Domyślam się, że po Terenzano zapraszają pana do "Tańca z gwiazdami", śpiewania, gotowania na ekranie, nakręcenia biografii etc.
Wiele się dzieje, to prawda, ale ja na razie nie myślę o niczym innym, jak o zawodach w Bydgoszczy (sobota, Canal+Sport, g. 18.30). Niby jestem już mistrzem świata, lecz wiem, jakie są oczekiwania i chciałbym dobrze wypaść.
Nie lubię, kiedy podczas zawodów GP doszukujemy się wzajemnej pomocy rodaków. Bo tak nie jest. Ale myślę sobie, że - jeśli nadarzy się taka szansa - to w Bydgoszczy Hampelowi pan pomoże.
Nie chciałbym mówić o tym publicznie, ale życzę Jarkowi, by zajął to drugie miejsce. By zdarzyło się wreszcie w historii naszego żużla, że dwóch Polaków zajmie dwie pierwsze lokaty. To byłaby duża sprawa.
Wy, żużlowcy, w ostatnim czasie zrobiliście krok w przód. Zaczęliście szukać rezerw nie tylko w sprzęcie, ale również w sobie. Pan ksywę "Chudy" ma od zawsze, lecz koledzy zaczęli się odchudzać i dziś przypominają skoczków narciarskich.
Potwierdzam. I te rezerwy wciąż jeszcze mamy, a wiek nie przeszkadza, lecz właśnie pomaga. Jesteśmy bardziej doświadczeni, dużo więcej wiemy, nie popełniamy więc błędów, które robią młodsi.
A optimum przychodzi po trzydziestce. Bo nadal się chce, a już wie się jak. Ucieka pan jednak od pytań o tajemnice kuchni, o dietę.
Bo to tajemnica.
A tajemnica warsztatu? W połowie 2009 roku zaczął pan współpracę z Janem Anderssonem i zaczął rządzić. Zatrudnienie Szweda było tym języczkiem u wagi?
Myślę, że na pewno tak. Nie ukrywałem tego, choć faktycznie mało się o tym mówiło. Podobnie jak o polskich mechanikach, bo nie zapominajmy, że z nimi również pracowałem. Rysiek Kowalski z Torunia, Jacek Filip - oni też mi pomagali i chciałbym, żeby również byli zapisani w historii. Wiele medali właśnie dzięki nim zdobyłem. A, proszę jeszcze wymienić Andrzeja Krawczyka.
Gdy grali Mazurka Dąbrowskiego, można było odnieść wrażenie, że specjalnie na tę okoliczność go napisali. W końcu wiózł pan złoto z ziemi włoskiej do Polski.
Do tej imprezy podszedłem ambicjonalnie z wielu powodów. Chodziło oczywiście o tytuł, lecz nie tylko. Włochy to kraj, w którym żył Jan Paweł II, a ja całą młodość byłem razem z nim. Dlatego do ostatniego biegu trzymałem koncentrację, choć tytuł miałem już pewny. I każdy kolejny turniej w Terenzano też chcę wygrać. Dla Ojca Świętego.
Jest pan mocno wierzący?
Jestem dużej wiary. Wierzę w to, co jest dla nas przeznaczone. Ja dostałem najpierw przepustkę do uprawiania sportu, a w trakcie kariery - naznaczonej wypadkami - dostawałem kolejne, sportowe życia. Doceniam to.
Do sezonu szykował się pan m.in. w Hiszpanii, z motocrossowym wicemistrzem świata. Skąd ta znajomość?
Chciałem coś zmienić, znaleźć drogę, która mnie zmotywuje. I dużo zrozumiałem, wyciągnąłem esencję z tego, co zobaczyłem. Byli tam Hiszpanie, Francuzi, Belgowie i Holendrzy, a z nimi trenowała grupa polska. M.in. Maciej Zdunek z 8-letnim synkiem, który fruwał tak samo wysoko jak ja, albo jeszcze wyżej. Tory w okolicy Barcelony były strasznie trudne, o różnych nawierzchniach. Zrozumiałem, skąd się bierze poziom przygotowania tych zawodników.
Córka Wiktoria też stanie w Bydgoszczy na podium?
Moje zwycięstwo w cyklu IMŚ dedykuję córce, całej rodzinie i mam nadzieję, iż nasze stosunki będą normalne.
Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?