Teksas [czyli Bojszowy]. Drewniany domek. Z zarośli wyskakuje kilku wojoków, w mundurach Konfederacji. Przedzierają się przez gęstwinę [w rzeczywistości błota na Dworzysku]. „Widza nasza chałpa” – wskazuje jeden.
Wracamy. Ranny unionista wskakuje do krzypopy i z deski robi prowizoryczny mostek dla reszty ekipy. Teraz będziemy kręcić na placu.
Poprzebierane w kiecki dziewczyny już czekają. Najpierw scena rodzinna [Ola wypada, jak zwykle świetnie, bez żadnych dubli], potem do tego jeszcze farorz [ile to razy kłaniałem się gospodyni?]. „A jak tych dzikusów przekupić?” – zastanawiomy się. I jeszcze Sławek, kamerzysta, w debiucie filmowym jako head hunter – czyli łowca unionistów [Arek nie chciał debiutować!]. No skrył się taki jeden w mundurze Północy w tej chałpce. Nakrył go patrol Południa i chce wieszać. I prawie, że... gdyby nie te śląskie kobity. Raz [„dźwigocie giwery” – komenda reżysera], dwa, trzy i uciekomy, my dumni soldiers, wojacy... No wstyd. Ale chyba nikt nas nie pozna [na ekranie]. Twarze mamy z panem Józefem pozakrywane chustami [jesteśmy razem w patrolu dowodzonym przez Sławka]. – Może po głosie mnie ktoś skojarzy – zastanawia się filmowiec. Ma jeszcze przecież grać szeryfa Johna Rzeppę i być głównym narratorem [podobnie jak ja – byłem już księdzem i wodzem]. Jeszcze nie ma połowy filmu, a jest już problem z następnym terminem. W lipcu, nie wyjazdy. Może w sierpniu? Zobaczymy.
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?