Sceptyczny początek
Przyznam uczciwie, że amerykańskie vany zawsze wywoływały we mnie mieszane uczucia. Te uczucia przybrały na sile, gdy dowiedziałem się, że czeka mnie trasa 3500 km za kierownicą niczego innego, jak ikony amerykańskich vanów, czyli Dodge’a Grand Caravana z silnikiem V6 3.3 z 1998 roku. Ale żeby nie było zbyt łatwo i przyjemnie, na pokładzie Granda zmieścić miał się komplet pasażerów, czyli siedem dorosłych osób wraz ze swoimi sprawunkami, a poza kabiną równie obficie zapakowana przyczepa jednoosiowa i trumna dachowa ze sprzętem narciarskim. Wizja przejechania niemałego przecież dystansu zapakowanym po brzegi Dodgem nie nastrajała mnie optymistycznie, a jedynym pocieszeniem przed wyjazdem była myśl, iż większa część tego dystansu miała wieść równymi jak stół autostradami Niemiec oraz Danii.
Nie taki Amerykanin straszny
Wiedziałem, że łatwo nie będzie , ale z drugiej strony Dodge został zaprojektowany tak, by większość swojego żywota spędzić właśnie na Highwayu. I muszę uczciwie stwierdzić, że w takich właśnie warunkach zapakowany po dach Dodge sprawdził się nie najgorzej.
Źródło napędu Granda stanowiła, a jakże, leniwa V-szóstka „zdopingowana” instalacją LPG, która zdawała się czasem usypiać 158 amerykańskich rumaków. Przy umiarkowanych prędkościach w granicach 100-120 km/h radziła sobie całkiem dziarsko. Utrzymywanie takich prędkości wymagało jednak męskiego podejścia do prawego pedału. Maksymalne obciążenie oraz katastrofalne pod względem aerodynamicznym warunki podróżowania zaowocowały spalaniem na poziomie 20-24 litrów na każde 100 km, co mogło w konsekwencji mogło zakończyć się niedowładem dolnej szczęki. Nie było jednak mowy o zejściu poniżej tej wartości, w szczególności, że druga część dystansu prowadziła przez pagórkowate tereny środkowych Niemiec. Właściciel auta podaje, że przy normalnej eksploatacji spalanie oscyluje w granicach 15 litrów gazu na 100 km.
Jeśli chodzi zaś o zawieszenie, to na szczęście nie było zbyt wielu okazji, by sprawdzać, czy aby na pewno też jest amerykańskie, a z pewnością jest. Ale na autostradach sprawowało się tak, jak powinno, czyli niezauważalnie. Tego właśnie się spodziewałem, więc nie zdążyło mnie ono zmęczyć swoim amerykańskim kołysaniem.
Pakowny typ
Trzeba natomiast oddać sprawiedliwości, iż jeśli chodzi o ilość miejsca wewnątrz oraz komfort podróżowania, to Dodge stanowi klasę dla siebie. Miejsca dla pasażerów jest wręcz nieprzyzwoicie dużo, w szczególności, jeśli chodzi o dwa pierwsze rzędy siedzeń, w których to pasażerowie dysponują osobnymi fotelami, a to z kolei umożliwiło ulokowanie podręcznych bagaży pomiędzy fotelami, a nie, jak to zwykle bywa, pod nogami. Kanapa trzeciego rzędu siedzeń oferuje już zdecydowanie mniej miejsca. W zasadzie posadzenie tam kogoś, kto mierzy powyżej 170 cm wzrostu, śmiało można by nazwać nietaktem, dlatego też pasażerowie ciągnęli losy o to, który z nich ma usiąść w „oślej ławce”.
Bagażnik sam w sobie również nie jest mały, ale w sytuacji, gdy każdy z pasażerów zabrał własną torbę, wtedy jego pojemność prysła niczym mydlana bańka (stąd przyczepa i trumna na dachu). W testowanym egzemplarzu w bagażniku wylądowała także 65-litrowa butla LPG. Na szczęście koło dojazdowe powędrowało pod podłogę bagażnika, co pozwoliło zaoszczędzić kilka cennych litrów na bagaże.
Szczęśliwy powrót
Po powrocie do kraju Dodge wydawał się niewzruszony pokonanym dystansem i to mimo tego, iż ma już parę ładnych lat, a w trasę wyruszył praktycznie z marszu bez przygotowania.
Muszę stwierdzić, iż moje obawy odnośnie Dodge były tylko połowicznie uzasadnione, gdyż samochód okazał się dobrym i niezawodnym kompanem w podróży niepozbawionym jednak pewnych ułomności. Zatem jeśli ktoś rozważa zakup tego pakownego środka lokomocji, musi zaakceptować pewne jego mankamenty. Bez dwóch zdań łyżką dziegciu na honorze Dodge’a jest brak umiarkowania w spożyciu oktanowego trunku, a to jeden z grzechów głównym nawet w świecie motoryzacji. Pogodzić się trzeba również z charakterystycznym dla jankesów zawieszeniem. Jest co prawda komfortowe aż do bólu (nie twierdzę, że to źle), ale nie każdemu taka budyniowa miękkość przypadnie do gustu. Asem w rękawie Dodge’a jest za to jego przestronność oraz pakowność, która bez dwóch zdań nawet dzisiaj może stanowić wzór do naśladowania.
Dodge jednak nie do końca mnie do siebie przekonał, a to oznacza, że w moim subiektywnym bilansie musi ustąpić miejsca europejskim bądź japońskim rywalom, takim jak Volkswagenowi Sharanowi, Oplowi Zafirze czy też Mitsubishi Space Waganowi.
Prośba o zrozumienie
Na koniec pragnę usprawiedliwić marnej jakości zdjęcia wykonane telefonem komórkowym nienajnowszej już generacji. Zdjęcia, które zostały wykonane aparatem fotograficznym „z prawdziwego zdarzenia” zostały wykasowane na skutek zabaw jednego z pasażerów, a jedyne zdjęcia, które przetrwały, zachowały się właśnie na telefonie komórkowym.
Autorem tekstu i zdjęć jest Marek Mężyk, nasz użytkownik i pasjonat motoryzacji. Postanowił wspomóc MMoto pokazując swoje spojrzenie na samachody.
I Ty możesz pomóc tworzyć serwis MMoto w portalu MM SIlesia!
Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?