Za odwołaniem prezydenta Koja głosowało 28 154 osób - niewiele ponad 15 procent mieszkańców Bytomia. To jednak w zupełności wystarczyło. W myśl ustawy o referendum lokalnym, aby było ono ważne liczba głosujących musi bowiem stanowić co najmniej 60 procent liczby tych, którzy stawili się przy urnach podczas wyborów. Im zatem niższa w nich była frekwencja, tym łatwiej teraz odwołać wybranego w nich prezydenta, burmistrza, czy wójta.
Kolejna tura referendalnego serialu już w najbliższą niedzielę. Wówczas to taki test przejdzie Grażyna Dziedzic - prezydent Rudy Śląskiej i burmistrz Koziegłów Jacek Śleczka. Nie można wykluczyć, że w dalszej przyszłości swojej pozycji będzie musiał bronić Zygmunt Frankiewicz w Gliwicach, czy Wiesław Stambrowski w Lędzinach (trwa tam zbieranie podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum).
W każdym z tych przypadków z dużą dozą pewności można założyć, że do urn pójdzie więcej przeciwników obecnej ekipy aniżeli zwolenników - referendum to swoisty wniosek o wotum nieufności względem władzy, więc bardziej mobilizują się ci, którzy chcieliby ją odesłać na "zieloną trawkę". Pytanie brzmi tylko, czy w dostatecznie dużej liczbie stawią się oni przy urnach.
Sprawdziliśmy zatem jak to wygląda w Rudzie Śląskiej i Koziegłowach. W tym pierwszym przypadku, aby referendum było ważne musi w nim wziąć minimum 20 326osób, w tym drugim niezbędne minimum to 3967 mieszkańców. Przeciwnicy urzędujących władz liczą na to, że przykład Bytomia podziała mobilizująco na wszystkich niezadowolonych.
Pierwszy był Tadeusz Wrona. Czytaj na dziennikzachodni.pl
*Euro 2012 w DZ: eksperci typują wyniki meczów, wywiady z gwiazdami, strefa kibica
*Nowy podział Śląska: koniec woj. opolskiego i śląskiego, wspólne górnośląskie
Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?