Anna Dereszowska, dziewczyna z Mikołowa [ZDJĘCIA]
Czy Mikołów bardzo się zmienił od tamtego czasu? Poza tym, że zmienił się rynek i główna ulica, to nie bardzo - mówi. - I dobrze, bo ja lubię Mikołów taki, jaki był. To była raczej taka zamożna "sypialnia" Katowic. Ładnie położona, wokół sporo zielonych terenów. I zawsze było tu co robić - podkreśla aktorka. Na przykład liczyć schody, jedno z najbardziej charakterystycznych miejsc, dzięki którym dochodziło się na ulicę św. Wojciecha. Znajdowały się tu jeszcze przed odnową rynku, ale w czasie remontu zlikwidowano je na rzecz pochyłego zjazdu. - Pamiętam, że nie tylko liczyłam te schodki, ale też zastanawiałam się, czy na każdym stopniu należy zrobić dwa kroki czy wchodzić po jednym - przywołuje wspomnienia z dzieciństwa. Kierujemy się w stronę kościoła św. Wojciecha na ulicy Wyszyńskiego. Niestety, jest zamknięty. - Na msze zwykle chodziło się do nowego kościoła, a tu tylko przy wyjątkowych okazjach. W środku dość ciemny, zawsze było w nim coś niepokojącego. Ten mrok działał na wyobraźnię małego dziecka - stwierdza Ania. Ważnymi miejscami dla Ani Dereszowskiej są mikołowskie szpitale. W jednym jako lekarz ginekolog pracował jej tata. W tym szpitalu urodziła się Ania, jej brat Andrzej i Lenka. W drugim, szpitalu św. Józefa, pracowała mama. Zmarła na raka, gdy Ania miała 9 lat. Szpitale kojarzą się aktorce jako miejsca, gdzie chodziła odwiedzać rodziców. Ale też zdarzało się jej z nich korzystać. - Jedno ze szpitalnych skojarzeń to izba przyjęć. Zdarzały mi się różne szycia: kolana, obu rąk, były też złamane dwa palce, z którymi pojechałam zresztą na narty - wylicza.