Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Prawdziwi milionerzy są z Chropaczowa!

Łukasz Respondek
Stary Chropaczów to przede wszystkim kamienice z początku XX wieku
Stary Chropaczów to przede wszystkim kamienice z początku XX wieku Arkadiusz Gola, Dziennik Zachodni
Dwugodzinny spacer po Chropaczowie urządził sobie Łukasz Respondek. Odwiedził m.in. kolekturę, w której już trzykrotnie padła "szóstka". Szukał bogaczy, którzy w tej dzielnicy wygrywają w Lotto. Znalazł zupełnie coś innego.

Chropaczów oazą milionerów? Brzmi niewiarygodnie, a po spacerze po pewnej części dzielnicy - wręcz abstrakcyjnie. Ten kawałek Świętochłowic ma swoje dwa oblicza: stare i nowe. To drugie to gąszcz wieżowców i blokowisk, potocznie nazywanych sypialnią, bo ich mieszkańcy często pracują i funkcjonują społecznie poza miastem. Stara część dzielnicy to pod względem zabudowy historia regionu w pigułce. Są kamienice z początku minionego stulecia, pozostałości po kopalni "Śląsk", cegielniach i hucie "Guidotto". To stąd właśnie podobno pochodzą szczęśliwi milionerzy. Przekrój społeczny jest bardzo szeroki. Ciągle rośnie, borykająca się z ubóstwem, liczba osób uzależnionych od alkoholu. Jest też - jeszcze największa - grupa średniozamożna, która o swój byt walczy każdego dnia. Najmniejszą cześć stanowią więksi i mniejsi przedsiębiorcy.

Godzina 9.03
Poszukiwania chropaczowskich milionerów zaczynam od jednego z najważniejszych miejsc w dzielnicy. Niebieska budka przy ulicy Górnej jest już otwarta, pomału obok zbierają się ludzie. Ruch ciągły i właściwie trudno się dziwić - kilka dni wcześniej, właśnie w tym miejscu ktoś wygrał i zmienił swoje życie. Co więcej: "szóstkę" w tej kolekturze trafiono już po raz trzeci, a niektórzy stali gracze zarzekają się nawet, że czwarty. Była Wigilia. Do kolektury ustawiła się długa kolejka, bo i wygrana pierwszego stopnia była niebagatelna - 17 milionów złotych. W bożonarodzeniowym losowaniu okazało się, że to właśnie z tego miejsca został wysłany szczęśliwy kupon. Wprawdzie zwycięzca wygraną musiał podzielić się z graczem z Olsztyna, ale po odliczeniu 10-procentowego podatku i zakładu chybił-trafił, na który wydał 3 złote, zarobił dokładnie 7 887 464,60 zł.

Pani Basia Wieczorek, która szczęśliwy kupon sprzedała, nie potrafi wskazać zwycięzcy. Nie zna też poprzednich, w kolekturze pracuje dopiero od dwóch miesięcy.
- Był wtedy straszny tłok. Zielonego pojęcia nie mam, kto mógł wygrać te pieniądze - mówi. - Na brak klientów narzekać nie możemy, szczególnie ostatnio. Co czuję ? Taki komfort psychiczny, że komuś się udało. Jestem człowiekiem życzliwym, niech ma - uśmiecha się.

Niektórzy mówią, że w to przedświąteczne popołudnie pod niebieską budkę podjechało auto na chorzowskiej rejestracji. Wysiadł z niego mężczyzna, który bardzo się śpieszył. To on miał wysłać szczęśliwy kupon. Inni twierdzą z kolei, że wygrał ktoś stąd i to osoba niezamożna. Jedno jest pewne: zwycięzca bez słowa zniknął z ośmioma milionami.

Pod budką spotykam Józefa Bednarka. W "totka" gra od 35 lat. - Co bym zrobił, gdybym wygrał? Przede wszystkim nikomu ani słowa bym nie powiedział, nawet rodzinie. W tym momencie przypomniałem sobie scenę z kręconego kilka ulic dalej filmu "Benek" Roberta Glińskiego. Tytułowy bohater, gdy dostaje odprawę z kopalni, natychmiast ma obok siebie grono wiernych fanów, którzy chętnie podejmą się wydania jego pieniędzy. Myślę sobie: mądry człowiek ten zwycięzca, że się nie przyznał.

Do okienka podchodzi pan Piotr. Odbiera swoją wygraną za "trójkę". Z błyskiem w oku chowa 20 złotych do portfela.
- Wygrywam tu dosyć często. Niedawno miałem "czwórkę" - chwali się. Stefania Skomro, kolejna osoba, która wysyła kupon przyznaje. - W tej budce gram od 20 lat. Kilka razy już wygrałam mniejsze kwoty. Marzę, żeby wygrać i pojechać do Ziemi Świętej.

Godzina 9.34
Idąc w kierunku pokopalnianego komina, mijam mężczyznę, który wiezie na wózku kawałek blachy. Wchodzę między kamienice, w jedną z ulic. Przypominam sobie, że dokładnie tą drogą w filmie "Sól ziemi czarnej" Kazimierza Kutza biegli powstańcy. Kolejnego przechodnia udaje mi się zaczepić. Jest trochę "wypiwszy", na moje pytanie odpowiada: - Oczywiście. Gram, gram w "totka". Zresztą, kiedy tylko usłyszał o Lotto, na jego twarzy pojawił się uśmiech. - Tylko w "totku" nadzieja - przyznał i zniknął w bramie...

Kilkadziesiąt lat temu po dzielnicy jeździły maluchy i syrenki, wygrane w różnych loteriach. Mieszkańcy byli nauczeni stać długie godziny w kolejkach nie tylko po mięso czy nabiał, ale również po kupony na losowanie Karolinki. Bo Chropaczów to do gier szczęśliwa dzielnica. Skumulowało się w latach 90. , gdy kilka osób trafiło "szóstkę". Po dzielnicy do dziś krążą o nich legendy.

Godzina 9.53
"Bar u Andrzeja" ma trzy pomieszczenia. Dwa pierwsze są puste, bo nie można w nich palić. W ostatnim w szarej mgle papierosowego dymu można dostrzec trzy twarze. Mężczyźni piją piwo, a ten, który przedstawia się jako Reinhold, co jakiś czas dodatkowo wznosi kieliszek. Wyglądają na stałych bywalców. Chętnie opowiadają o życiu i nadziejach związanych z kolejnym losowaniem. Nie stronią też od wspomnień o osobach, które wygrały.

- Tu, panie, grają wszyscy. Są i tacy, co posyłają "totka", a potem narzekają, że nie mają na chleb - przyznaje Zdzisław, który siedzi przy oknie. - Był tu taki jeden, bardzo biedny, co węglem handlował. Kiedyś zabrakło mu na kupon 50 groszy. Poprosił syna od kolegi, aby mu pożyczył. Ten się zgodził, ale szczęśliwy los zabrał ze sobą, a gdy okazało się, że jest wygrany, kupił mu ogródek i powiedział, że może tam spać.

Kolejna wygrana padła podobno kilka tygodni później. - Ponad milion złotych. Właściciel szczęśliwego kuponu otworzył za te pieniądze bar. To były złote czasy, bo za piwo i inne trunki nie trzeba było płacić - z wyraźnym rozrzewnieniem w głosie wspomina Reinhold. - Skończyły się po trzech miesiącach, bo koledzy tak wykorzystali tego człowieka, że splajtował.

Godzina 10.31
Po wyjściu z baru, idę obok głazu, który upamiętnia powstańców. Moją uwagę zwraca mężczyzna, który odpoczywa opierając się o kamienicę. Po chwili na plecy wciąga kilkudziesięciokilowy worek z węglem, przechodzi na drugą stronę i znów robi przerwę. - Jestem na zasiłku, bo moją spółkę zamknęli w ubiegłym roku. Dobrze, że żona ma pracę - zwierza się.

Chwilę potem zaczepiam pana Janka, który do domu zmierza... z kolektury przy Górnej. Nazwiska podawać nie chce. Ma podobno problemy w spółdzielni. - Gdy wygram, będę podróżował. Zobaczę British Museum i Luwr - marzy.

Godzina 10.52
Kilka metrów dalej z sieni wychodzi mężczyzna z siekierą. Wsiada do samochodu, odjeżdża. Po chwili inny wynosi porąbane na opał meble. Wśród nich zabytkowe krzesła. W tym momencie z kamienicy naprzeciw wychodzi Krystyna Schmidt, która pracuje w ochronce, przy chropaczowskiej parafii.

- Milionerów pan tu nie znajdzie - uświadamia. Opowiada o biedzie, coraz młodszych matkach, które potrzebują pomocy, problemach z alkoholem. - W latach 60. biedni ludzie całymi rodzinami z wózkami jeździli na hałdy. Kopali węgiel, żeby mieć na jedzenie. Teraz zbierają puszki, żeby mieć na alkohol, który w tej dzielnicy leje się hektolitrami.

Wracam do auta w okropnym nastroju. Bynajmniej nie dlatego, że nie znalazłem milionerów. Chropaczów i Lipiny już dawno miały zostać zrewitalizowane. Mieszkańcy mają już dość mówienia i słuchania o biedzie. Zasługują na więcej. Na coś między wódką marki "F16" a szóstką w "totka".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto