Podobnie i z śląskim westernie. Zagrały w nim bojszowskie konie. Konie tak jak aktorzy, nie żadne tam rasowe, ale proste, swojskie, robocze. Do tej pory nikt im słowa nie poświęcał w gazetach, chyba że coś nie dej Boże "spochały" i reżyser to akurat spomnioł przy wywiadzie.
Takich mrożących krew opowieści pan Józef Kłyk ma bez liku. Ale tym razem postanowił opowiedzieć nam o oporządzaniu koni - w tym mieściła się też troska właścicieli tych zwierząt o podkowy, bo niewłaściwie okuty koń, zaniedbany, mógł okuleć. A bez solidnej, kowalskiej roboty, konie na planie filmowym by się nie pojawiły. Żaden chłop [ani nawet baba] nie wypuścił źle podkutego konia z placu. Tak więc historia śląskiego westernu wiąże się, paradoksalnie, z historią bojszowskich kuźni.
Teraz kuźni w Bojszowach nie uświadczysz, kowali podkuwaczy też już nie. Ale - jak usłyszycie - potomkowie tychże pomagają w rekonstrukcji wielu filmowych rekwizytów np. dyliżansów, armat. Potrafią, jak zapewnia twórca śląskiego westernu, zrobić wszystko, . Młotem też "machają", tyle że bardziej artystycznie...
Poniżej wypowiedź pana Józefa wraz z prezentacją obrazu nowobojszowskiej kuźni, do której jeździł jeszcze z ojcem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?