Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Graffiti: Czeladź współpracuje, Katowice walczą

Redakcja
Nie chcemy graffiti w centrum miasta – grzmią miejscy urzędnicy. – To nasze miejsce. Tu nas oglądają – odpowiadają grafficiarze. Brak porozumienia czy otwarty konflikt?

Graffiti w centrach miast na stałe wbiło się w polski krajobraz, we wszystkich większych ośrodkach miejskich możemy zobaczyć uliczne galerie lokalnych twórców. Coraz częściej dochodzi również do akcji wspierania malarzy przez miasta. We wrześniu relacjonowaliśmy dla Was imprezę, jaka miała miejsce w tyskim Skupie Kultury, gdzie writerzy z całego regionu przyozdobili ścianę jednego z klubów, przy wsparciu organizacyjnym Miejskiego Centrum Kultury.

Czytaj również:Na Legalu Graffiti Festiwal, czyli jak to robią w Tychach

Z jeszcze większą pompą swą lokalną współpracę zaznaczył Kraków, gdzie w 2007 roku, z okazji 750-lecia lokacji miasta, powstało ogromne graffiti prezentujące historię grodu Kraka „w pigułce”. Malunek powstały na 150-metrowej ścianie, nazwany „Silva Rerum” (las wiedzy), odnosi się do tradycji przekazywania wiedzy i niejako nawiązuje do początków historii ludzkości, czasów gdy powstawały malowidła naskalne. Wróćmy jednak do rzeczywistości dzisiejszej, a ta niekoniecznie jest tak kolorowa, jak ekspresyjne dzieła malarzy spod znaku puszki z sprayem.

Jest współpraca, czy jej nie ma?

- Były spotkania, były rozmowy. Zagwarantowałem grafficiarzom, że jeśli przestaną nielegalnie mazać po ścianach, udostępnimy im powierzchnie do legalnej działalności. Chodzi nam zwłaszcza o wyeliminowanie tagów (forma prostego graffiti, składającego się z liter, które reprezentują najczęściej inicjały autora), które szpecą coraz więcej elewacji w mieście. Przykład z ostatniej chwili – świeżo odnowiony plac Jana Pawła II przed katowicką katedrą – mówi MM Silesii

Waldemar Bojarun

, rzecznik katowickiego magistratu.

Miasto chce, aby grafficiarze rozwiązali problem między sobą, powstrzymując tagujących. Jak zapewnia, walczy głównie z autorami napisów kibicowskich, których w mieście jest najwięcej. Urzędnicy zapewniają, że rozmowy z twórcami ambitniejszych dzieł odbywają się regularnie.


Miasto zamierza walczyć z tagami oraz kibicowskim napisami


Czytaj również:Gdzie przebiega granica między sztuką, a wandalizmem?

- Współpracy nie ma.  Kiedyś, gdy pomalowane były wiadukty przy ul. Mikołowskiej i koło kinoteatru Rialto, mogło to tak wyglądać, ale tak naprawdę nigdy nie było oficjalnej zgody na to. Dokończyliśmy malowanie tego, co kilkanaście lat temu pomalowali już Szwedzi na zlecenie władz. Miasto oraz służby porządkowe na swój sposób to respektowały, potrafiliśmy się dogadać, choć malowaliśmy tam tak naprawdę półlegalnie. Później tamte prace zniknęły i od tamtej pory, cokolwiek by się tam zrobiło, w ciągu kilku godzin te prace znikają. To jest złe, każde większe miasto w Polsce ma tego typu miejsca, tzw. „hall of fame”. W centrach innych miast w Polsce wygląda to inaczej, udostępnia się tego typu miejsca, grafficiarze mogą tam pokazywać swoją, często nierozumianą i niechcianą, sztukę. Jeżeli nie dostajemy takiej możliwości, jeżeli nie jest chociażby przymykane oko na to, co robimy w takich miejscach, wtedy częsciej wkraczamy na teren nielegalny. To nie jest dobre ani dla nas, ani dla władz – twierdzi w rozmowie z MM Silesią Van, jeden z członków znanej na śląsku grupy grafficiarskiej – ACNE.

Graffiti – tak, ale nie w centrum

Środowisko grafficiarzy zbulwersowało zwłaszcza zamalowanie przez miasto elewacji dwóch wspomnianych wiaduktów kolejowych. Jeszcze kilka lat temu miejsca te jednoznacznie kojarzyły się z graffiti, używając slangu twórców można rzec, że były czymś w rodzaju lokalnych „hall of fame”, czyli reprezentacyjną galerią sław. Później graffiti jednak zniknęło z wymienionych miejsc, a dziś ściany wiaduktów pokrywa farba w jednolitym kolorze. Według miasta, stało się tak na wniosek mieszkańców, którzy byli oburzeni prezentowaną tam sztuką.


Fragment muralu graffiti "Silva Rerum" w Krakowie. fot. Urząd Miasta Kraków


- To jest sztuka, tak? Dostaje Pan obraz martwej natury. Lubi Pan martwą naturę? Być może nie, ale co, wyrzuci Pan to? Powiesi Pan to w jadalni w centralnym miejscu, żeby codziennie na to patrzeć? Nie. Powiesi Pan za rogiem, żeby na to nie patrzeć. Tak samo jest z naszymi sztukmistrzami w zakresie graffiti. Niech wskażą gdzieś jakiś wiadukt na peryferiach, gdzie nikomu to nie przeszkadza. Oni chcą ten wiadukt, a my się nie zgadzamy. W centrum miasta nie chcemy tej sztuki. Ja im to mówię, a oni tego nie rozumieją. Oni chcą być tutaj, bo tu ktoś przyjeżdża, pół Polski to chce oglądać – argumentuje Bojarun.

Czytaj również:Niektórzy współpracują również z kibicami, np. Ruch Chorzów

- Dla mnie to nie ma sensu. Miasto nie może nam kazać chodzić innymi ścieżkami, niż my chodzimy. To nie są czasy totalitaryzmu. Jeżeli ja wybrałem taką formę działalności, to ja to będę robił i będę to robił tam, gdzie ja chodzę i gdzie widzę to ja oraz jak najwięcej ludzi, bo taki jest mój cel. Miasto może się temu sprzeciwiać ale nie ma szans. Wystarczy spojrzeć na to co się dzieje na świecie, ale i w naszym kraju. W Katowicach graffiti ma dosłownie kilkanaście lat, jest bardzo młodą sceną. Weźmy na przykład takie Trójmiasto, Warszawę czy Wrocław – największe ośrodki mają masę graffiti. Tam włodarze współpracują z grafficiarzami, nie tyle pozwalają im malować w widocznych miejscach, ale również dotują takie akcje i oficjalnie im patronują. Dzięki temu powstają często piękne rzeczy. Są takie akcje, które pokazują młodym ludziom, że graffiti niekoniecznie musi być brudne i śmietnikowe, polegające jedynie na tagowaniu i bazgraniu. Udowadniają one, że graffiti jest formą sztuki. Jeżeli miasto chce wychować młodzież, która i tak się tym zajmie, niech to robi w sposób pozytywny. Wiadomo, że nie dotrze to do wszystkich, ale spróbować zawsze warto – tłumaczy Van.


Czeladź ma inny pomysł na współpracę

Przykłady miast podane przez Vana to nie wyjątki. Od pewnego czasu z grafficiarzami prężnie współpracuje Czeladź. W kwietniu tego roku odbyły się tam dwie duże akcje, mające pokazać zaangażowanie miasta w problem graffiti. Pierwszą z nich było pomalowanie muszli koncertowej w Parku Grabek, gdzie na 150 metrach kwadratowych przez 10 dni powstawało graffiti pod przewodnim hasłem „Muzyka łączy pokolenia”. Na ścianie można dziś oglądać wizerunki m.in. Louisa Armstronga, Czesława Niemena czy rapera Łony. Również w kwietniu miała miejsce wielka jednodniowa akcja pod hasłem „Stań Pod Murem”. Graffiti Jam współorganizowany przez miasto ściągnął 50 twórców z całej Polski, którzy pomalowali dwustumetrowy mur przy ul. Krakowskiej w dzielnicy Piaski.


Graffiti na muszli koncertowej w Parku Grabek. fot. Urząd Miasta Czeladź


- Wyznaczamy grafficiarzom tereny. Postanowiliśmy wyjść naprzeciw niekontrolowanym napisom i rysunkom. Inicjatywa wyszła z wydziału promocji, a działania odbywają się dwukierunkowo,  wychodzą z obu stron. Bywa, że grafficiarze przychodzą do nas z gotowymi pomysłami, wtedy zastanawiamy się nad miejscami, które można by im udostępnić. Jeśli znajdujemy takie miejsce wcześniej, rozmawiamy z nimi. Na pewno ta współpraca przynosi więcej korzyści, niż gdybyśmy ich zostawili samym sobie.  Ładne i estetyczne graffiti to poprawa wizerunku miasta. Na pewno będziemy również współpracować z artystami w przyszłości – wyjaśnia MM Silesii Anna Ślagórska, Zastępca Burmistrza Miasta Czeladź.


Czy zamalowanie wiaduktów wynikło z decyzji mieszkańców?

Czeladź współpracuje, w Katowicach najwyraźniej się na to nie zanosi, a jedną z kości niezgody wydają się być wspominane już wiadukty. Obie strony mają diametralnie różne podejście, co do tego miejsca, a także przyczyn zniknięcia stamtąd pamiętanej przez wszystkich galerii.

- Notorycznie zamalowujemy oba wiadukty. Graffiti nie podobało się mieszkańcom, którzy przychodzili do nas z pytaniem: „Czemu prezydent pozwala niszczyć mury w centrum miasta?”. Ludzie myślą, że gdy świadomie udostępnimy grafficiarzom  te miejsca, to oni później będą malować wszędzie i to wymknie się spod kontroli. Miasto musi spełniać oczekiwania mieszkańców, dlatego, jeśli cokolwiek znów się tam pojawi – będziemy to zamalowywać. Odbiorców graffiti jest zdecydowanie mniej niż ludzi, którzy przychodzili do nas źli i rozżaleni. Będziemy działać jak legendarny burmistrz Nowego Jorku, Rudy Giuliani. Jak ludzie postrzegają dbałość o bezpieczeństwo? Wstaw wybitą szybę i zamaluj graffiti. Tak będziemy robić – zapewnia Bojarun.

- Ja bym chciał zobaczyć wyniki badań potwierdzające, że mieszkańcy faktycznie tego nie chcą. Założę się, ze nie było takich badań przeprowadzonych, a chciałbym żeby je przeprowadzono, na miarodajnej grupie ludzi, którzy tamtędy przechodzą lub stoją w korkach. Jeżeli nie zdecyduje się na to miasto, to możemy zorganizować to sami, niezależnie, przy wsparciu firmy zajmującej się tym. Wtedy okaże się jaka jest prawda,  a nie jest tajemnicą, że obecny wygląd pojawił się tuż przed jakąś większą akcją polityczną na mieście - odpowiada Van.


Tu kiedyś był tzw. "hall of fame". Zamalowane ściany wiaduktu w pobliżu kinoteatru Rialto. fot. Jacek Tomaszewski


- Graffiti znajdowało się na trasie przemarszu, co mogłoby być źle odebrane w Warszawie, więc je zamalowano. Fakt, nie każde było na najwyższym poziomie, ale było to miejsce gdzie ludzie mogli przyjść aby pokazać swoje umiejętności szerszej publiczności, tudzież dopiero się czegoś nauczyć, podglądając lepszych od siebie malarzy. Pełniło to wiele funkcji,  również edukacyjną – dodaje.

Grafficiarze twierdzą również, iż walka miasta z ich sztuką ma charakter syzyfowej pracy i jest tak naprawdę wyrzucaniem pieniędzy w błoto.

- Pieniądze można przeznaczyć na o wiele pożyteczniejsze cele, choćby na sport, cokolwiek, co da młodzieży zajęcie. Bo tak to wygląda z ich strony, że chodzi o złą i niedobrą młodzież, która niszczy miasto. Pieniądze są tak naprawdę wyrzucone w błoto, bo miejsca takie jak wspomniane wiadukty i tak będą atakowane co jakiś czas przez grafficiarzy. My się nie poddamy, to są nasze mosty. To tylko kwestia czasu, żeby sytuacja wróciła do stanu, jaki był przed laty – mówi Van.

Dziś wygląd wiaduktów przy ul. Mikołowskiej i Św. Jana można podziwiać jedynie na archiwalnych zdjęciach. Jedno z nich zostało nam udostępnione przez Vana, widnieje na nim wizerunek ś.p. Magika, współtwórcy legendarnych na Śląsku zespołów hip-hopowych – Kalibra 44 i Paktofoniki.  Dzieło autorstwa Vana było jedną z składowych usuniętego graffiti, wiążę się z nim również ciekawa historia.


Nieistniejące już graffiti przedstawiające Magika. fot. Van


- W latach, gdy portret pozostawał na murze w dniu wszystkich świętych, pod obrazem pojawiły się znicze. Myślę, że to coś znaczy i takie miejsca dla ludzi są potrzebne, także aby okazać szacunek ludziom wyjątkowym i uczcić pamięć o nich – mówi Van.

Wygląda jednak na to, że tego szacunku zdecydowanie nie ma na linii miasto – twórcy, a całościowy obraz zagadnienia jako żywo przypomina wojnę podjazdową. Czy to się zmieni?


od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto