MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Maria Kroczek: W życiu trzeba być uczciwym! [Wywiad]

Łukasz Malina
Łukasz Malina
Z zabrzanką, Niemką z urodzenia, wieloletnią radną, nauczycielką fizyki, ale przede wszystkim założycielką słynnego chóru "Resonans con tutti" rozmawiamy o życiu, miłości do muzyki i recepcie na zawsze doskonałe samopoczucie.

Mieszka Pani w Zabrzu, choć wielu Pani krewnych opuściło miasto po 1945 roku…

Urodziłam się w Zabrzu, bardzo dawno temu, w 1936 roku, gdy Zabrze nie było administrowane przez Polaków, tylko należało do Rzeszy. Moi rodzice byli Niemcami i ja się wychowałam w tej kulturze. W 1945 roku ojca internowali, jak większość mężczyzn na Górnym Śląsku. Moja mama zaczęła pracować, nie znała języka polskiego i dla mnie on też był językiem obcym. Wtedy, w 1945 roku poszłam do szkoły, nie znałam ani jednego polskiego słowa i jeszcze zachorowałam… Gdy wróciłam, nauczycielka pytała mnie, czy jestem zdrowa, ale ja nie potrafiłam odpowiedzieć. Szybko się zorientowali, że można mnie szybko „repolonizować”. Szybko nauczyłam się pisać, później także mówić i nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby opuścić to miejsce.

Tak się stało, że ojciec nie wrócił, mama została sama, a moja osiem lat młodsza siostra w 1967 roku, podczas studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim pojechała do Londynu i już nigdy nie wróciła. A moja mama w 1988 roku także wyjechała – do mojego syna. Ona nigdy się do tej rzeczywistości nie przyzwyczaiła, nie umiała po prostu.

Dla mnie to rozdział tragiczny, bo właśnie w ten sposób straciłam syna, który mógł zostać i tutaj żyć. Z jednej strony rozumiem ten „pęd”, ale z drugiej bardzo nad tym ubolewam.

Mikulczyce, z którymi jest Pani związana od samego początku, były jedną z pierwszych gmin, które ogłosiły polską władzę. Czy łatwo było się tu odnaleźć w 1945 roku?

No i właśnie ta władza, która wtedy tu rządziła, mogła przecież spowodować, żeby nasi ojcowie tutaj zostali. Bo wiem, znam to teraz z innych miejsc, że ktoś odpowiedzialny mógł powiedzieć, że ci mężczyźni, którzy tutaj są, nie będą tworzyli żadnej partyzantki. Tu nikomu to nawet do głowy nie przychodziło! Niestety ta władza, która tu nastała, pozwoliła na to, że nasi ojcowie pojechali i nigdy nie wrócili. Zostawili tyle dzieci, tyle sióstr, żon… Wiem, że gdyby nie moja babcia, która była bardzo dobrą kucharką i gotowała dla mikulczyckiego sztabu Rosjan… Gdyby ona nas nie wspomagała jedzeniem, nie wiem, co by z nami było.

W polskim Zabrzu postanowiła Pani zostać nauczycielką. Skąd wzięła się ta decyzja?

Moja mama w zasadzie nie za bardzo interesowała się, kim chcę zostać. Mówiła co prawda, że chce, abym została krawcową, ale ja od dzieciństwa chciałam być nauczycielką. Liceum pedagogiczne było w Chorzowie i Gliwicach, musiałabym więc dojeżdżać do tych miast, a na to po prostu nie było pieniędzy, więc mama się nie zgodziła. Nie zameldowałam się więc do żadnej szkoły. Wtedy tak jeszcze można było, to był rok 1950.

W tamtym czasie pojechałam na kolonie i po tych koloniach przyszłam do domu i dowiedziałam się, że w Zabrzu przy pl. Warszawskim otwierają liceum pedagogiczne. Poszłam, zdałam egzamin… Usłyszałam tam: - Wiesz dziecko, teraz do egzaminów podchodzą tylko ci, którzy się do żadnej szkoły nie dostali. A ty masz lokatę nr 1.

Byłam oczywiście bardzo dobrą uczennicą i nie miałam problemu, żeby zdać te egzaminy.

Później poszłam na studia. To znaczy, pozwolono mi na nie pójść, bo nie wszystkim się to udawało. Zostałam przewidziana na studia do… Związku Radzieckiego. I to było najlepsze, co moja mama mogła zrobić. Powiedziała: - Tam, gdzie zginął twój ojciec, tam studiować nie będziesz! I postawiła szlaban. Dodam, że chciałam studiować psychologię, w Związku Radzieckim, w tamtych czasach… (śmiech)

Tym sposobem musiałam poszukać jakiegoś kierunku tu, na miejscu. I wybrałam fizykę – czyli zupełnie coś innego. A stało się tak, bo żaden przedmiot nie sprawiał mi na szczęście kłopotów.

W międzyczasie poznałam mojego przyszłego męża, z którym najpierw bardzo się zaprzyjaźniłam podczas wspólnej nauki w szkole muzycznej. Później nasze drogi rozeszły się, ale po skończeniu liceum ostatecznie zostaliśmy razem.

Pani mąż został muzykiem…

W Krakowie kończył studia w zakresie dyrygentury chóralnej. Na jego roku znaleźli się bardzo znakomici ludzie. Wśród nich był między innymi Krzysztof Penderecki…

I on też mógł tam zostać, mógł pójść gdzieś indziej, jeśli by chciał. Ale on podobnie, jak ja, był związany z tą ziemią. Miał co prawda polskie korzenie, ale związane mocno ze Śląskiem, z jego polską częścią.

Nigdy nie pomyślał o tym, żeby stąd wyjechać i strasznie przeżył to, że jego syn zmienił ojczyznę.

Muzykom było łatwiej podróżować w tamtym czasie?

Syn wyjechał akurat w 1988 roku, gdy było już zdecydowanie łatwiej. Niemniej, muzykom było łatwiej, my też od 1982 roku regularnie podróżowaliśmy zagranicę i zawsze wszyscy wracali.

Pamiętam takie dramatyczne zdarzenie, gdy na jednego z chórzystów czekali tam: dziadek, babcia i matka, która miała jednak zamiar jednak wrócić do Polski. Ale skoro i on się tam znalazł, to ta matka przyszła do nas i kazała mu się z spakować i z nami pożegnać. A on nie poszedł… On przyszedł do mnie i powiedział, że nie zrobi tego panu profesorowi, nie zrobi tego chórowi… Chórzyści zachowywali się w tamtych latach bardzo fair.

A jak to było z chórem? Kto wpadł na pomysł jego stworzenia?

Ja miałam powiązania z chórem jeszcze w liceum pedagogicznym. Mam takie zabawne zdjęcie, na którym widać to bardzo dokładnie… Otóż nasz nauczyciel śpiewu dostrzegł u mnie pewne predyspozycje i często musiałam dyrygować szkolnym chórem w zastępstwie za niego. Więc u mnie sprawa zaczęła się jeszcze w liceum.

Z kolei mąż, studiując w Krakowie, tam miał styczność z chórami. Prowadził także chór kościelny w Mikulczycach oraz chóry w kościele św. Kamila w Zabrzu i jeszcze w Gliwicach. Ja mu zwykle akompaniowałam. Tak to się zaczęło.

Przez pierwsze dziesięć lat pracowałam w szkole w Bytomiu, a później przeniosłam się do IV LO w Rokitnicy. I w każdej z tych szkół brakowało mi bardzo jakiegoś zespołu śpiewaczego – a było to w czasach, gdy chóry szkolne były bardzo popularne!

Wszystko to nałożyło się na fakt, że mąż stracił w tamtym czasie chór w kościele św. Teresy w Mikulczycach i bardzo to przeżył. Na jego miejsce został przyjęty ktoś inny, kto bardzo chciał się wykazać… Dla mojego męża był to wielki cios!

Podczas rozmowy z dyrektorem Drzyzgą w 1970 roku zapytałam o możliwość założenia zespołu śpiewaczego. I tak 2 września tego roku rozpoczęło się pierwsze przesłuchanie, a reszta jest już w kronikach…

Tak zrodziła się legenda „Resonansu”…

Tak, choć nikt z nas nie myślał nad tym specjalnie, to jednak wiedzieliśmy, że trzeba iść do przodu, trzeba się rozwijać. Przez pierwsze dziesięć lat wygrywaliśmy konkursy w województwie katowickim. Przełom nastąpił w Kaliszu, w 1980 roku. Podczas bardzo prestiżowego konkursu, który odbywa się do dziś, zdobyliśmy główną nagrodę.

To już 40 lat. W chórze śpiewa już trzecie pokolenie?

Ci, którzy zaczynali śpiewać w wieku 16 lat, są dziś w wieku 56 i są dziadkami. I śpiewały tu ich dzieci, a już niedługo zaczną pewnie śpiewać u nas ich wnuki.

Jak to się dzieje, że mimo tak wielkiej rotacji ludzi, chór wciąż utrzymuje wysoki poziom artystyczny?

Szczerze powiem, że przed dwudziestu laty było to o wiele prostsze. Przed reformą systemu edukacji chórzyści byli z nami przez co najmniej 4-5 lat szkoły średniej, a później także w trakcie studiów. Poziom mógł więc rosnąć. Dziś są to niespełna 2-3 lata, a na studia młodzi ludzie dostają się na uczelnie w całym kraju. Wówczas ich przygoda z chórem kończy się przedwcześnie. Dochodzi więc do sytuacji, gdy jedni znają określoną część repertuaru, a drudzy zupełnie inną. Oczywiście staramy się, by istniał tzw. żelazny repertuar, ale jest to bardzo utrudnione. Do chórzystów kierujemy przesłanie, że muzyka jest naprawdę piękna. I oni to rozumieją. Często jednak rodzice chórzystów nie zdają sobie sprawy, jak utalentowane są ich dzieci. Mamy wychowanków, którzy z muzyką nie mieli nic wspólnego, a dziś są absolwentami Akademii Muzycznej.

A propos żelaznego repertuaru. Do niego z pewnością zaliczacie Requiem d-moll W.A. Mozarta, które chór wykonał w niedzielę w hołdzie ofiarom katastrofy prezydenckiego samolotu…

Przygotowywaliśmy się do wyjazdu do Bielska-Białej na próbę przed koncertem z oratorium Marcela Trojana „Pokój i dobro” z ogromną liczbą wspaniałych solistów. Zadzwonił do mnie jeden z chórzystów i zapytał, czy oglądam telewizję. Potem dodał, że rozbił się samolot prezydencki. To do nas zwyczajnie nie docierało – jak to możliwe, że taki samolot spada i wszyscy giną? Gdy dotarły do nas nazwiska osób, które zginęły, dopiero zrozumieliśmy, jak wielka tragedia się stała. Pani Krystyna Bochenek była wielką fanką naszego chóru… Przez cztery dni siedziałam, płakałam i słuchałam relacji.

Co jest największą wartością w Pani życiu?

Trzeba być zawsze wiernym temu, co się zaczęło. Mam tu na myśli rodzinę, której trzeba dać miłość, trzeba dać wskazówki i oparcie. Trzeba być uczciwym w życiu! Czasem ludzie pytają mnie: - Jak to pani robi, że chórzyści wyjeżdżają, a pieniędzy pani nie bierze… Ja wtedy nic nie mogę odpowiedzieć ponad to, że trzeba być uczciwym, że to się opłaca. Trzeba więc uczciwie pracować i dobrze zawiadywać tym, co się ma i wtedy wszystko dobrze idzie.

Przez wiele lat była Pani radną, teraz odpoczywa od rządzenia, ale jak ocenia Pani kondycję dzisiejszego Zabrza?

Radną zostałam w 1990 roku, więc w czasie przełomowym, gdy wszyscy chcieliśmy tak wiele zrobić, a nie wiedzieliśmy jeszcze jak. (śmiech) Łącznie radną byłam 16 lat. Przeżyłam więc kadencje dwóch prezydentów. Pracując w komisji oświaty, kultury i do „spraw bytowych” zdobyłam różne doświadczenia i widziałam, jak często radni wiele chcieli, a tak niewiele można było realizować.

W tej chwili widzę, że Zabrze się zmienia. Pięknieją fasady budynków, ulice, parki. Patrzy się na imprezy, które się tu odbywają, filharmonia doczekała się nowej siedziby, wymieniono kanalizację… To chyba dobrze?

A gdyby porównać dzisiejsze Zabrze do Hindenburga?

Trudno jest mi się odnieść do tego, ponieważ w tamtym czasie żyłam w Mikulczycach. Pamiętam, że mieliśmy tu piękny ratusz, było dużo kwiatów, ulice i chodniki były czyste. Później pamiętam już Zabrze z 1945 roku, które nieznacznie ucierpiało podczas działań wojennych, ale na pewno miasto to nie było brudne. To w końcu tu zdecydował się budować Dominikus Boehm. On nie budował byle gdzie.

Jaka jest Pani recepta na zawsze wysoką formę fizyczną, intelektualną i dobre samopoczucie?

Dla mnie najlepsze jest to, że pracuję z młodzieżą. Gdyby nie to, gdybym na przykład wyjechała do syna po śmierci męża, to wiem, że mogłoby się to skończyć bardzo źle. Poza pracą z młodzieżą, liczy się też pozytywne nastawienie. Choć mam w naturze to, że krytykuję, gdy uznaję, że coś nie jest takie, jakie być powinno, to jednak jestem przyjazna ludziom. I bardzo ważne – nie dać się chorobom! Nie myśleć o nich, zająć się piękniejszą stroną życia. Oczywiście wcale nie znaczy to, że nie przeżywam rzeczy przykrych. Trudne momenty też przychodzą, ale wtedy należy się odsunąć, zbudować dystans i zbyt wiele nie myśleć, a jeśli myśleć, to z nadzieją, że jutro będzie lepiej.

Widzę tu komputer, telefon komórkowy… Pani się nimi bez trudu posługuje!

No musiałam się tego nauczyć! Łatwo to nie przyszło, bo nawet jeśli trochę tej wiedzy miałam, to jednak manualnie był kłopot. Bardzo długo nie miałam telefonu komórkowego i laptopa. Na początku nic nie umiałam, kompletnie! A potem pomyślałam: małe dzieci też nic nie wiedzą, gdy idą do komputera i próbują i sprawdzają, jak to działa. Zrobiłam dokładnie tak samo! Metodą prób i błędów doszłam do tego i dziś korzystam z Internetu.

Czy jest coś, o czym Pani marzy, a czego jeszcze nie udało się Pani zrealizować?

Tak! Zawsze chciałam pojechać z chórem na koncerty do krajów nadbałtyckich. Tam jeszcze nigdy nie byliśmy: w Estonii, na Łotwie czy Litwie. Może mi się to uda. Jak nie za rok, to może za dwa, w każdym razie może jeszcze za mojego życia. (śmiech)


Niniejszy wywiad ukazał się także na łamach Gazety Zabrzańskiej w ramach cyklu "Portrety bez ram".

od 7 lat
Wideo

NORBLIN EVENT HALL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto