Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ożywiony świat Bruegla w filmie "Młyn i krzyż"

Henryka Wach-Malicka
Film "Młyn i krzyż" można będzie obejrzeć między innymi w katowickim kinie Kosmos.
Film "Młyn i krzyż" można będzie obejrzeć między innymi w katowickim kinie Kosmos. fot. ITI Cinema.
Dla jednych oglądanie najnowszego filmu Lecha Majewskiego to przygoda intelektualna i artystyczna.

U innych budzi on zdumienie, że współczesne technologie tak fenomenalnie służą wielkiej sztuce. Ale najwięcej jest widzów, którzy podziwiają "Młyn i krzyż" za jedno i drugie. Bo ten film przełamuje realizacyjne bariery. A jeszcze bardziej podważa obiegowe stereotypy, wedle których efekty specjalne zarezerwowane są wyłącznie dla filmów rozrywkowych.

Flandria uciśniona

"Młyn i krzyż" na pewno filmem rozrywkowym nie jest. Tak naprawdę to film "osobny", wyjątkowy i chyba niemożliwy do naśladowania. A przecież trzyma widzów w napięciu nie tylko zwalającą z nóg kompozycją i urodą plastyczną poszczególnych sekwencji.

Reklamowe zwiastuny, nazywające "Młyn i krzyż" ożywianiem obrazu Petera Bruegla "Droga na Kalwarię" (znanym też jako "Droga krzyżowa") nie przesadzają. Reżyser faktycznie ożywia to płótno, wiążąc poszczególne postacie i sytuacje w spójną opowieść. Rozgrywa się ona w XVI-wiecznej Flandrii, rządzonej w tym czasie przez króla Hiszpanii. W maleńkiej wsi, na poły baśniowej, na poły realistycznej, hiszpańscy siepacze pojawiają się znienacka, zawsze niosąc śmierć. Bo hiszpańskie rządy we Flandrii miały polityczny, ale i religijny charakter, a starcie protestantyzmu z katolicyzmem okupione było krwią wielu ofiar.

W filmie, który jest nie tylko ożywieniem obrazu Bruegla, ale też tropieniem ukrytych w nim symboli i aluzji, Lech Majewski ze współscenarzystą Michaelem Francisem Gibsonem, nakładają więc na realistyczną narrację z życia wsi ewangeliczny motyw Marii szukającej sensu śmierci swojego Syna.

Sukces na starcie

Obraz Lecha Majewskiego, nieomal na pniu, kupili już dystrybutorzy wielu krajów. Przed polską premierą entuzjastycznie przyjęli go widzowie w Goeteborgu i Berlinie. I w paryskim Luwrze. Uznano bowiem, że film o takim poziomie artystycznym pasuje do świątyni muzealnictwa jak żaden inny. Z drugiej strony, jeden z pierwszych pokazów odbył się na prestiżowym amerykańskim festiwalu kina niezależnego Sundance. I to w kategorii "Nowe granice", gdzie po ostrej selekcji trafiają tylko obrazy "wykraczające poza tradycyjne granice estetyki w kinie i zwyczajową strukturę narracji".

Nowoczesna technologia rzeczywiście nadała filmowi wieloznaczności i głębi, tej ostatniej w dosłownym znaczeniu. Płaskie z natury płótno obrazu, i równie przecież płaski ekran kinowy, zamieniają się niemal w trójwymiarową przestrzeń. Zastosowana przez Majewskiego, i sztab jego pomocników, generacja komputerowa oraz technologia 3D dodały postaciom i pejzażom życia.

Takie rzeczy już jednak widzieliśmy. Nowatorstwo "Młyna i krzyża" to jednak kolejny krok w przyszłość. Obraz, jaki śledzimy na ekranie, składa się z kilku różnych warstw. Pozostają one w różnych ze sobą relacjach, konfiguracjach i proporcjach. Zdarzają się momenty, że widz nie rozróżnia tego, co jest fragmentem płótna z wiedeńskiego Muzeum Historii Sztuki (laserowa kopia), co klasyczną taśmą, nakręconą w plenerach Jury Krakowsko-Częstochowskiej, co zdjęciem nowozelandzkiego nieba, a co sceną nagraną w studio i wmontowaną w plan ogólny.

Reżyser bądź ukrywa przed nami te "sztuczki", bądź ostentacyjnie podkreśla ich zastosowanie. W efekcie mamy wrażenie, że jesteśmy w kilku rzeczywistościach jednocześnie: w realności, w wirtualnym świecie obrazu i w wyobraźni artysty, której symbolem są gigantyczne skrzydła wiatraka. Tego, w którym Boski Młynarz miele nasze losy i nasze przeznaczenie.

Synteza idealna

Malarski, wizyjny, inscenizacyjny. Po premierze widzowie próbowali nazwać swoje wrażenia. Wspaniała strona plastyczna filmu pozostaje oczywiście, niejako z definicji, poza dyskusją. Te obrazy po prostu trzeba zobaczyć.

Robota Adama Sikory, najlepszego dziś bodaj polskiego reżysera obrazu, nadaje filmowi Lecha Majewskiego nie tylko piękno, ale też nastrój zagrożenia i radości skontrastowanej z oczekiwaniem nieszczęścia. Na ekranie oglądamy zbliżenia twarzy, pełnych emocji, choć postacie milczą. Bo to film prawie pozbawiony dialogów, za to z genialnie wykorzystanym dźwiękiem. Podobnie świetne są montaż, kostiumy, muzyka. Ten film jest po prostu syntezą wielu sztuk, także tych na co dzień niedocenianych przez widzów.

Przewodnikami widzów są w filmie Majewskiego znani aktorzy: Rutger Hauer (Peter Bruegel), Michael York (Jonghelinck, zleceniodawca obrazu), Charlotte Rampling (Maria), także nasi bardzo dobrze wypadający na ekranie artyści : Joanna Litwin (Marijken, żona Bruegela) i Dorota Lis (Saskia Jonghelinck).

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ożywiony świat Bruegla w filmie "Młyn i krzyż" - śląskie Nasze Miasto

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto