Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Oszukał nas!" Chińczycy głodują w Mysłowicach

Łukasz Malina
Łukasz Malina
Do Polski przybyli, jak do raju, ale zastali piekło. Yuan i jego towarzysze od kilku tygodni czekają na obiecane pieniądze od pracodawcy. Piorą w kałuży, jedzą trawę i czekają na cud...

Autor tekstu: Łukasz Malina
Zdjęcia: Witold Stech


Historia grupy Chińczyków zaczyna się kilkanaście miesięcy temu, gdy przybywają do Warszawy, by pracować dla jednej z największych firm budowlanych w kraju. Po chwili aklimatyzacji okazuje się, że wpadli w sidła oszustów. Nieuczciwi pośrednicy ściągają z nich haracz w wysokości 15 tysięcy dolarów. Jeden trafił już za to do chińskiego więzienia. Z wypłat na budowie, ledwie wystarcza pieniędzy na spłatę... Sprawę zamyka ugoda firmy budowlanej z Warszawy z pośrednikami, ale Chińczycy nie chcą już pracować w stolicy Polski.

Po wielu zawirowaniach Chińczycy trafiają pod skrzydła Elżbiety Poznańskiej, tłumaczki języka chińskiego oraz jej męża, Roberta Milasa, społecznika. Oboje postanawiają im pomóc w znalezieniu nowej pracy.

Eurochiny, przedsiębiorczy pastor i "praca za dach nad głową"

- Zdecydowaliśmy się pomóc Chińczykom w znalezieniu legalnej pracy. Z kilku ofert najkorzystniejsza wydawała się oferta Andrzeja Kaszubskiego z firmy Eurochiny z Katowic. Ważnym argumentem było to, że firma pracuje już z Chińczykami i zna specyfikę tej pracy. Kaszubski ustanowił się pełnomocnikiem tych ludzi, wystąpił o udzielenie im koniecznych zezwoleń urzędowych, co wiązało się z przekazaniem dokumentów z UW Mazowieckiego do UW Śląskiego i praktycznym przejęciem opieki nad tymi ludźmi - mówi MM Silesii Robert Milas.

Czytaj też: Eurochiny: Kup sobie Chińczyka - pracowitego i bez nałogów!


fot. Witold Stech | Chińczycy zostaną prawdopodobnie deportowani...

Euforia warszawskiego małżeństwa i grupy ośmiu Chińczyków nie trwała zbyt długo. Szybko okazało się, że muszą na razie pracować w zamian za dach nad głową i wyżywienie. Pieniądze miały się pojawić później...

Mężczyźni pracowali na dwóch budowach, m.in. przy powstającym w Katowicach, przy ul. Gliwickiej 267 zborze "Betania" należącym do Kościoła Zielonoświątkowego. Kaszubski, z wykształcenia jest pastorem.

- Podejrzenie mógł wzbudzić fakt, że Kaszubski przedstawiał się nam jako przedstawiciel Eurochin, agencji pracy, a tu prowadził sam roboty budowlane. Rozwiał je mówiąc, że kupił firmę budowlaną i w drodze jest ok. 40 robotników z Chin, a tych ośmiu to dopiero początek i stąd nieporozumienia i niedociągnięcia. Cały czas podkreślał że są to bardzo dobrzy fachowcy i pracownicy - dodaje Milas.

W tym czasie Chińczycy byli zakwaterowani w jednym z hoteli górniczych. Pierwszy poważny problem pojawił się, gdy pracownicy nie otrzymali wypłaty w terminie. - Kaszubski obiecał im stawki 7,50 zł za godzinę, za nadgodziny nawet dwa razy więcej - przypomina Elżbieta Poznańska, która uczestniczyła w negocjacjach płacowych między Andrzejem Kaszubskim i grupą chińskich pracowników.

- Okazuje się, że Kaszubski unika spotkania z robotnikami jak i rozmów na temat wypłaty i rozpowszechnia wieści, że Chińczycy mu grożą pobiciem. Umawia się na spotkanie, w jego trakcie dzwoni  gdzieś kilkukrotnie, w pewnym momencie daje kluczyki od samochodu Chińczykowi, aby ten wyładował przywiezioną wodę. Przyjeżdża patrol policji, Kaszubski oświadcza, że Chińczycy go przetrzymują i zabrali mu kluczyki od samochodu - relacjonuje warszawskie małżeństwo.


fot. Witold Stech | Mężczyźni marzą o odzyskaniu pieniędzy i powrocie do kraju

Podobnych sytuacji jest więcej. Ostatecznie Andrzej Kaszubski, według relacji Chińczyków i dokumentu, który nam pokazali, zobowiązał się do wypłaty zaległego wynagrodzenia 20 czerwca 2009 roku. Jednak także wtedy nie wypłaca pieniędzy i znów wzywa policję pod pretekstem "obrony" przed Chińczykami.

- W międzyczasie Kaszubski wycofał także dokumenty Chińczyków ze Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego, bowiem w swoim zaufaniu do niego dali mu kartki podpisane in blanco. Wniosek w urzędzie wygląda, jak gdyby sami prosili o zatrzymanie procedury legalizacji ich pobytu w Polsce, a to nieprawda - nie ma wątpliwości Poznańska.

Robertowi Milasowi i Elżbiecie Poznańskiej udało się ustalić, że Andrzej Kaszubski zatrudnił Chińczyków na budowie zboru zielonoświątkowców na zasadzie pracy "w czynie społecznym"...


fot. Witold Stech | Yuan Xianzi pokazuje zobobowiązanie Kaszubskiego do wypłaty  zaległych pieniędzy

- Osoby podające się za wiernych, lecz znające sprawę (wg ich słów) stwierdziły, że owszem Chińczycy pracowali, ale robili to w czynie społecznym  dla kościoła. Na pismo skierowane do zboru odpowiedziano nam że Kaszubski nie jest ich pastorem i jego działalność biznesowa nie może być łączona z nimi - wspomina Milas.

Kaszubski tłumaczy, zielonoświątkowcy się odcinają

- To fakt, że zatrudniłem Chińczyków, ale od samego początku tłumaczyłem im, że to praca tymczasowa oraz, że znajdę im coś innego niebawem. Od miesięcy ich utrzymuję, karmię i daję dach nad głową. Mój budżet długo tego nie wytrzyma. Pieniądze za pracę wypłacę im zaraz, gdy je zdobędę, bo na razie jeżdżę po znajomych i sam proszę o pomoc - powiedział 23 czerwca, w rozmowie telefonicznej z MM Silesią Andrzej Kaszubski.

W tej samej rozmowie Kaszubski opowiedział nam także, że czuje się zastraszony i obawia się o swoje bezpieczeństwo. - Ci ludzie mnie nachodzą w domu, grożą użyciem siły. Ja się zwyczajnie boję. I od momentu, gdy zdarzyło się to po raz pierwszy wycofałem się z chęci załatwienia im nowej pracy. Wcześniej zamierzałem nawet wynająć dla nich mieszkanie. Prowadziłem już rozmowy w tej sprawie, ale po tym, jak mnie zaczęli nachodzić, nie jestem w stanie im pomóc - dodał nasz rozmówca.

Yuan i jego towarzysze zaprzeczają jednak, że ich intencją było nachodzenie Kaszubskiego. - Umówił się z nami na termin wypłaty, więc się zjawiliśmy po nasze wynagrodzenie, wtedy wezwał policję - wyjaśnia Yuan.


fot. Witold Stech | Jedyna nadzieja Chińczyków - ich przyjaciele z Warszawy

Z kolei zielonoświątkowcy odcinają się od osoby Kaszubskiego. W oświadczeniu przesłanym mailem do Roberta Milasa napisali: - Pan Kaszubski nie jest ani członkiem ani tym bardziej pastorem Kościoła Zielonoświątkowego i proszę go z tym Kościołem nie kojarzyć. Kościół też nie utożsamia się ani nie popiera działań pana Kaszubskiego na polu biznesu. Jeżeli pan Kaszubski prowadzi działania na szkodę obywateli chińskich, ani Kościół Zielonoświątkowy, ani Zbór "Betania" w Katowicach nie są w ten proceder wtajemniczeni ani zaangażowani, a jeśli jest to niezgodne z prawem na pewno tego nie popieramy - czytamy w treści maila wysłanego 22 czerwca.

Chińczycy piorą w kałuży i jedzą trawę...

Wystraszeni, cisi i mocno zabiedzeni mężczyźni mieszkają obecnie na terenie nieukończonego domu w Mysłowicach, przy ul. Pukowca. Nie ma w nim wody, prądu, śpią na materacach, ubrania piorą w kałuży, jedzą to, co wyrośnie im na przydomowym trawniku. Czasem ktoś podrzuci jakiś prowiant. Mieszkańcy Mysłowic wiedzą, że Chińczycy tu są, ale nie mają pojęcia, jak dramatyczna jest ich sytuacja.


fot. Witold Stech | Ta kałuża służy Chińczykom za pralnię...

- My chcemy jedynie odzyskać nasze pieniądze. Pięciu z nas zostawiło pełnomocnictwa i wyjechało do Chin, skoro była taka możliwość. My trzej zostaliśmy, bo nie mamy jak i za co wrócić - tłumaczy Yuan, który nauczył się już kilku słów po polsku. Wbrew swej sytuacji, gdy o niej opowiada, zachowuje spokój.

Kaszubski, według relacji Chińczyków, umożliwił piątce z nich opuszczenie Polski. - Wywiózł ich podstawionym busem na lotnisko - wyjaśnia Robert Milas.

Pozostali Chińczycy potrzebują tzw. wizy proceduralnej, by wydostać się z Polski. Jednocześnie chcą odzyskać kilka tysięcy złotych, które im i ich kolegom winien jest Kaszubski.

Policja wszczęła śledztwo

- Przyjęliśmy zgłoszenie w tej sprawie i będziemy ją wnikliwie badać. Wiem, że 20 czerwca Andrzej Kaszubski wzywał patrol policji do wynajmowanego przez siebie mieszkania na terenie Mysłowic, ale policjanci udzielili jedynie pouczenia. W notatce służbowej nie ma informacji o jakimkolwiek użyciu siły przez obywateli Chin wobec osoby wzywającej policję - poinformował nas asp. sztab. Ryszard Padewski, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Mysłowicach.


Z ostatniej chwili!

W chwili publikacji tekstu, wobec Chińczyków wszczęta została procedura deportacyjna. 25 czerwca, w czwartek w Mysłowicach, przy ulicy Pukowca zjawiła się Straż Graniczna. Nie wiadomo, kto ją wezwał.

- Straż Graniczna istotnie jest na naszym terenie i wszczęła procedurę deportacyjną wobec Chińczyków, ale zapewniam, że policja niezależnie od tego prowadzi już dochodzenie mające ustalić, czy Andrzej Kaszubski naruszył prawo pracy zatrudniając Chińczyków i nie wypłacając im należnego wynagrodzenia - zapewnił w czwartek rano w rozmowie telefonicznej asp. sztab. Ryszard Padewski.

Informacje te potwierdziła także Śląska Straż Graniczna. - Obecnie trwają czynności mające ustalić legalność pobytu i pracy obywateli Chin na terenie Polski. Odebraliśmy sygnały, że w przypadku tych ludzi mogło dojść do jakichś nadużyć i Straż Graniczna ze swej strony stworzy wszelkie warunki, by sprawę wyjaśnić - powiedział MM Silesii ppłk Aleksander Kieł ze Śląskiej Straży Granicznej.

Wiele wskazuje na to, że Chińczycy pozostaną w kraju tak długo, aż sprawa zostanie wyjaśniona.


od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto