MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Była w nich nadzieja

Grażyna Kuźnik
Dziennik Zachodni od chwili powstania patronował akcjom, które mogły pomóc dzieciom. 60 lat temu były to dzieci powracające z obozów koncentracyjnych, sieroty wojenne, dzieci uratowane z powstania warszawskiego, którym ...

Dziennik Zachodni od chwili powstania patronował akcjom, które mogły pomóc dzieciom. 60 lat temu były to dzieci powracające z obozów koncentracyjnych, sieroty wojenne, dzieci uratowane z powstania warszawskiego, którym DZ szukał nowych domów. Później wiele uwagi poświęcał czworaczkom urodzonym po wojnie. Miały być symbolem nowych czasów, bujnego rozwoju kraju. Ich zdjęcia stale pojawiały się na łamach gazety.

Ulubienicą DZ była Teresa Majorek, rówieśnica wyzwolonych Katowic i naszej gazety. Urodziła się 27 stycznia 1945 roku, gdy na ulicach trwało piekło, a mieszkańcy chronili się w piwnicach. Dziennik pisał o tym, że urodzona pod ostrzałem dziewczynka skończyła w Katowicach liceum im. Kopernika. Po maturze chciała studiować handel zagraniczny. Lubiła matematykę, ale często czytała książki historyczne.

Zadaliśmy jej kiedyś pytanie, co chciałaby zmienić w Katowicach? Udzielona 45 lat temu odpowiedź nadal jest aktualna. 15-latka marzyła o tym, żeby w jej mieście było więcej kin. Chciała też, żeby wszyscy mieszkańcy Katowic pomalowali okna i balkony na wesołe kolory i zasadzili dużo kwiatów.

Pierwsze wzruszenia

Sprawdziliśmy, co dzieje się z Tereską. W Katowicach mieszka jej brat, ona sama wyjechała do Niemiec. Nie zdecydowała się na studia. - Tereska urodziła się w dniu wyzwolenia domu, bo o jakimś szpitalu nawet mowy nie było. Jej 14-letni brat biegł przez miasto po położną, a to było bardzo niebezpieczne. Na szczęście wszystko poszło dobrze - opowiada jej bratowa, Lidia Majorek. - Pamiętamy, że Dziennik Zachodni interesował się Tereską, wspominamy to czasem. Tereska szybko wyszła wyszła za mąż, ale rozwiodła się. Potem wyjechała do Niemiec. Tam założyła rodzinę, pracowała w fabryce samochodów aż do emerytury. Ucieszy się z pozdrowień od Dziennika.

W 1945 roku z różnych stron do Katowic zaczęły napływać osierocone dzieci. Przybywały razem z dorosłymi byłymi więźniami i uchodźcami. Dziennik pisał o nich: "To nasi bracia-męczennicy. Trzeba im udzielić jak najdalej posuniętej pomocy. Noclegów i wyżywienia, środków czystości, zaopatrzenia w odzież, zapomogi finansowej. Musimy pomóc naszym braciom, którzy po latach udręki, wyczerpani fizycznie nie mogą odbyć ciężkiej wędrówki powrotnej o własnych siłach". DZ informował, pomagał, stawał się niezbędny w czasach powojennego chaosu. Mówił do zwykłych ludzi i słuchał ich, a wtedy, jak pisał Wilhelm Szewczyk "każdy miał tyle do opowiedzenia o własnym życiu". Szewczyk wspominał, że redakcja Dziennika mieściła się wtedy przy ul. Kochanowskiego w hotelu Polonia, znanym wtedy jako hotel Eichendorff.
W dzielnicy Katowic, Bogucicach, powstało wtedy schronisko dla sierot wojennych, zagubionych dzieci, a zwłaszcza dla tych, które zostały zabrane polskim matkom i wywiezione do niemieckich zakładów wychowawczych.

Powrót porwanych

DZ zorganizował akcję szukania ich rodziców. Natychmiast zgłosiło się kilka uszczęśliwionych matek, które odzyskały synów. Porwane dzieci wróciły do domów. Byli to Roman i Alfons Ulbrichowie z Nowej Wsi koło Katowic, Józef Łacny z Dąbrówki, Roman i Edward Kostkowie z Katowic Bogucic, Jan Blaut z Siemianowic Śląskich, Edgar Sudaj z Zabrza. Czy ktoś zna ich dalsze losy?
Redakcja zmieniła po kilku miesiącach adres i znajdowała się wtedy przy ul Sobieskiego 11 w Katowicach. Tam przybywały rodziny, które szukały bliskich. Dziennik podawał, że w 1945 roku w kraju było ponad milion sierot wojennych. Wkrótce do Katowic zaczęły przybywać dzieci ocalałe z powstania warszawskiego, które straciły rodziców i nie miały dokąd wracać. Ich miasto obróciło się w gruzy. Zaszokowane, zagubione, wymagały szczególnej opieki. Było wśród nich sporo ofiar holocaustu. Pisaliśmy, że chodziło o około 10 tys. dzieci w wieku 7-14 lat. Dzieci warszawskie nie mogły pomieścić się w sierocińcach, Dziennik wspólnie z wydziałem opieki społecznej urzędu wojewódzkiego szukał dla nich domów. Czy ktoś z Czytelników pamięta tę akcję?

Nadzieja w czworaczkach

I nagle, jak na zawołanie, wielka radość. Czworaczki! Sukces naszej biednej, powojennej medycyny. Śląskie czworaczki urodzone w 1948 roku cieszyły się ogromną sławą. Czytelnicy uwielbiali te ładne, zdrowe dzieciaki urodzone we wsi Ciasne w powiecie lublinieckim i chcieli o nich czytać. Basia, Jadzia, Marysia i Bolek Kupkowie dostali w prezencie... ojca chrzestnego - Aleksandra Zawadzkiego, wysoko postawionego działacza partyjnego i drugiego powojennego wojewodę śląskiego. Fotogeniczne dzieciaki często pojawiały się w gazecie w towarzystwie generała i innych notabli. Jest nawet zdjęcie, gdy ich nieco speszona mama Maria Kupka trąca się kieliszkiem z Zawadzkim.
Pisaliśmy wtedy: "Uśmiechnięte, tryskające zdrowiem twarze dzieci są żywym dowodem, że dzieci doskonale się rozwijają w Polsce Ludowej i są kochane przez całe społeczeństwo śląskie". Gazeta starała się nieść Czytelnikom otuchę i nadzieję, bo nadchodziły ciężkie czasy budowania nowego ustroju.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Rusza 61. Festiwal w Opolu. Znamy szczegóły

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto