Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wywiad z Adamem Baumannem, aktorem Teatru Śląskiego

Redakcja
FOT. ARKADIUSZ ŁAWRYWIANIEC
Z Adamem Baumannem, aktorem Teatru Śląskiego w Katowicach, o tym, co czuje człowiek w obliczu świadomości utraty życia, o odzyskanej mądrości i rzucaniu palenia po 42 latach życia z nałogiem rozmawia Henryka Wach-Malicka

Ile razy "umierał" pan na scenie?
Nie liczyłem, parę razy na pewno. W moim ukochanym przedstawieniu, w "Amadeuszu" Petera Shaffera, umarłem zresztą tylko trochę, bo Salieriemu samobójstwo się nie udało i dokonał żywota w przytułku. Ze słynną kwestią: "Miernoty całego świata, rozgrzeszam was" na ustach.

Życie jednak to nie teatr; w życiu umierał pan trzy razy...
Za to w ciągu jednej doby...

Ale Bogu dzięki, też się panu nie udało. Siedzimy, rozmawiamy, właśnie skończył pan próbę do inscenizacji "Dziadów". Pamięta pan tamten dzień, kiedy świat nagle ściemniał przed oczami?
Pamiętam, dzień był piękny, słoneczny. 22 września 2009 roku. Ale udawał 1 maja, bo to było na planie filmu Rafała Kapelińskiego (pod roboczym tytułem "Konfident") i kręciliśmy akcję dziejącą się wiosną. Kamery stanęły w centrum Ciechocinka, czułem się świetnie. Pomyślałem nawet, że skoro bez specjalnych zgrzytów w organizmie skończyłem sześćdziesiątkę, to już pewnie dalej będę zdrowy i Narodowy Fundusz Zdrowia nie wyda na mnie dodatkowej kasy. Ale się pomyliłem. Opatrzność napomniała mnie w tym Ciechocinku właśnie, daleko od domu.

Co się właściwie stało?
Zatrzymanie krążenia. Takie "stop" i przestajesz funkcjonować. Tylko ciemność i spokój. W moim przypadku cios przyszedł nagle, bez wcześniejszych oznak. No, kilkanaście sekund przed nieszczęściem pojawiły mi się przed oczami jakieś ciemne punkciki. Miałem przerwę w zdjęciach, poszedłem sobie zapalić papieroska, połazić po uliczkach. Potem wróciłem, żeby przysiąść w kawiarnianym ogródku i wtedy pojawiły się te mroczki... Siedzący obok kuracjusz domyślił się, że coś jest "nie halo" i wszczął alarm. Akcji "ratowanie Baumanna" nie pamiętam. Dopiero zabiegi w karetce, w drodze do szpitala w Aleksandrowie Kujawskim. A tam krążenie wysiadło mi po raz drugi. Zdążyłem tylko usłyszeć głos lekarki "zatrzymał się!". Tym razem byłem już świadomy, że chyba "odjeżdżam". Nawet ją o tym uprzedziłem.

Bał się pan?
Bałem się na moment przed utratą świadomości, potem czułem już tylko ciepło i niebywały spokój, ogromną ulgę. Nie, światełka w tunelu nie widziałem. Ogarnęło mnie natomiast coś, co nazwałbym najwyższym stopniem błogości. Stan nie do opisania. Strach powrócił, gdy otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą pochylone twarze. Tylko, że to były inne twarze niż te po pierwszej reanimacji, bo to działo się przecież już w szpitalu, a nie w karetce! Szczerze mówiąc, zgłupiałem. W końcu pomyślałem, że to mi się śni, i że to jest cholernie nieprzyjemny sen. Zastanawiające, ale w ciągu kilkunastu godzin, w których czepiałem się życia, myśl o śnie nawiedzała mnie wręcz uporczywie.

Trzecim przystankiem w tej pana zdumiewającej podróży tam i z powrotem był już oddział kardiologiczny szpitala we Włocławku...
... i tam trzeci raz zatrzymało mi się krążenie. Ale nie pamiętam, czy tym razem poinformowałem personel, że znowu zamierzam odjechać. W każdym razie do życia przywrócił mnie silny ból w okolicach mostka. Ale to nie był zawał, jak sobie wykombinowałem, tylko uderzenie splecionych ratowniczych dłoni.

Chłop musiał być na schwał.
Nie, to była... młoda pielęgniarka. Ale cios miała rzeczywiście popisowy. Ze trzy dni mnie bolało. Miałem zresztą czas o tym myśleć, bo po wszczepieniu stymulatora leżałem przez kilka dni, gapiąc się w sufit. Tylko oczami mogłem ruszać.

Zastanawia mnie, że mówi pan o tych swoich "odjazdach" z takim poczuciem humoru.
Bo ja nie myślę o tym, że umierałem, tylko o tym, że nie umarłem. Kolosalna różnica w nastawieniu psychicznym. Jestem wierzący i uznałem, że Opatrzność, zostawiając mnie wśród żywych miała w tym wyraźny cel.

Na przykład?
Na przykład w ciągu kilku sekund wymazałem z mózgu słowa "nikotyna" i "przyjemność palenia papierosa". A paliłem ponad 42 lata, i ponad paczkę dziennie. Nie mam w sobie gorliwości neofity, ale od czasu do czasu tłumaczę palącym kolegom, żeby się opamiętali i rzucili nałóg. Czytelników też namawiam i po to jest ten wywiad, żebym na swoim przykładzie udowodnił: można żyć mądrzej, można ograniczać stres (ja ograniczam!), rzucić palenie i popracować nad złagodzeniem charakteru.

Ale pracy w teatrze pan nie rzucił.
Bo nie musiałem, mądrzej tylko gospodaruję czasem i energią. Wolno mi też prowadzić samochód i pić czerwone wino. Pod warunkiem, że będę się systematycznie badał.

I tak nieźle nas pan wystraszył, gdy parę miesięcy temu zasłabł pan na Kongresie Kultury Województwa Śląskiego.
Nie zasłabłem, to doszła do głosu czysta technika. Po prostu w szybie Wilson w Katowicach, gdzie odbywały się obrady, z 500 ludzi miało włączone telefony komórkowe, wytworzyło się jakieś pole, rozrusznikowi coś się pomyliło i tyle. Natychmiast po wyjściu z pomieszczenia odzyskałem wigor, a stymulator prawidłowe działanie. Jako aktor mógłbym powiedzieć: "Ale miałem dobrą scenę", wolę jednak nie powtarzać takiego sukcesu. Bo jako człowiek na baterie znam nie tylko swoje możliwości, ale i ograniczenia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto