Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Dla muzyki, dla ludzi" - recenzja z festiwalu Tauron Nowa Muzyka 2013

REDAKCJA portalu
REDAKCJA portalu
Przeczytajcie obszerną relację Katarzyny Jonkowskiej z ...
Przeczytajcie obszerną relację Katarzyny Jonkowskiej z ... Piotr Kalsztyn
Przeczytajcie obszerną relację Katarzyny Jonkowskiej z festiwalu, który w weekend odbył się w Katowicach.

Zacznę od tego, że znawca muzyki electro ze mnie żaden. Połowy wykonawców z line-upa Taorona nie znałam, a drugą jedynie „ze słyszenia”. Jestem za to miłośnikiem festiwali, muzyki w ogóle i kolekcjonerem pozytywnych wspomnień. Miniona edycja festiwalu Tauron Nowa Muzyka zdecydowanie do takich należy. 

Zestawienie dwóch skrajnych zespołów.

Koncert otwarcia, który miała miejsce w starej lokacji Taurona, w katowickim Szybie Wilson niestety mnie ominął, ale jak wspominali szczęśliwcy, którzy brali w nim udział był on „zestawieniem dwóch skrajnych zespołów”, powiedział mi Piotr, którego spotkałam w piątek, kiedy szłam rozpocząć moją podróż po dźwiękach ósmej edycji Taurona. W opowieściach tych, którzy byli i usłyszeli, Vladislav Delay, Fin, oczarowywał dźwiękami, pozostając w cieniu muzyki przez ponad połowę koncertu. Zaś kanadyjskie trio, z Polakiem w składzie, rozbujało publikę, co doskonale przełożyło się na muzyczną ucztę jaka czekała wszystkich na Muchowcu w Katowicach.

Zobaczcie zdjęcia z piątku.

Moje lapidarne tauronowe dzienniki można podzielić tematycznie na te towarzyskie i te muzyczne. Swoje festiwalowe wojaże rozpoczęłam w piątek. Nie pojawiłam się też punktualnie. Kiedy przechodziłam przez bramki, na głównej scenie rozbrzmiewał czarujący damski głos, który towarzyszył wiedeńskiemu duetowi Tosca. Zatrzymałam się na moment, ale nogi tak bardzo nie umiały ustać w miejscu, i to nie z nadmiaru cudnych dźwięków, ale ciekawości, co kryje się w innych namiotach, które o tej porze spowił już mrok, że musiałam ruszyć dalej, zaspokajając potrzebę eksploracji nowych muzycznych platform.

Wir towarzyski.

Zaczęłam się przechadzać między scenami i choć na każdej było coś ciekawego, ja głodna wrażeń nie mogłam ustać w miejscu. Ponadto rozpoczął się wir towarzyski. Na swojej drodze spotykałam ludzi przeróżnych, najbardziej cieszyli mnie starzy znajomi, którzy rokrocznie odwiedzają Taurona. Mimo tego, że mieszkają w pobliskich miastach postanowili, na czas festiwalu zatrzymać się na polu namiotowym. Oprócz tego, że było tam za mało pryszniców, mówili, że atmosfera jest rewelacyjna , miejsca w sam raz, a i z ochroniarzami da się dogadać. Nic tylko rozbijać namiot i cieszyć się festiwalowym klimatem.  

Desant przez płot.

Błądząc po omacku, zauważyłam śmiałków, którzy festiwal... „zdesantowali”, czyli wpadli przez płot. Jedni wpadali... prosto w ramiona czujnych ochroniarzy z Fosy, a inni niczym szpiedzy z krainy Deszczowców szybko wtapiali się w tłum. Jednym z takich szczęśliwców był Mateusz, który zgadną mnie „czy to już? Czy już mu się udało?”. Udało się, więc z radości zapaliliśmy papierosa i spędziliśmy kilka minut na... nauce jazdy na freeline. Nie pytajcie co to, zajrzyjcie na youtube, tam filmików prezentujących ten dziwny, lecz ekscytujący styl jazdy, jest naprawdę wiele. Choć Mateusz zapewnił mnie, że 40.minut wystarczy bym zaczęła płynnie wykonywać ruchy. Ja znając swoje motoryczne umiejętności nie pojęłam się próby zjazdu z górki. Ba! Ledwo co na „tym” potrafiłam ustać. Choć zaciekawiona, podziękowałam za lekcję i oddaliłam się w sobie tylko znanym kierunku. A właściwie podążałam za zapachami, bo brzuch zaczął się dopominać swojej festiwalowej porcji jedzenia. Jak to na Muchowcu, wybór w strefie gastro był spory. Ja i mój brzuch spędziliśmy kolejnych kilka minut na podejmowaniu wyboru. A wybierać było z czego. Kuchnia śląska, kuchnia czeska, tajska... naleśniki, frytki, zupy i pierogi. Wszystko pobudzało kubki smakowe, a wybrać można było jedno! Tym razem padło na tajskie jedzenie! Kubki nie tyle były pobudzone, co... przepalone. Ostrości stało się zadość. Na szczęście było czym gasić pragnienie. Kolorowe oranżady, napoje energetyczne i poczciwe piwo nie kończyło się nigdy. A kolejki to rosły to malały. 

Błądząc od sceny do sceny, bawiąc się wyśmienicie w gronie najlepszych, czyli tych, którzy po prostu tam byli, o pierwszej wystartowaliśmy na Amona Tobina. I to od niego zaczęła się moja muzyczna część tauronowej podróży. Amon dał popis sztuki dj'skiej, a jego set porwał mnie od pierwszej minuty. Z resztą nie tylko mnie! Wszyscy licznie zgromadzeni bujali i skakali, żywo reagując na to co podawał im na srebrnym półmisku muzyki jeden z najbardziej znanych i szanowanych dj'ów. Na Amonie skończył się mój pierwszy etap Festiwalu Nowa Muzyka, lecz już wtedy widząc ucieszone twarze jego publiczności, wiedziałam, że następny dzień należy do mnie. Nim dotarłam do domu, dokładnie przestudiowałam sobotniego line-upa i kładąc głowę na poduszce wiedziałam już, gdzie zacznie, a gdzie skończy mój kolejny, festiwalowy dzień. 

Najjaśniejszym punktem sobotnich wojaży był niewątpliwie Moderat. Ale zacznijmy od początku...

Muzyczna sobota.

Jak powszechnie wiadomo sceny na Tauronie były cztery... Main Stage, Wigwam, Red Bull Music Academy Stage i Showcase Tent, który w piątek cieszył się niezwykłą popularnością. Sobotę rozpoczęłam sennym, lecz idealnie pobudzającym zaspane zmysły koncertem brytyjskiego artysty Sohn. Był to idealny start w pełną, jak się miało okazać, żywych dźwięków sobotnią noc. Sohn zahipnotyzował nas i Wigwam opuściliśmy zaraz po tym jak wybrzmiała ostatnia nuta. Chwilę potem tupaliśmy już pod sceną Red Bulla na której rozgrzewał nas Matias Aguayo & Mostro z Chile. Uchachani i pobudzeni zatrzymaliśmy się na powrót w Wigwamie, gdyż słabość do żywych instrumentów nie pozwoliła mi, przejść obojętnie obok sceny na której rozstawiono już fortepian, smyki, bębny i kontrabas. G. Schwellenbach, oprócz tego, że zaserwował kawał dobrej, instrumentalnej muzyki na poziomie, to jeszcze nie omieszkał opowiedzieć publice kilka niekrótkich historii, specyficznie puentując każdą z nich, co bawiło zebraną i ciekawą kolejnych utworów publikę. 

Moderat zdradzony.

Koncert ten świetnie wprowadził mnie w następny obowiązkowy punkt mojego sobotniego programu czyli Brandt Bauer Frick Ensemble. Jeśli powiem, że koncert ten sprawił mi największą frajdę to zdradzę trochę Moderat, ale tak właśnie było. Przyznaję, serce moje należy do żywych instrumentów. Połączenie mnogości instrumentów z elektronicznym bitem wymaga nie tylko fantazji, ale także niebywałego słuchu muzycznego. Stałam oczarowana, a wyświetlana w tle relacja na żywo, była montowana idealnie do dźwięku, co dodatkowo zwiększało doznania estetyczne. Żywe dźwięki i elektroniczne sample podbiły moje serca. Teraz mogło być już tylko lepiej. I tak się też stało. Czekając na Moderat, w moje uszy wpadały różne, inne dźwięki. Spodobał mi się Deptfort, rozbawił Omar Souleyman, a i niemiecka Coma pobudziła krążenie. Wreszcie wybiła godzina zero i tłum wypełnił namiot sceny głównej na krótko przed rozpoczęciem koncertu niemieckiej grupy Moderat. Chłopaki zaczarowali nas wszystkich w sekundę! I choć płyty warto posłuchać w domu, to za żadne skarby nie doświadczyłabym tej głębi dźwięków słuchając chłopaków na domowym odsłuchu. Do tego dodać świetne wizualizacje i pozytywną energię, która skondensowała się pod namiotem sceny głównej i suma gotowa – POZYTYWNA ENERGIA MILION!!! Moderat bawił nas półtorej godziny i choć w tym czasie w Wigwamie zdążył rozpocząć swój koncert polski duet UL/KR nie sposób było wyrwać się z ramion moderatowych dźwięków. Dlatego też jako reprezentanta wysłaliśmy do Wigwamu kolegę, a sami dobujaliśmy z Moderatem do końca. Potem zahaczyliśmy jeszcze o Oszibarak, gdzie stałam raczej zagapiona w wizualizacje niż zasłuchana w dźwięki, zostawiliśmy najmocniejsze ogniwo naszej ekipy pod Showcase Tent, gdzie reprezentował nas dumnie do końca i zreferował nam odbywające się tam dantejskie sceny już w niedzielne popołudnie. 

Zobaczcie zdjęcia z soboty.

Choć kilku artystów nie doleciało, co martwiło część festiwalowiczów,  bawiłam się wyśmienicie, spotykając wspaniałych ludzi, ciesząc się muzyką i upijając radością. Tauron mnie nie zawiódł. Mam nadzieję, że Was też i spotkamy się znów za rok tu albo na innym festiwalu! 

Stay Tuned!

Katarzyna Jonkowska.

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto