Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łyżwy, biżuteria, Sonja i kasiarze. Historia najsłynniejszej kradzieży na Śląsku

Grażyna Kuźnik
Łyżwiarka światowej sławy podczas występów w Katowicach traci ogromnej wartości naszyjnik. W pogoń za złodziejami rusza śląska policja wojewódzka. Brawurowo odnajduje bezcenne klejnoty. Honor miasta został uratowany. To nie scenariusz filmowy, ale prawdziwa historia, którą pamiętają już tylko nieliczni. Pisze o niej Grażyna Kuźnik

Tam, gdzie dzisiaj w Katowicach powstaje wielka akademicka biblioteka, przed wojną zbudowano obiekt, który też był dumą stolicy województwa śląskiego. Torkat, pierwsze w Polsce sztuczne lodowisko, gościło najsłynniejszych łyżwiarzy. Przyjeżdżały tu amerykańskie rewie na lodzie, drużyny hokeistów z całego świata i olimpijczycy.
80 lat temu Torkat zaszczyciła sama Sonja Henie, najjaśniejsza z gwiazd łyżwiarstwa figurowego. Katowicom bardzo zależało na godnym przyjęciu takiego gościa. Służby porządkowe i policję postawiono w stan najwyższej gotowości. Torkat oblegały tłumy.

- O wizycie Sonji Henie opowiadał mi ojciec, który w tym czasie był policjantem województwa śląskiego - wspomina katowiczanin Rudolf Zimmer.
- Ta policja różniła się od państwowej. Była na europejskim poziomie, świetnie wyszkolona, również pod względem współpracy z Interpolem. Interpol prowadził w Katowicach specjalne szkolenia dla śląskich policjantów. Szybko się okazało, jak bardzo jest to przydatne.

To Sonja Henie pierwsza włożyła króciutką spódniczkę, którą noszą teraz wszystkie tancerki na lodzie. Pierwsza też wprowadziła modę na białe łyżwy dla kobiet. Ale przede wszystkim to dzięki niej na lodzie pojawił się balet. Tańca uczyła ją przecież Tamara Karsawina, sławna rosyjska primabalerina.

W 1931 roku, gdy występowała w Katowicach, Sonja była najmłodszą w historii łyżwiarstwa mistrzynią olimpijską; wkrótce na olimpiadach w 1932 i 1936 roku zdobędzie kolejne medale. Jej taniec zachwycał, stała się szybko najbogatszą łyżwiarką na świecie, a później gwiazdą filmową. Sonja Henie odwiedziła Katowice zapewne przy okazji jednej z częstych wizyt w Niemczech. Polska publiczność nie wiedziała, że Sonja ma słabość do Adolfa Hitlera. Znała go osobiście, jadała z nim obiady.

Mistrzyni pozwoliła sobie nawet na publiczne hitlerowskie pozdrowienie oraz na wspólne fotografie z wodzem. Hitler klęczał przed nią w podziwie. Dopiero po wojnie Sonja wyparła się wszelkich sympatii do nazizmu.

To sprawa śledczych

W 1931 roku Sonja Henie miała 20 lat, była pucułowatą blondynką. Na łyżwach jeździła od zawsze, już jako jedenastolatka wzięła udział w olimpiadzie. Otaczała się luksusem, woziła ze sobą bardzo cenną, oryginalną biżuterię. Do Katowic też zabrała kolię, podobno brylantową, ale być może z ulubionych wielkich pereł.
Do wizyty gwiazdy przygotował się także starannie śląski światek przestępczy.

- Katowice przed wojną nie były szczególnie niebezpiecznym miastem, jeśli nie brać pod uwagę konfliktów politycznych - mówi Grzegorz Grześkowiak, autor prac poświęconych śląskiej policji wojewódzkiej. - Przestępstwa były typowe dla miast nadgranicznych, czyli dominował przemyt.

Sławą cieszyli się śląscy kasiarze, którzy znali doskonałe metody dobierania się do bankowych skarbców. Ale i finansiści nie byli tu bez skazy, głośnym echem odbiła się afera związana z dwoma niemieckimi bankami, które brały udział w oszustwach na wielką skalę.

- Badając historię śląskiej policji, natknąłem się na historię skradzionej kolii Sonji Henie, ale nikt już nie znał szczegółów tej sprawy - przyznaje Grześkowiak.
Ze strzępków różnych informacji można przypuszczać, że kolia łyżwiarki mogła zostać skradziona z sejfu hotelowego przez międzynarodową szajkę. Miejscowym kasiarzom żaden sejf nie był obcy.

- Łup natychmiast ruszał za granicę. Ale śląska policja świetnie znała drogi takiego przemytu - dodaje Zimmer. - Ojciec opowiadał mi historię kradzieży ze sklepu kosztownej wtedy maszyny do pisania. Została odzyskana tego samego dnia. Na dworcu policjanci zwracali uwagę na podejrzane osoby. Byli w tym bezkonkurencyjni.

Zdaniem Zimmera, sprawą naszyjnika Henie zajął się wydział śledczy, który był śmietanką śląskiej policji. Utworzono przy nim nowoczesne laboratorium. Świetna była także jego baza informacyjno-pościgowa. Katowiczanin posiada jedyny chyba ocalały emblemat tego wydziału.
- Kolia to była sprawa prestiżowa, miała duże znaczenie dla opinii o autonomicznym województwie - mówi Zimmer. - Śledczy pewnie korzystali z bardzo dobrze zorganizowanej siatki informatorów, między innymi w półświatku, co dawało doskonałe efekty.
Naszyjnik wrócił do sejfu

O śląskiej policji przypomniała niedawno dokumentalistka Aleksandra Fudali. Nakręciła film "Śląski posterunek", emitowany w grudniu przez TVP Katowice.
- Ale nie udało mi się odtworzyć pełnej historii kradzieży naszyjnika Sonji Henie - przyznaje autorka. - Pozostało już bardzo niewielu żyjących przedwojennych policjantów. Ta sprawa jednak przewija się w rozmowach rodzin policjantów.

Syn Władysława Zimmera cieszy się, że kończy się milczenie o przedwojennej śląskiej policji, która trochę różniła się od państwowej. Jego zdaniem przede wszystkim bardzo wysokimi wymaganiami wobec kandydatów.

- Musieli być wysportowani, sprawni, inteligentni i wysocy - opowiada. - Mój ojciec był bardzo przystojnym mężczyzną, mama bardzo go kochała. Ale na ślub z nim czekała siedem lat, bo tak życzyli sobie przełożeni. Policjant śląski musiał mieć zgodę swojego szefa na małżeństwo, które powinno być przykładne. Dlatego sprawdzano siłę uczucia, ale i zamożność panny młodej. Babcia wspominała, że kiedyś przyszli do niej przedstawiciele policji sprawdzać, czy narzeczona czasem nie jest biedna. Wtedy pokazała im książeczkę oszczędnościową z pokaźnym wkładem i bogatą wyprawę. Zasalutowali i poszli.

Zimmer wspomina też, że na świadectwie szkoleń ojca był między innymi przedmiot "gry i zabawy". Wbrew pozorom, nie był wcale łatwy. Mogło się zdarzyć, że policjant będzie pracował w różnych sytuacjach i środowiskach, dlatego musiał się dopasować. Uczono więc policjantów gry m.in. w brydża, skata, a także w bilard. Policjant śląski znał też kroki wszystkich tańców. Musiał znać zasady bon tonu w różnych kręgach. Gdy prowadził śledztwo, każda umiejętność mogła mu się przydać.

Było też oczywiste, że policjanci szkolili się w sztukach walki. Władysław Zimmer znał nawet techniki walk japońskich. - Tak świetne wyszkolenie przynosiło efekty. Odzyskanie naszyjnika Sonji Henie to był wielki triumf i dobrze, że wspominając śląskich policjantów mówimy nie tylko o martyrologii, choć ich los w czasie wojny był tragiczny - uważa Zimmer.

Po wybuchu II wojny światowej śląskie jednostki policyjne włączyły się do walk z najeźdźcą. We wrześniu 1939 roku tysiące śląskich funkcjonariuszy trafiło do obozu w Ostaszkowie, a stamtąd do katowni w Twerze, gdzie zostali zamordowani strzałem w tył głowy.

- Znamy ich ostatnią drogę, ale o ich codziennej pracy wiemy niewiele. A najmniej o ich sukcesach w ściganiu przestępców kryminalnych. Ta działalność to nawet nie jest biała plama, ale czarna dziura - zaznacza Zimmer.

Naszyjnik Sonji Henie przekroczył polską granicę, jednak śląska policja miała dobry trop. Z pomocą Interpolu, który nazywał się wtedy Międzynarodowa Komisja Policji Kryminalnych, udało się nie tylko schwytać sprawców, ale też odzyskać kolię. Cała akcja trwała krótko, bo łyżwiarka bawiła w Katowicach tylko kilka dni.
- Ojciec był oszczędny w szczegółach, nie opowiadał zbyt wiele o metodach pracy policji. Ja też tego nie drążyłem. Kim byli złodzieje? - zastanawia się Zimmer. - Mogę sądzić z różnych strzępków wiedzy, że byli Polakami, ale nie pochodzili z Katowic. Tutaj tylko, jak Sonja Henie, przyjechali na gościnne występy.

Mistrzyni nigdy więcej nie odwiedziła Katowic, chociaż nie miała przecież powodów do narzekań. Akcja śląskich policjantów sprawiła, że olśniewająca kolia znowu mogła zdobić królową lodu.

- Żałuję, że nie mam dostępu do archiwów śląskiej policji wojewódzkiej, materiałów dotyczących śledztw, ich tajemnic - mówi Grześkowiak. - To jest ogromnie ciekawe, ale niedostępne. Dokumenty wywiozła Armia Czerwona, są we Lwowie i na Łubiance w Moskwie. Na razie nie mam nadziei, że ujrzą światło dzienne.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto