gwarancji na te 10 milionów. Pojechałem z Lucjanem do warszawskiego banku PKO i złożyłem wniosek kredytowy na 1,2 miliona „zielonych” na pierwszą transzę. Bankiem pośredniczącym w transakcji był Leumi Bank z Izraela. Bagsik z Gąsiorowskim pojechali więc do Izraela i założyli lokatę na 1,2 miliona a bank wystawił gwarancje na... 12 milionów dolarów. I za chwile zaczęły przyjeżdżać telewizory w siedmiu częściach, które skręcała jakaś spółdzielni inwalidów w Wałbrzychu.

A inne „deale"?

Przejmowaliśmy wszystko, co się dało. Uruchamialiśmy sklepy całodobowe, padnięte zakłady przemysłowe, hurtownie, stacje benzynowe, fabryki mebli, linie lotnicze. Wykupiliśmy na przykład całą produkcję traktorów z upadającego Ursusa do końca 1991 roku, które miały iść na eksport do Afryki. Mieliśmy własną flotę powietrzną: „Wilgi” i awionetki mieliśmy do dyspozycji z transportu sanitarnego, posiadaliśmy też własny czeski turbolet na osiemnaście miejsc. Uruchomiliśmy linię lotniczą między Wrocławiem a Frankfurtem.

Co zgubiło Bagsika i Gąsiorowskiego?

Oni mieli naturę do obracania dużymi pieniędzmi. Mam wrażenie, że wykończyły ich służby. Chyba zarabiali za dużo i za szybko. Poza tym proszę pamiętać o słowach Lecha Wałęsy, który obiecywał, że Bagsika puści w skarpetkach

Mieli swoje kaprysy?

Nie wiem, czy to kaprysy, bo stać ich było na wszystko. Ale na przykład na jedną z imprez, którą robił „Bags” specjalnie przyjechał Cliff Richard, sam to załatwiałem, podobnie jak występ wrocławskiego kabaretu "Elita". On bardzo dużo inwestował w swoją posiadłość w Pęcicach, do której zjeżdżali się biznesmeni z całego świata. Miał wspaniałą kolekcję sztuki, włączał się w przedsięwzięcia artystyczne czy charytatywne.

Jak przyjęliście wiadomość o ich ucieczce za granicę?

Wieść, że uciekli przez Niemcy do Izraela była wielkim szokiem. Pamiętam, jak opowiadali, że przez dwa-trzy dni „Bags” szalał na telefonach, bo w Niemczech gdzieś zaginęła jego żona Magda z trójką dzieci, myląc motele. W Izraelu zamieszkali w willach niedaleko Tel Avivu i Hajfy. Miejscowość nazywała się Herzlija

Po co Bogusław Bagsik wracał do Polski?

Bagsik został ujęty w Zurychu. Zresztą jego wpadka w Zurychu też była związana z żoną i dziećmi. Mówiło, że wróciła do Polski a „Bags” bardzo kochał te dzieci. Miał ich wówczas już sześcioro. Mówiło się też, że miał układ z Gąsiorowskim, że jeden z ich się podstawi, żeby zamknąć całą sprawę. Poza tym mieli problemy z akcjami firmy paliwowej PAZ w Tel Avivie, które kupili za 70 milionów dolarów i obawiali się, że adwokaci dosłownie ich zjedzą.

Ile pan zarabiał w Art B?

Na dzisiejsze pieniądze mniej więcej trzy średnie krajowe miesięcznie plus premie.

Czemu pan odszedł z firmy?

Bo zacząłem prowadzić w holdingu Art B, jako współwłaściciel, swoją firmę. Zajmowałem się wówczas handlem materiałami budowlanymi i aranżacją wnętrz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Tarnów. Tarnowski wątek w aferze Art B. Tak robiło się fortuny w latach 90. - Gazeta Krakowska

Wróć na tarnow.naszemiasto.pl Nasze Miasto