18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Argentyna - wino, kobiety, śpiew i ... konie (08.04.2011)

Redakcja
Góry siedmiu kolorów w Quebrada de Cafayate.
Góry siedmiu kolorów w Quebrada de Cafayate. fot. Asia i Grzegorz Zalescy.
Czas karnawału spędziliśmy skromnie, ale godnie - na tańcu w peniach, smakowaniu wina i tajemnych uciechach w Cordobie. Ale prawdziwym skarbem tych dni stała się rozbudzona na nowo pasja do koni ... Zapraszamy na relację z Argentyny.

Gringos w knajpie, Gauchos w siodle

Nie będziemy ukrywać, że na to czekaliśmy najbardziej. Odkąd Chile wypadło z planów naszej podróży, priorytetem pobytu w Argentynie stało się smakowanie wina. Bynajmniej nie jesteśmy koneserami i nie będziemy się teraz rozwodzić nad różnicami poszczególnych szczepów. Marzyliśmy po prostu o dobrej butelce do obiadu czy kolacji - ot co.Mogliśmy sobie na ów podróżniczy "luksus" pozwolić dzięki temu, że wino obroniło się przed szalejącą w Argentynie drożyzną (bolesna niespodzianka) chronione przez państwo jak dobro narodowe. Zatem najważniejszymi obiektami do "zwiedzania" w Salcie czy Cafayate stały się restauracje czy winnice, w których nad butelką czerwonego wytrawnego wspominaliśmy z nostalgią momenty naszej wyprawy, niechybnie zbliżającej się ku końcowi.

Konie naszły nas za to niespodziewanie. Ci, którzy czytali relację z Mongolii pamiętają zapewne nasze doświadczenia z tamtejszymi wierzchowcami. Nic więc dziwnego, że musiało minąć kilka miesięcy, zanim znów zdecydowałem się wskoczyć w strzemiona. Nieomal natychmiast z definitywnego rozczarowania jazdą konną popadłem w zachwyt. Nie dość, że argentyńskie konie są lepiej ujeżdżone, to jeszcze gauchos (południowoamerykańska odmiana kowboja) potrafią wymościć sobie bardzo wygodne siedzisko. Koce i skóry baranie sprawiają, że siodło argentyńskie ma się tak do mongolskiego jak fotelik dziecięcy do krzesła tortur. Pierwszą przejadżkę urządziliśmy sobie po soczyście zielonych wzgórzach spoglądając w dół na urocze górskie miasteczko Taffi del Valle. Zdecydowaliśmy jednocześnie o przedłużeniu pobytu w Paragwaju i spędzeniu go na kursie jazdy konnej w jednej z tamtejszych estancjii.

Salta - folklor w modzie

Moglibyśmy przejąć od Argentyńczyków uwielbienie śpiewu i tańca. Nie każdy z nich jest Juliio Iglesiasem, ale każdy zna na pamięć repertuar rodzimego folkloru. Wyobraźcie sobie krakowską knajpę w piątek wieczorem, do ostatniego krzesła wypełnioną ludźmi, w której całe rodziny - nieraz czteropokoleniowe - przytupują w rytm krakowiaka i śpiewają gromnie "Góralu, czy ci nie żal". Wieśniacki kicz? Nie, jeśli znajdziecie się choć raz w jednej z tradycyjnych peni w Salcie, na północy Argentyny. Penie to po prostu restauracje z muzyką na żywo, częstokroć założone przez samych artystów, którzy mając dość występowania "po kątach" kolektywnie zrzucili się na własną scenę. Sama nazwa nie dodaje knajpie splendoru dlatego też możemy natrafić na zwyczajne speluny gdzie muzycy dawno zamienili się w klientów-meneli, kameralne piwniczki, w których gitarzysta pełni równocześnie rolę kucharza i kelnera, i w końcu sale na sto osób z kilkoma występami do późnej nocy. W tej ostatniej właśnie spędziliśmy jeden z najpiękniejszych wieczorów całej podróży, tańcząc chacarerę i wyśpiewując (nie znając słów) karnawałowe samby. Dobra penia może "zrodzić się" jednak wszędzie i o każdej porze, gdy tylko utalentowanym muzykom zachce się wyjąć gitary i zaśpiewać.

Muzyka argentyńska oprócz folklorystycznych walorów przemawia również do naszej wrażliwości. Występy są zawsze pełne energii, pasji i namiętności. Kiedy więc rosły śpiewak, tubalnym głosem (delikatni artyści nie mają w peniach żadnych szans) wyrzuca z siebie zwrotki pieśni o miłości zakończone zawsze "wyznaniem krwawiącego serca" odzywa się w nas uderzona struna słowiańskiego romantyzmu. Po kilku szklaneczkach czerwonego wina nie opieramy się więc fali sentymentu i powtarzamy w kolejnym refrenie "Ay, como me duele corazon!"

Cordoba - miłość na godziny

Czarne BMW z przyciemnionymi szybami skręciło na podjazd. Na wielkim, elektronicznym wyświetlaczu pokazała się cyfra trzy wskazująca odpowiedni numer garażu. Samochód wjechał do środka. Mężczyzna wysiadł i wcisnął przycisk zamykający metalową bramę. Kiedy zapadł półmrok, kobieta odważyła się ujawnić. Wysiadła z samochodu i zaproszona delikatnym gestem przeszła do pokoju przez wejście w tylniej ścianie. Mężczyzna zamknął za nimi drzwi. Ktoś musiał ich obserwować, bo natychmiast zadzwonił telefon przy łóżku. Głos w słuchawce poprosił o włożenie pieniędzy do skrytki i jednocześnie przyjął zamówienie - szampana i paczki papierosów. Kobieta zniknęła w toalecie, skąd powróciła odziana jedynie w hotelowy ręcznik. Odkręciła wodę w jacuzzi stojącycm w kącie pokoju. Dla zabawy wcisnęła kilka włączników podwodnych światełek. Przy jednym z nich woda zabarwiła się na różowo. Mężczyzna otworzył skrytkę w ścianie i położył w niej odliczoną kwotę. Ręce z drugiej strony zabrały pieniądze, podając jednocześnie kubełek z szampanem i czerwone Marlboro. Mężczyzna ciekaw był twarzy człowieka po drugiej stronie, lecz poprzez szparę w skrytce dojrzał jedynie niebieski, roboczy fartuch. Cała ta konspiracja była zabawna, a zarazem podniecająca. Zamarzył o takich miejscach w swoim kraju. "Ile małżeństw można by uratować, gdyby miały takie "podwórka" do niegrzecznych zabaw!" - rozwinął się w myślach. Na ziemię ściągnęła go kobieta przykryta teraz jedynie pianą z bulgoczącej w jacuzzi wody. Pozostało mu więc otworzyć szampana i czym prędzej wskoczyć do wanny...

Hotel "Eros" w argentyńskiej Cordobie jest jednym z kilku miłosnych gniazdek na drodze do lotniska. Jako miejsce ukrytych schadzek może pomieścić w sobie zdradzających mężów, podróżników łaknących chwili luksusu, jak i małżeństwa chcące urozmaicić swój "erotyczny jadłospis". Wszyscy w końcu wiedzą jak smakuje zakazany owoc.

Esteros del Ibera, czyli na farmie Dr. Dolittle'a

Sto dwadzieścia kilometrów od ostatniej asfaltowej drogi, u brzegów niewielkiej laguny Ibera położona jest wioska Colonia Pellegrini zamieszkana w połowie przez ludzi, a w połowie przez... zwierzęta. Wychodząc na dwór w czasie sjesty można spotkać jedynie snujące się leniwie konie, psy wylegujące się w cieniu drzew, czy taplające się w przydrożnym rowie kapibary (coś na kształt wyrośniętego borsuka). W nocy domostwa nawiedzają ropuchy, nietoperze czy vizcache (królikopodobne gryzonie). Nad ranem, o wschodzie słońca można się spodziewać nie tylko piania koguta, ale beczenia stada owiec, końskiego rżenia i całej gamy ptasich pisków.

Rezerwat przyrody Esteros del Ibera, w którego centrum znajduje się Colonia Pellegrini szczyci się jednym z największych zagęszczeń dzikiego życia w całej Ameryce Południowej. I rzeczywiście zwierzęta zdają się wręcz wchodzić sobie (i ludziom) na głowę. Kiedy podpływamy łodzią do jednego z brzegów laguny, stado kapibar zażywa właśnie błotnej kąpieli, jelenie skubią trawę pomiędzy drzewami, z których czarne kormorany bacznie obserwują teren. Nad nami krążą złowrogie sępy. Uff! Jedynie kajmany zachowują spokój zanurzone po oczy w wodzie, wyczekując na pływające wokół piranie (tak tak, nie warto więc w porze tarła wkładać rączek do wody). Od czasu do czasu całe towarzystwo w ogólnym wrzasku przegania się nawzajem, po czym za chwilę znów zapada spokój.

Spędziliśmy w rezerwacie tylko jeden pełny dzień - dość na tyle jednak, byśmy wreszcie nacieszyli się widokiem życia po wymarłym boliwijskim płaskowyżu. Gdyby miejsca z wyobraźni istniały naprawdę, Colonia Pelligrini mogłaby stać się farmą Doktora Dolittle'a.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Argentyna - wino, kobiety, śpiew i ... konie (08.04.2011) - śląskie Nasze Miasto

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto