Mecz GieKSy rozegrano dzień przed Wszystkim Świętymi, a kibice na pustej części "Blaszoka" ułożyli krzyż z palących się zniczy. Po pierwszej połowie wydawało się, że liderujący ŁKS Łódź otrzyma krzyż na drogę. GKS grał z rozmachem, prowadził 1:0 i wydawało się, że jest w stanie sprawić niespodziankę. Nic z tych rzeczy!
- Wróciły nasze stare grzechy - przyznał trener Wojciech Stawowy. - Nie da się wygrać meczu, grając tylko 45 minut. Obu goli ze stałych fragmentów można było uniknąć. Szkoda, że nie wystawiłem Wojciecha Szali od początku drugiej części, bo wprowadził wiele spokoju w nasze poczynania. Tego brakowało.
Fantastyczny wolej Jakuba Koseckiego (syna Romana, byłego reprezentanta Polski) doprowadził do remisu, a potem po dwóch rzutach wolnych z bocznych sektorów boiska, katowiczanie znaleźli się na łopatkach. Trzy ciosy padły między 49 a 58 minutą!
- Trzeciego gola biorę na siebie, nie ma co kryć, że popełniłem błąd - mówił zmartwiony bramkarz Maciej Wierzbicki. - Przy drugiej bramce było ogromne zamieszanie, choć w sumie też mogłem się lepiej zachować - dodał.
- Początek drugiej połowy, to była z naszej strony profanacja futbolu - złościł się strzelec honorowej bramki dla GKS-u, Janusz Dziedzic.
- Mieliśmy szczęście, że oglądaliśmy transmisje z meczów GKS-u. Dzięki temu wiedzieliśmy, że katowicki zespół popełnia błędy. W szatni padły ostre słowa, które przyniosły oczekiwany efekt - oceniał trener gości Andrzej Pyrdoł.
GKS Katowice - ŁKS Łódź 1:3 (1:0)
1:0 Janusz Dziedzic (13), 1:1 Jakub Kosecki (49), 1:2 Bartosz Romańczuk (53-wolny), 1:3 Krzysztof Mączyński (58-wolny).
Żółte kartki - GKS Katowice: Grzegorz Goncerz. ŁKS Łódź: Marcin Smoliński, Bartosz Romańczuk, Dariusz Kłus.
Sędzia: Mariusz Złotek (Stalow Wola).
Widzów 4000.
Sensacyjny ruch Łukasza Piszczka
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?