Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Śląski Jazz Club czeka na ponowne odkrycie

Łukasz Malina
Łukasz Malina
- Miejsc, gdzie można coś konsumować, a czasem nawet posłuchać jazzu jest w Polsce wiele – usłyszeliśmy od prezesa najstarszego stowarzyszenia jazzowego w kraju. Ale ŚJC jest tylko jeden!

- Zwykle, gdy powstaje knajpa, właściciel zaczyna się zastanawiać, jak tych ludzi przyciągnąć i wtedy wpada na pomysł – jazz! U nas jest zupełnie odwrotnie, na pierwszym miejscu jest jazz, później konsumpcja. Nasz bar, choć całkiem dobrze zaopatrzony, jest jedynie dodatkiem do muzyki, nigdy inaczej – mówi z uśmiechem Mirek Rakowski, prezes Stowarzyszenia Śląski Jazz Club.

Witek Stech, autor zdjęć ilustrujących ten tekst, do Śląskiego Jazz Clubu wybrał się po raz pierwszy. Gliwice, plac Inwalidów Wojennych. Wchodzimy w obskurną bramę, z półmroku wyłania się sieć przewodów wentylacyjnych, szereg śmietników oraz zastygłe na każdym wolnym od kolców parapecie i gzymsie gołębie... Po lewej wysokie schody, prowadzące do drzwi, które wieńczy soczysty neon: „Śląski Jazz Club”. – Jezu! Nowy Jork... – krzyczy zachwycony Witek.

- Teraz jest pięć kontenerów, bywało tak, że stało ich dwanaście i pierwsze, od czego zaczynaliśmy naszą pracę to było rozsuwanie tych kontenerów, zamiatanie podwórka... Raz zdarzyło się nawet tak, że podczas sprzątania pokaleczyłem obie ręce i obandażowany witałem naszych gości – wspomina trudny okres reaktywacji ŚJC Rakowski.

- Wielu ludziom to stanowczo przeszkadza, a mnie zależy na każdej publice. Nie raz zapowiadając koncert, musiałem przepraszać za efekty specjalne, ale ludzie byli wyrozumiali – stwierdza prezes ŚJC. – Nieżyjący już Kuba Florek, kolega z Krakowa, wielka postać polskiego jazzu, też tutaj kiedyś przyjechał i na podobny temat żeśmy rozmawiali. No i ja mówię, że komfortu u nas nie ma, jest jak jest, no ale często bywa fajna atmosfera... A on mówi: „Mirek! Ty tutaj niczego nie zmieniaj! Takie miejsca, to są może dwa w Polsce, niczego nie zmieniaj!” – snuje wspomnienia Rakowski.

Mirek Rakowski o ŚJC

Jazzowe podziemie i korytarz do Bytomia...

Pod Śląskim Jazz Clubem znajduje się sieć skomplikowanych korytarzy, nieużywane od lat studio nagrań, salka z komputerem do obróbki dźwięku, wszystko, jak gdyby zakonserwowane i czekające na lepsze czasy. – Byliście już w Bytomiu? – pyta nas, nieco tajemniczo, pan Mirek. Po czym, zachęcony naszą dezorientacją zabiera nas w podróż labiryntem jazzowych wspomnień... – Tu mieści się moje biuro, ale służy ono także, jako garderoba dla muzyków – wyjaśnia funkcję przytulnej klitki. – W tych szafach jest dokumentacja, która zawiera zaskakujące informacje, jak choćby taką, że członkiem naszego stowarzyszenia był między innymi młodziutki Irek Dudek, któremu ŚJC współorganizował Rawę Blues! – stwierdza z satysfakcją prezes.

Dalej porywa nas w wir kolorowych plakatów. Niektóre z nich pamiętają jeszcze początki ŚJC. Na jednym z nich potwierdzenie wcześniejszych słów. Plakat z trzeciej edycji „Rawy Blues”, na którym zasłużone miejsce zajmuje logo Śląskiego Jazz Clubu.

Krętą ścieżką, po schodkach w dół, to znowu w górę, zupełnie zagubieni w naszym położeniu i orientacji kierunków, wchodzimy wraz z prezesem do niespodziewanie wyrastającej przed nami kamienicznej sieni. – Za tymi drzwiami jest już Bytom – stwierdza, mrużąc prawe oko, Rakowski. – Prezes wspominał kiedyś, że są tu też takie przejścia, w których można się przenosić w czasie, ale to tylko on je zna – dodaje z zupełną powagą Daniel Ryciak, specjalista od promocji ŚJC, prawa ręka Mirka Rakowskiego.

Po powrocie do Gliwic, siadamy w biuro-garderobie. W tle sympatyczna muzyczka, oczywiście jazz... Rakowski nie rozstaje się z nią ani na moment. – Pierwszy raz zetknąłem się z nią, gdy miałem sześć lat, a członkiem ŚJC zostałem w wieku dziewiętnastu. Musiałem udowodnić, że moja kandydatura nadaje się do członkostwa w stowarzyszeniu, do tego miałem dwóch tzw. wprowadzających oraz roczny staż – nie kończy swych wspomnień. – Dziś już tego nie praktykujemy, wystarczy napisać podanie i zapłacić składki: złotówkę za każdy miesiąc, płatne za cały rok z góry – śmieje się Rakowski.

Festiwal Jazz w Ruinach oczkiem w głowie prezesa

Lata świetności Śląskiego Jazz Clubu przypadają na poprzednią „epokę”. Zmiana ustroju okazała się dla artystów i działaczy ŚJC zbyt brutalna. – Kiedyś byliśmy potężną agencją artystyczną, o której względy zabiegali najlepsi polscy muzycy, realizowaliśmy programy dla telewizji w Katowicach, w Warszawie, współorganizowaliśmy największe festiwale w kraju: wspomnianą „Rawę”, "Jarocin", nieodżałowany „Boom Jazz”, czy nawet "Metalmanię" – wylicza Rakowski.

- Gdyby nie odwaga paru kolegów, którzy w latach 90. zdecydowali się przekształcić ŚJC w knajpę muzyczną, to pewnie nie przetrwalibyśmy. Z czasem jednak koledzy zapominali o jazzie i nadszedł czas, gdy go w ogóle tu nie grano. To był przełom wieków, przypomniałem wtedy wszystkim o naszych korzeniach, a oni w zamian za to, w 2002 roku, zrobili ze mnie prezesa – dodaje.

Obecnie Śląski Jazz Club ma przed sobą wielkie perspektywy. – Prezes stara się przyciągnąć do stowarzyszenia świeżą krew, która pomoże ziścić jego marzenia – wyjaśnia nam Daniel Ryciak. – Teraz zależy nam zwłaszcza na organizacji kolejnej edycji „Jazzu w Ruinach”, to moje oczko w głowie, mam już wiele zgłoszeń od muzyków, którzy chcieliby zagrać tego lata w Gliwicach, w tym roku będzie to festiwal rangi międzynarodowej, ale nie mogę na razie zdradzać tajemnicy – mówi Rakowski. – Przy poprzednich edycjach bardzo pomógł nam gliwicki Samorząd, który docenił naszą inicjatywę, a dzięki czemu do Gliwic powrócił wielkoformatowy jazz – dodaje.

W każdym miesiącu, w Śląskim Jazz Clubie odbywają się znakomite koncerty. Ostatnio ŚJC postanowił promować związanych z nim młodych, utalentowanych muzyków. Najbliższy koncert z cyklu „ŚJC promuje” już w czwartek, 3 kwietnia (wystąpi Bartek Pieszka Quartet). Kolejny cykl koncertów to „Czwartek jazzowy z gwiazdą” i tu w najbliższym czasie będzie można posłuchać grup: Leszek Kułakowski Quartet – Tribute to Komeda (17 kwietnia),  Kwartetu Jana Ptaszyna Wróblewskiego (15 maja). Ponadto, raz w miesiącu, w klubie odbywają się „bluesjamowe” wtorki i „jazzjamowe” czwartki, w których mogą zaistnieć wszyscy spragnieni sławy artyści.

Sesje jamowe, jak przekonuje nas Mirek Rakowski, to kwintesencja ŚJC: - Często podczas jamów publiczność oburza się, że muzycy stoją do niej plecami, ale ja o tym mówię za każdym razem, że  w jamach najważniejsi są artyści, tak, jak w Śląskim Jazz Clubie, najważniejsza jest muzyka! - wyjaśnia z uśmiechem.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto